Część 3

2K 176 12
                                    

Babski wieczór

- Nic ci nie jest? - zapytała Leigh, zaraz po tym jak nasi napastnicy zniknęli.

- N-nie wiem - wymamrotałam. Jeszcze przez chwilę nie mogłam oderwać wzroku od miejsca, w którym przed chwilą stali. Czułam, jak krew zaczynała się we mnie gotować. Jak? Co? Co się właściwie wydarzyło? Ja już się pogodziłam z tym, że za chwilę zginę, a on tak sobie odchodził?! Nie chciałam umierać, rzecz jasna. Po prostu to niepodobne do Śpiewaków, aby nie zakończyć sprawy przy pierwszej możliwości. To wbrew regułom, jakimi rządziły się nasze pojedynki. 

- Nic jej nie jest, jest tylko trochę oszołomiona - odpowiedziała za mnie Eleanor. Pewnie już sprawdziła każdą część mojego ciała w poszukiwaniu czegoś, co mogłaby wyleczyć. Znałam ją już na tyle dobrze, że mogłam niemal wyczuć jej lecznicze impulsy przeskakujące po moim ciele. Przeniosłam przyćmiony wzrok na Jesy.

- Czemu uderzyłaś Leigh?

- To nie ja! Przysięgam, nie wiem, jak to się stało. - Pokręciła głową bezradnie. Szukała w naszych oczach zrozumienia, ale sama była nie pewna tego, co się stało.

- Już dobrze. Nie zrobiłabyś czegoś takiego. Tylko... jak to się stało? - myślała na głos Leigh- Anne. Mogłam się założyć, że właśnie przeszukiwała myślami poznane nam już zaskakujące moce innych Śpiewaków. Jednak to było niepodobne do niczego, z czym miałyśmy do czynienia.

- Moja ręka sama się uniosła i... Nie wiem. Ale to na pewno ich sprawka - zdenerwowała się Jess i przez chwilę wydawało mi się, że mogłam dostrzec jaśniejącą obwódkę wokół jej źrenic.

- Chodźmy stąd. Nie byłybyśmy gotowe na następny ewentualny atak. Do domu, już - rozkazała Perrie, a żadna z nas nie ważyła się sprzeciwić. Wróciłyśmy tą samą drogą i już po chwili siedziałyśmy wszystkie razem w salonie, popijając zieloną herbatę i słuchając śpiewu Eleanor. Jej leczniczy głos wprowadzał nas w lepszy nastrój i powoli likwidował ból, który zdążył się już zadomowić w mięśniach. Pod wpływem zdolności El, która była Uzdrowicielką, napięcie mnie opuszczało i nie byłam już kłębkiem nerwów. 

- Zjecie coś? Może zamówimy pizzę? - zaproponowałam, chociaż tak naprawdę mogłabym od razu pójść po telefon i złożyć zamówienie. Pizzę mogłyśmy jeść o każdej porze dnia i nocy.

- Jasne! - zawołały chórem z radością.

- Trzeba ochrzcić nowy dom, prawda? Co powiecie na typowy babski wieczór? Jade, dzwoń po pizzę, Eleanor i Jesy sprawdźcie, czy mamy coś odpowiedniego w barku. Leigh, znajdź fajny film, a ja zajmę się deserem - oznajmiła Perrie z uśmiechem i zeszła z kanapy. 

Każda posłusznie poszła w wyznaczone miejsca, by wypełnić  swoje zadanie. Pobiegłam do góry, do swojego pokoju. Zrobiło się już ciemno, więc po omacku znalazłam włącznik światła. Gdy mój pokój został już należycie oświetlony, zaczęłam szukać swojego telefonu. Hm... Znalazłam go na swoim łóżku, choć byłam pewna, że zostawiałam go na komodzie. No cóż, może mi się pomyliło? Wybrałam numer i czekałam na to, aż ktoś odbierze. Poczułam, jak ciarki przeszły mi po plecach. Odwróciłam się w stronę okna, które ku mojemu zdziwieniu było otwarte. Zasłony poruszały się delikatnie pod wpływem chłodnego powiewu wiatru. Zamyśliłam się, wpatrując w okno i nawet nie zareagowałam, gdy ktoś odezwał się po drugiej stronie słuchawki: „Pizzeria Valentino, w czym mogę pomóc? Halo? Jest tam kto?".

- Oh, przepraszam. Mogłabym zamówić z dowozem dużą Margaritę i średnią Salami? Do tego jeszcze pieczywo czosnkowe i pięć razy sałatka grecka - złożyłam zamówienie.

Rozśpiewana HistoriaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz