☆彡Rozdział 7☆彡

284 29 1
                                    

   Polska obudził się wczesnym rankiem. Słońce już się wznosiło ponad widnokręgiem, zapowiadając dzisiaj ładną pogodę. Lecz chłopak nie miał jakoś ochoty po wczorajszych wydarzeniach obserwować przez całe południe błękitnego nieba, leżąc w trawie z przyjaciółmi. Wygramolił się niechętnie z łóżka i chwiejnym krokiem podszedł do garderoby aby wybrać swój dzisiejszy ubiór: Białą koszulę, czarne rybaczki i czarne, skórzane trzewiki. Gdy się ubrał, otworzył drzwi od swojego pokoju i wychylił głowę chcąc sprawdzić czy jest pusto na korytarzu; na jego szczęście nikogo nie było, więc wyszedł i cicho zamknął za sobą drzwi. Po tym zaczął biec przez korytarz do tylnego wyjścia z rezydencji, które prowadziło na taras; zorientował się wtedy, że o tej porze jego macocha i wuj mają śniadanie na tarasie. Gdy tam dotarł, usłyszał jak rozmawiają o czymś. Postanowił posłuchać, więc wystawił głowę lekko zza okna tarasowego.

- I po jaką cholerę żeś mówiła o tym? Niepotrzebnie się dowiedział o tym, jak naprawdę o nim myślisz. - rzekł gniewnie Warszawa, chodząc w tę i we w tę.

- Prędzej czy później ten smarkacz i tak by się dowiedział; ''mleko zostało rozlane'', jak to powiadają. - zacytowała ironicznie kobieta, krzyżując ręce na piersiach.

- Dobrze, ty mi się już tu lepiej nie wymądrzaj. Jak tak bardzo pragniesz pieniędzy to idź się łajdaczyć z jakimiś obleśnymi nieudacznikami. Do tego to byś idealnie się nadawała. - cisnął jej bez skrupułów i nie wahając się. Zawsze taki był, nie raz też dostał od jakiegoś schlanego magnata za swoje uwagi; ale dla niego najważniejsze było poczucie własnej wartości i cieszenie się życiem bratanka, bo tylko on i przyjaciele Polski chcieli go uszczęśliwiać. No bo jakby nie patrzeć, w szkole był samotny i każdy go odrzucał, a czasem był obiektem drwin i ''workiem treningowym''. 

- Jesteś bezczelny i chamski. 

  Od strony Polaka rozbrzmiał krótki i cichy śmiech drwiny.

- I kto to mówi? - wyraźnie zdenerwował tym kobietę, bo aż się pieniła.

- Tak czy owak, nie zmienię swojego zdania i zmuszę go nawet siłą do zostania szlachcicem. - toczyła dalej, zmieniając temat.

  Polska słysząc to, zmarszczył gniewnie brwi.

- Prędzej po moim trupie. - warknął cicho i pobiegł w przeciwną stronę na przody budynku. Tam wybiegł przez front i przebiegł przez podwórze, po czym dotarłszy do drogi, pobiegł do posesji przyjaciół.

  Tymczasem rodzeństwo siedziało na marmurowych schodach na zewnątrz i grali w szachy, a gdy starszy z nich zauważył biegnącego w ich stronę Polskę, zdziwił się.

- Lenkija do nas biegnie. - mruknął do brata, który spojrzał najpierw na niego, a potem na Polaka, który dobiegł do nich i usiadł na schodach.

- Hej wam. - uśmiechnął się lekko do nich, na co u Litwy pojawiły się ledwo widoczne rumieńce. - Myślałem, że już pojechaliście.

- Jedziemy za niedługo. - zauważył Łotwa patrząc na godzinę w swoim kieszonkowym zegarku.

  Litwa zauważył na twarzy przyjaciela wymuszony uśmiech. Zmartwiło go to.

- Lenkija, widzę, że jest coś nie w porządku. Nie mylę się?

  Chłopak westchnął cicho, a z jego twarzy zniknął uśmiech.

- Owszem. - potwierdził. - Wczoraj wieczorem dowiedziałem się że jestem zwykłym wyrzutkiem i życiową porażką - widać małe kropelki w jego oczach. - W sumie to mają rację, co się dziwić że każdy mnie odtrąca...

  Obaj bracia nie spodziewali się takiej odpowiedzi, co ich zszokowało mocno, bo zawsze chłopak był uśmiechnięty i radosny. I szczerze, nigdy go nie widzieli w takim stanie, choć znają się całe swoje życie. Litwa niewiele myśląc, automatycznie przytulił go mocno i pogłaskał po włosach, a Łotwa ścisnął jego dłonie.

- Polciu, nie jesteś wyrzutkiem ani żadnym popychadłem. Pamiętaj że masz nas i będziemy zawsze przy tobie. - mówił kojącym głosem głaszcząc go, usłyszał też po chwili cichy szloch. - Nie płacz, cichutko.

- Twój wujek też tak o tobie nie myśli, on zawsze był i jest dla ciebie dobry. - uśmiechnął się pokrzepiająco, głaszcząc kciukami jego dłonie.

  Minęło tak parę minut, aż w końcu Polska się uspokoił i jakoś ogarnął żeby nie wyglądał jak siedem nieszczęść. 

- Lepiej ci, Polciu? - spytał starszy patrząc na jego czerwone oczy i policzki. W odpowiedzi dostał skinienie głową i delikatny uśmiech.

- Ta, w miarę. Dzięki że jesteście. - uśmiechnął się do nich lekko.

  Rozmawiali tak przez kolejne pół godziny, aż do czasu jak rodzice braci zawołali ich na obiad. Wtedy Polska pożegnał się z przyjaciółmi i niechętnie zaczął podążać w stronę rezydencji wujka. Po drodze mijał jeziorko przy którym bawił się ostatnio z chłopakami. Podszedł do brzegu i spojrzał na swoje odbicie w tafli wody; ujrzał twarz zawiedzionego i nieszczęśliwego młodzieńca, który według wielu jest niechciany. Sapnął boleśnie i kucnął, nie lubił o tym myśleć.

- Za co Bóg mnie tak ukarał...?

  Po chwili usłyszał za sobą zbliżające się czyjeś kroki, które ucichły a za chwilę odezwał się kobiecy głos. 

- Czy możemy porozmawiać? - z kilometra dało się wyczuć małą pogardę w jej tonie. Szczerze, czasem potrafiła się odezwać tak oschle, że można poczuć niemiły dreszcz.

- Nie mamy o czym. - syknął. - I co? Przyszłaś tu udawać dobrą macochę?

- Dobrze wiesz jak jest, kundlu. Powinieneś być mi wdzięczny że zgodziłam się ciebie niańczyć przez całe twoje gówniarskie życie. Zmarnowałam tylko czas siedząc przy tobie.

  Chłopak wstał i zacisnął pięści. Dobrze wie, że ona go tylko prowokuje, ale on się nie da.

- W takim razie mogłaś pozwolić mi umrzeć, skoro tak mnie nienawidzisz. - patrzy na nią nienawistnym wzrokiem. - Mogę ci ulżyć, tym samym więcej byś mnie nie zobaczyła.

- Hm? O czym ty mówisz?

 Na twarzy chłopaka wymalował się szyderczy uśmieszek.

- Odejdę stąd i więcej tu nie wrócę; chyba tego pragniesz, żebym się zabił, żebym podczas błąkania się bez celu po świecie zabiły mnie wilki albo niedźwiedzie! Albo żeby schwytali mnie jacyś łowcy. Lub jeszcze lepiej! Żebym się powiesił albo skoczył z okna! - jego wzrok dziwnie stał się psychopatyczny, przez co kobieta aż się cofnęła z obawą że ten oszalał. Zaśmiał się na to gburowato. - No proszę, czyżbyś była taka skołowana i bała się swojego pasierba?

- Zamknij się gówniarzu! - warknęła.

- Na twe życzenie, szmato. - zaśmiał się przeraźliwie, wymijając ją. Czuł się dziwnie i miał wrażenie, że po tej dziwnej ''rozmowie'' mu ulżyło. 

  Nic dziwnego, musiał się na kimś wyżyć, prawda?


☆゚.*・。゚☆゚.*・。゚

O kurde, nie spodziewałam się że zrobię z niego takiego yandere-

Countryhumans: Upadłe KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz