Part 15

371 25 47
                                    

Zapomniała jak się oddycha. Mówił do niej tak jak jej stary Jay. Miękko i melodycznie. Czuła ten miły dotyk dźwięku jego głosu.
- Wiesz to jest bardzo dziwne kiedy budzisz się i masz wrażenie, że coś ci się śniło - mruknął. Patrzyła na niego chłonąc widok jego twarzy. Przystojnej, spokojnej twarzy.
- Z odpowiednią terapią możesz sobie wszystko przypomnieć. Masz to szczęście, że to nie jest trwałe
- Tylko ja nie wiem czy chce sobie przypominać - poprawił kołdrę na swoich nogach. Uniosła brew
- Dlaczego?
- Wiesz, że ja wiem doskonale przez kogo wyleciałem z Rangers. To ty powiedziałaś psychiatrze, że po tym ataku coś ze mną jest nie tak - zaczął. Widział jak z jej twarzy odpływa krew.
- Skąd ta pewność? - parsknęła.
- Przecież mnie nie lubiłaś
- Bo zgrywałeś Iron Man'a. A byliśmy na prawdziwej wojnie. To nie ja rozmawiałam z Groetzkiem o twojej diagnozie, tylko twój dowódca - rzuciła spokojnie. Jay wytrzeszczył oczy i pokręcił głową. Zawsze powroty do Kabulu będą ją lekko drażnić. Nie wiedziała czemu. Nic traumatycznego się tam nie stało.
- Co?
- To - syknęła - Twój dowódca kazał Groetzkiemu cię zdiagnozować. Nie ja. Ja uważałam, że to niepotrzebne. Każdy z nas przeszedł to na swój sposób
- Nie ważne - machnął ręką. Uniosła brew.
- Kiedy się obudziłem i Will mi powiedział wszystko zastanowiłem się przez chwilę dlaczego wtedy nie powiedziałaś prawdy. Że jesteśmy małżeństwem. Ale wiem, że to mógłby być zbyt wielki szok. Zwłaszcza że jak znalazłem zdjęcia i film to zrozumiałem że to nie była ściema. Znaczy ściema była. Że do tego ślubu w ogóle doszło - słuchała go w skupieniu.
- O czym ty mówisz?
- O tym, że nie mam zielonego pojęcia co miałem w głowie kiedy braliśmy ślub. I kiedy wyjdę stąd na dobre, najlepiej będzie jeśli się rozwiedziemy - widział jak robi się co raz bardziej blada. Jak zaciska ręce na metalowej rurce.
- Ty nie mówisz poważnie - rzuciła czując jak w jej oczy wdzierają się łzy. Coś targnęło jej wnętrzem. Patrzył na nią obojętnym wyrazem twarzy. Widział jej łzy które nie robiły na nim wrażenia. Czuł do niej urazę. Za Kabul. Nawet jeśli to nie była prawda nie miało to jakiegokolwiek znaczenia. Ich małżeństwo było na prawdę dla niego czymś czego nie mógł pojąć. Co nim kierowało?
- Przecież się nie śmieje - oznajmił poważnie. Czuła ciężkie krople spływające po jej polikach. Nie panowała nad nimi. Nie chciała nad nimi panować. Właśnie nie miała po co żyć. Jej życie straciło sens. Tu w Chicago.
- Skoro tak uważasz - mruknęła. Jeszcze trzymała pozory, że się nie rozkleja. Nie umiała z nim walczyć. Nie umiała mu wybić tego pomysłu z głowy.

Connor wyszedł przed MED i rozejrzał się dookoła. Poszukiwania Didi zaprowadziły go aż tutaj. Dostrzegł ją, jak siedziała na murku. Widział jej drżące ramiona. Nie widział czy od zimna czy z płaczu.
- Eeej co jest? - usiadł obok niej. Odwróciła na niego wzrok. Dostrzegł w jej palcach obrączkę. Zsunęła ja z palca i beznamiętnie obracała.
- Jay chce się rozwieźć. Uważa, że nie wie co nim kierowało kiedy... - rozpłakała się znowu. Przycisnęła dłonie do twarzy. Rhodes wytrzeszczył oczy. Jeszcze kilka godzin wcześniej Deena była radosna, bo mówiła że MacTyller powiedział jej o świetnych wynikach badań. Chciała się jak najszybciej dowiedzieć co z Jay'em i jakie są rokowania. A teraz? Teraz już się poddała.
- Connor, ja już nie mam siły - jęknęła. Doktor poklepał ją po ramieniu.
- Chodź do środka. Meg da ci coś na uspokojenie a później wrócisz do domu - mruknął
- Niech Meg da mi coś co pozwoli mi umrzeć - mruknęła
- Bez takich mi tu - mruknął. Wzruszyła ramionami. Było jej wszystko jedno. Jej mąż chce ją zostawić. Może i nic nie pamiętał. Ale kiedy miłość twojego życia mówi, że wasze wesele to żart - mało osób by to wytrzymało.

Hank spojrzał na wyświetlacz. Ściągnął brwi patrząc na numer.
- Cześć Deena. Co słychać?
- Po co ściągałeś tu Erin? - podniósł się i zamknął drzwi od swojego gabinetu. Cały wydział spojrzał na niego.
- Co? Znaczy miała mu wyjaśnić, że nic ich nie łączy
- Taaaak?! - syknęła szatynka - To świetnie, bo Jay właśnie oznajmił mi, że chce się rozstać - oznajmiła oskarżycielsko. Hank poczuł jak coś paraliżuje go. O co tu chodzi? Przecież Erin miała mu powiedzieć, że nic ich nie łączy i nie będzie łączyć.
-Deena, posłuchaj...
- Nie, nie chce słuchać! Za długo was wszystkich słuchałam. I teraz mam to czego chciałam! - warknęła. Nie mogła już płakać. Czuła tylko wściekłość. Czuła jak ogarnia ją furia. Czysta, silna furia. Taka, której już dawno nie czuła. Nie miała siły płakać. Teraz była wściekła.
- Rozumiem, że jesteś zła. Ale Erin miała mu dać do zrozumienia, że...
- Najwyraźniej nie dała! Boże, Hank... - usłyszał jak cicho zaszlochała
- Ja nie mam siły. Nie ma go w moim życiu pół roku. I nie mam siły walczyć - mruknęła.
- Za chwilę będę u ciebie i porozmawiamy
- Nie, nie chce żebyś przyjeżdżał. Waszymi dobrymi chęciami wybrukowane jest moje piekło - rzuciła i rozłączyła się. Spojrzała na wszystkie rzeczy w mieszkaniu.
- Nie postępuj pochopnie - słowa Connora odbijały się w jej głowie. Ale ona nie miała siły już walczyć. Jeśli chciał tego rozwodu to proszę bardzo. Ona nie widziała innego sensu w tym niż pozwolić mu odejść. Zwłaszcza, że nikogo do miłości nie można zmusić.

Will spojrzał na brata z rozczarowaniem. Jay poprawił kurtkę i złapał za swój wpis.
- Jak to rozwód?
- Normalnie. Nie chcę mi się wierzyć, że byłem z nią szczęśliwy
- Jay! - na te słowa szatyn zatrzymał się w połowie drogi do drzwi. Spojrzał na brata.
- Dasz wiarę, że byłeś. Kiedy zszyła co ranę na ramieniu, to po czym masz bliznę powiedziałeś że to chyba opatrzność. Już w Kabulu wpadła co w oko. A teraz znowu się spotykacie - rzucił
- Kłamiesz - szatyn wywrócił oczami i wyszedł na korytarz. Will popędził za nim.
-A jaki miałbym w tym cel?
- Nie wiem - rzucił podchodząc do windy
- No więc właśnie. Kiedy nie chciała się umówić z tobą, bo nie randkuje ze swoimi pacjentami pilnowałeś się cały miesiąc żeby znowu nie trafić na nią. Potem prawie wybiłeś zęby Severide'owi jak próbował ją zaprosić na kolację - ruszyli windą na parter. Jay wywracał oczami. Z każdym słowem swojego brata czuł jak rośnie w nim irytacja.
- A jak się zgodziła to prawie wyleciałeś z MED na skrzydłach. Jak złapała ją grypa to ty wziąłeś wolne żeby się nią opiekować. Oświadczyłeś się jej w aucie, kiedy nawalony jak autobus typ was staranował. Miałeś to zrobić na kolacji na którą jechaliście - szatyn zaskoczony spojrzał na brata. Will rozłożył bezradnie recę.
- To było w tamtym życiu - mruknął czując większą irytację
- A jeśli przypominasz sobie tamto życie, już będziecie po rozwodzie i Deena będzie nie wiadomo gdzie, to co zrobisz? - Will wyciągnął ostatni argument jaki miał. Jay zatrzymał się. Patrzył na brata. Will za wszelką cenę nie chciał dopuścić do ich rozwodu.
- To mówi się trudno - wzruszył ramionami i skierował się do auta. Will'owi opadły ręce. Jay jak się zaparł był gorszy od cielaka i osła.

-------------------------
Coś czuję, że ta betoniarka od Oli mi się będzie należeć. 🙊

Jeszcze raz [Chicago PD] ||ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz