7. Nigdy Cię nie zostawiłem Gwiazdeczko

19 3 0
                                    

____________________________________________________________

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

____________________________________________________________

Kiedy otwieram oczy widzę nad sobą niebo. Przesłonięte ciężkimi, szarymi chmurami niebo. Żadnego śpiewu ptaków, szumu wiatru, odgłosów natury. Kompletna cisza. Czuję pod dłońmi i nagimi stopami szorstką ziemię z licznymi, małymi kamieniami. Podnoszę się do pozycji siedzącej, rozglądam wokół ale nie dostrzegam nic prócz wysokich, liściastych, ciemno zielonych ścian.

Jestem w czymś co przypomina labirynt. Zrywam się na nogi. Czuję jak serce zaczyna mi walić, a oddech mimowolnie sam przyspiesza. Rozglądam się spanikowana. Dostrzegam kilka wyjść z prostokąta, w którym się obudziłam. A to przyprawia mnie o jeszcze większy napad paniki.

Dłonie zaczynają mi się pocić ze zdenerwowania, nie przestaję się rozglądać kiedy... nagle znikąd pojawia się znowu ten szept. Dwa kobiece głosy, na zmienię wypowiadające moje imię. Z taką różnicą, że teraz głosy nie odbijają się jedynie echem po mojej głowie, nie słyszę ich także blisko jakby szeptały mi do ucha. Głosy mają określone miejsce, do którego próbują mnie przywołać. Ich ciepła, spokojna barwa uspokaja mnie. Oddech się wyrównuje, a serce zwalnia. Powoli ruszam przed siebie wprost do jednego z wyjść. Jakby to wszystko było normalne.

Wchodzę do ciasnego korytarza zieleni, który rozciąga się przede mną, a jego koniec ginie za zakrętem. Ostrożnie stawiam nagie stopy na ostrych kamieniach prąc do przodu. Omijam wystające korzenie, które aż się proszą, żebym o nie zaczepiła przewracając się. Ale mam dziwnie wrażenie, że jeśli się zatrzymam albo przewrócę, korzenie ożyją i wciągną mnie w zieloną ścianę. A wtedy nie będzie już ucieczki. Gdziekolwiek bym nie była.

Dlatego nie zatrzymuję się nawet na chwilę.

Idę dalej i dalej, nie zwalniając nawet wtedy kiedy kamienie zamieniają się na ciernie. Zaciskam jedynie zęby i pięści próbując znieść ten ból. W końcu czymże on dla mnie jest? Ból którego doświadczyłam w lesie był o wiele gorszy. 

Nic mnie nie powstrzyma przed wydostaniem się z tego strasznego miejsca.

Z każdym krokiem głosy przybierają na sile. Słyszę je coraz bliżej, coraz wyraźniej.

Zaskoczona spoglądam nagle znowu w dół kiedy ból znika, a złowieszcze ciernie ustępują miękkiej trawie. Trawie tak zielonej i lśniącej, że o mało nie zatrzymuję się pod wpływem jej uroku. W porę jednak uświadamiam sobie, że to jeszcze nie czas na przerwę, że muszę iść dalej. Prostuję się więc i kontynuuje mój marsz, a kiedy tylko skręcam w kolejny zakręt gwałtownie wciągam w płuca powietrze.

Znajduję się bowiem na wolnej przestrzeni, pokrytej w całości bujną, soczystą, lśniącą, miękką trawą, poprzetykaną miejscami przez piękne, kolorowe kwiaty. Każdy z nich roztacza wokół siebie aurę barwy swoich płatków. Wydają się lśnić własnym blaskiem. Gdzieś z boku dociera do mnie szum strumyka. Zerkam w tamtym kierunku i widzę niedużą strugę wody, dzielnie prącą do przodu, krystalicznie czystą i lśniącą jak wszystko w tym miejscu. Pomimo braku słońca albo jakiegokolwiek innego światła. Ale nie jest im to potrzebne, wszystko w tym miejscu ma własne, wewnętrzne światło. Nawet ogromne drzewo, które dopiero teraz dostrzegam. Jego korona pnie się do góry i rozłożyście na boki tworząc niemal idealne, zielone koło, które również przesycone jest własnym blaskiem. Kora na pniu nie wygląda na twardą i szorstką, a na miękką i delikatną. Z jednej z gałęzi zwisa na złotych sznurkach własnoręcznie zrobiona huśtawka – z jednej deski tak jak ta, którą pamiętam z dzieciństwa. A na niej odwrócona do mnie plecami siedzi jakaś postać.

PrzepowiedniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz