Rozdział dwudziesty czwarty

1.6K 150 12
                                    

When my world falling apart
When there's no light to break up the dark
That's when I look at you

- Jak długo wiesz?- spytał cicho, gdy skończyła mówić. Leżała w łóżku szpitalnym, blada niczym samo prześcieradło, podpięta do kroplówki skrzyżowały ich spojrzenia. Nigdy nie widział tak smutnych, a zarazem obojętnych oczu. W żadnym procencie nie przypominały czekoladowych, zawsze radosnych tęczówek Singleton.
- Dwa miesiące- po tych słowach opuścił salę ignorując zmartwione spojrzenie Anisy, skierował się w kąt korytarza, gdzie stał automat z kawą. Wszystko, co dzisiaj usłyszał było największym koszmarem, którego się nie spodziewał. Wciąż miał nadzieję, że się obudzi. Nadzieja, jednak często zawodzi i był tego świadom. Analizował każde słowo i nie mógł uwierzyć. Ścisnął pięści, po czym z całej siły walnął w ścianę. Syknął z bólu, jednak nic nie równało się z uczuciem, które nie opuszczało go odkąd z ust Ellie wypłynęły dwa słowa. Nie umiał nawet opisać jak się czuje. Nie umiał wyobrazić sobie życia bez niej. Nie umiał tam wrócić i znów spojrzeć w jej twarz, to sprawiało za dużo bólu. I po co mu te całe studia, nauka i IQ skoro nie umie najważniejszych rzeczy? Jeszcze raz wymierzył cios i nie zwracając na krew oraz spojrzenia każdego wokół opuścił szpital.
Gorący prysznic, próba zaśnięcia nic nie dawało. Złość, niezrozumienie jak i nadzieja, nie odpczuszczały. Postanowił złapać się tej trzeciej. Następnego dnia wkroczył do szpitala z planem, który musiał się udać. Nie było innego wyjścia.
- Przapraszam, pan do kogo?- zatrzymał się słysząc pytanie kobiety z recepcji.
- Ellie Singleton- odparł automatycznie.
- Proszę wybaczyć, ale wczoraj pacjentka zabroniła odwiedzin.
- Chyba nie dla swojego męża, prawda?- spytał pewny siebie i posłał recepcjonistce to spojrzenie.
- O-oczywiście- wyjąkała po czym podała numer sali, który znał. Trzy cyfry przelatywały przez jego głowę, gdy jechał windą. Charakterystyczny dźwięk zasygnalizował trzecie piętro, oddział onkologii.
Ruszył wzdłuż korytarza w poszukiwaniu gabinetu. Zatrzymał się przy drzwiach z tabliczką dr. Green.
Wkroczył powoli do sali. Leżała bokiem, odwrócona w stronę okna. Krople deszczu powoli spływały po szybie. Szarość na niebie wręcz sprawiała, że nie chciało się wychodzić z domu, jednak nie obchodziło go to.
- Powinieneś wyjść- odparła cicho nie odwracając nawet głowy w jego kierunku.
- Musimy pogadać.
- Nie tylko z tego pokoju, z mojego życia też- powiedziała zupełnie bez emocji, nie zwracając uwagi na jego wcześniejsze słowa. Nie brzmiała jak ona, ale nie podda się tak łatwo.
- Nigdzie się nie ruszam, ani z tego pokoju ani z twojego życia- na to stwierdzenie lekko drgnęła i odwróciła się w jego stronę.
- A powinieneś-powtórzyła się i znów spojrzała w okno. Nastała chwilowa cisza, jednak nic nie było w stanie go powstrzymać.
- Oddam ci wszystko, czego potrzebujesz. Szpik, nerki, wątrobę... Co tylko chcesz. Moje serce już masz- jej oczy trochę się zmieniły, przypominały w końcu te, w których się zakochał. - Jeśli to nie wystarczy, znajdę inny sposób. Nie umrzesz, masz moje słowo.
- Louis, ja...
- Zrobię dla ciebie, co tylko chcesz, ale nie odejdę i nie poddam się, bo cię do cholery kocham i nie pozwolę ci tak po prostu umrzeć.
Nie odrywał wzroku od jej oczu, które zaszły łzami. Skierował się ku wyjściu jednak stanął, gdy usłyszał cichutki, ale pewny siebie głos.
- Też cię kocham, Louis.
Uśmiechnął się lekko i ostatni raz spojrzał w jej kierunku.
- To dobrze, bo cały personel ma nas za małżeństwo- puścił jej oczko po czym skierował się na umówione badania.

Hej 💕
Nie mogę uwierzyć w ilość komentarzy i votes pod poprzednim rozdziałem, dziękuję Wam bardzo, jesteście niesamowici! Zaczyna być poważnie😱 Co sądzicie?
@wiggleash

Anielska Gra (Louis Tomlinson Fanfiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz