8

932 99 10
                                    

Na zegarze wybiła szósta i Draco nerwowo wyjrzał za okno. Miał bezsenną noc, a już za godzinę miało dojść do przemiany. Miał nadzieję, że Harry się nie spóźni. Bał się przechodzić to sam. A co jeśli to boli? Co gdyby coś poszło nie tak? Te myśli nie dawały mu spokoju.

Przyglądnął się w lustrze, które nagle odezwało się irytującym głosikiem:

— Przydałby ci się sen.

Draco nie mógł się z tym nie zgodzić. Podkrążone oczy i ogólne zmęczenie dobitnie dawało o sobie znać. Całą noc się stresował i rozmyślał. Nie był już w pełni człowiekiem. Był wilkołakiem.

A doskonale zdawał sobie sprawę ze wstrętu magicznej społeczności do wilkołaków. Był czymś, czego się bali, nienawidzili. Jeśli prawda wyjdzie na jaw, ciężko mu będzie znaleźć jakąkolwiek pracę.

Nagle poczuł coś dziwnego. Jakiś rodzaj bólu, który rozrywał go od środka, ale nie był cielesny. Wilk w nim jęknął, jakby też to poczuł. Draco zrozumiał, że ten ból miał podłoże magiczne.

Stracił na chwilę równowagę, gdy zobaczył przed oczami obraz wycieńczonego Harry'ego, który był na granicy utraty przytomności. Zanim odzyskał wzrok, dostrzegł drzewa oraz jaśniejący zielonym blaskiem pierścień.

Natychmiast, wiedziony przeczuciem, skierował się do okna. Ponad taflą jeziora, od strony lasu, próbował się w jego kierunku przedostać dziwny zielony promień. Jego magiczna sygnatura z pierścienia!

Draco pośpiesznie chwycił różdżkę i wybiegł z pokoju. Wiedział, że nie powinien wychodzić, przemiana przecież mogła nadejść w każdej chwili, ale to było silniejsze od niego. Coś się działo z Harrym.

Biegł co sił przez błonia, mając nadzieję, że zdąży go odnieść do Skrzydła Szpitalnego, nim księżyc znajdzie się w pełni. Wciągnął zapach rześkiego powietrza i nagle wyczuł zapach Harry'ego. Skierował wzrok w odpowiednim kierunku i zobaczył zielony blask, którego szukał.

Leżał nieprzytomny ze skrzywioną twarzą, jakby coś sprawiało mu ból. Gdy tylko Draco dotknął Harry'ego, pierścień przestał świecić. Postanowił go usadowić na plecach i nieść na barana. O dziwo, Harry był bardzo lekki. Przerażająco lekki, jakby pod tymi dużymi ubraniami znajdowała się tylko skóra i kości.

Draco odłożył jednak przemyślenia na bok. Pędem udał się do skrzydła szpitalnego. Był rad, że o tej porze na korytarzach nie chodzili jeszcze żadni uczniowie.

Nagle z nóg Harry'ego zsunęły się buty, uderzając o kamienną posadzkę. Zaskoczony Draco spojrzał na stopy gryfona, próbując zrozumieć, jak to się stało.

Jednak nie ujrzał żadnych stóp. Na ich miejscu znajdowały się błyszczące kopyta. Zszokowany Draco podniósł lekko nogawkę. Zamiast skóry ujrzał czarną sierść. Starając się nie wydać żadnego dźwięku na tę wiadomość, próbował sobie wmówić, że pani Pomfrey na pewno sobie z tym poradzi. Choć przypadek Harry'ego nie był typowy.

Draco wszedł do Skrzydła Szpitalnego. Na szczęście w łóżkach jakimś cudem nie znajdowali się żadni uczniowie. Jak na zawołanie pojawiła się pielęgniarka.

— Co się stało, panie Malfoy? — zapytała automatycznie. — Pan Potter? — szepnęła zdziwiona, gdy dostrzegła Harry'ego.

— Znalazłem go opartego o drzewo przy Zakazanym Lesie. Był już nieprzytomny — powiedział szybko. — Coś się stało z jego nogami...

Pani Pomfrey spojrzała na kopyta Harry'ego, o dziwo, nie ukazując żadnego zaskoczenia, co pewnie było zasługą wielu lat opiekowania się uczniami po dziwnych wypadkach. Kazała Harry'ego położyć na najdalszym łóżku i zasłoniła go parawanem.

— Wierzę, że pani dobrze się nim zajmie. Ja muszę już iść, do widzenia! — pożegnał się i pobiegł w kierunku swojego pokoju, zanim pielęgniarka cokolwiek powiedziała.

Gdy tylko zamknął się w pokoju, poczuł, że zdążył idealnie na czas. Zwinął się w kłębek na dywanie. Czuł, jak przesuwają się mu kości, rośnie sierść, a szczęka wydłuża. Nie czuł bólu, jakiego powinien, ale zdecydowanie było to nieprzyjemne. Jedyne, na co miał ochotę, to zawyć i włożyć w to wycie wszystko, co go dręczyło od ostatniego miesiąca. Strach, niepewność, samotność, ból, zmęczenie. A jednak, mimo to, że z Harrym nie przyjaźnił się od dawna, najbardziej bolało go to, że gryfon nie dotrzymał obietnicy.

Dzięki eliksirowi był świadomy wszystkiego, co robił. Spojrzał na swoje łapy. Wyglądały jak u wilka, pokryte białą sierścią i czuł, że były silne, dostosowane do biegania i łapania ofiary.

Jednak nie potrafił na siebie patrzeć. Zamknął oczy i położył się, mając nadzieję to wszystko przeczekać. Był sam.

***

Harry obudził się, słysząc nerwowe szepty dochodzące jakby zza woalu. Powieki wydawały się jeszcze zbyt ciężkie, by je otworzyć, a ciało zbyt słabe, by czymkolwiek ruszyć. Czuł się dziwnie. Jakby wsadzono go do zamrażarki, potem do mikrofalówki, ponownie zamrożono i, jakby tego było mało, znów do mikrofalówki. Pozostało mu więc tylko nasłuchiwać.

— ... to tylko dziecko! — usłyszał głos kobiety. — Zgłupiałeś na starość, Albusie Dumbledore!?

Jak na zawołanie Harry sobie wszystko przypomniał. Spotkanie z centaurami zeszłej nocy i ta dziwna strzała, od której trafienia wszystko wydawało się nie mieć sensu. Całą drogę czuł się okropnie, wydawało się, że miał gorączkę i zawroty głowy. Największe tortury nadeszły dopiero wtedy, gdy całe ciało zaczęło go piec. A potem ciemność i znalazł się tutaj. Głos prawdopodobnie należał do pielęgniarki, więc musiał znajdować się w Skrzydle Szpitalnym.

Otworzył oczy i się rozejrzał. Nic dziwnego, że głosy były lekko stłumione, ponieważ parawan był zasunięty. Zdał sobie sprawę, że nie leży na żadnym łóżku. Właściwie łóżka w ogóle nie było i czuł, że leży na brzuchu, a jednocześnie przecież był w pozycji pionowej. Spojrzał w dół i wydał zduszony okrzyk.

Cztery nogi, jak na zawołanie, uniosły go do góry. Tak, cztery nogi. Miał kopyta!

Wydał niedowierzające prychnięcie, które zabrzmiało nadzwyczaj nieludzko. Takie prychnięcie wydawały tylko... Konie.

Spojrzał do tyłu. Tak.

Od pasa w dół był koniem. Wszystko się zgadzało. Miał kopyta. Ogon.

Był centaurem.

Przeznaczenie gwiazd | DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz