How long?

88 11 1
                                    

Szedłem korytarzami aż w końcu znalazłem się przed swoim pokojem. Coś było nie tak, drzwi były uchylone. Powoli otworzyłem je szerzej, a moim oczom ukazała się Terra siedząca na moim łóżku.
-Czego chcesz?- spytałem dość nie miło.
-Jak zginął?- spytała gdy przymknąłem drzwi i chwilę później usiadłem koło niej.
-Kto?- nie zrozumiałem.
-Slade.- powiedziała cicho.
-Przebiłem go jego kataną, przeze mnie.- szepnąłem starając się nie patrzeć w jej oczy.
-Pokaż.- powiedziała wręcz niesłyszalnie, w tym momencie ja delikatnie podciągnąłem koszulkę by pokazać tę różową linię na brzuchu. W jej oczach pojawiły się łzy, które natychmiast odgoniła i przyjrzała się mojemu bokowi. Ze zdziwieniem na twarzy podciągnęła moją koszulkę na boku.
-Dick?- spojrzała na mnie zaniepokojona. Szybko spojrzałem w miejsce wskazane przez kobietę i gdy ukazały mi się pomniejsze żółte żyłki natychmiast wyprosiłem ją z mojego pokoju. Zamknąłem je na klucz. W biegu zdjąłem koszulkę rzucając ją na łóżko po czym znalazłem się w łazience tuż przed lustrem.

Żółte żyłki rozchodziły się od pleców po ramię. Były podobne do figury Lichtenberga.
-Co to kurwa jest?- szepnąłem i po chwili usłyszałem dzwonek swojego telefonu.
-Halo?- spytałem odbierając, przy okazji przyglądając się żyłką.
-Hej, to znowu ja. Mała w końcu zasnęła.- delikatny uśmiech zagościł na moich ustach.
-Co tam u was?- spytałem po chwili ciszy szukając po torbie jakiś ciuchów.
-Po staremu, twój stos spraw rośnie a Anderson przeszedł na emeryturę.- pokręciłem delikatnie głową.
-On ma z osiemdziesiąt lat, powinien to zrobić co najmniej dziesięć lat temu...a do spraw, przeskanowałabyś mi je i wysłała faxem?- spojrzałem na dresy i szary podkoszulek.
-Jasne, daj mi chwilę to ci zaraz wszystko prześlę...- i tak po dziesięciu minutach z mojej magicznej walizki z pod łóżka zaczęły wysuwać się kartki z danymi i zdjęciami spraw. Tą walizkę zostawiłem tu jeszcze prawie dziesięć lat temu...ale ten czas leci.
-Jak coś uda mi się ruszyć zadzwonię, napiszę...dam znać. A tak poza pracą? Jak radzisz sobie z tym małym podstępnym demonem.
-Mój kochany mąż został owinięty wokó³ jej małego paluszka, ja jeszcze nie poległam. Dni lecą, jak zawsze. A u ciebie i ten nagły kryzys rodzinny?- spytała zmęczonym głosem, Ani pewnie nieźle daje jej do wiwatu.
-Staram się nie zabić dawnego prawnego opiekuna, za tydzień wrócę. Tak myślę, w każdym razie jak już przejmę opiekę nad Ani wyprowadzimy się do Michigan. Rok temu pracowałem w Detroit na tamtejszym komisariacie. Wyrwiemy się od tego miasta, od niej.- ostatnie wręcz wyszeptałem.
-John...właśnie jest taka sprawa, ojciec Jess nie pozwolił byś ty był opiekunem Aniki.- tu wręcz zamarzłem w miejscu.
-Jak to kurwa nie pozwala? Jess zapisała prawa mi!- krzyknąłem.
-Były one "bez pokrycia" jak to powiedział sędzia. Wtedy wcięłam się ją i Ani ma teraz mnie za opiekuna prawnego. Przykro mi, ale i tak przecież będziesz ją odwiedzał i tak dalej, przecież ci nie zabronię.- oponowała kobieta.
-Nie, to dobrze. Teraz przepraszam. Muszę kończyć.- i zanim usłyszałem jakikolwiek głos sprzeciwu rozłączyłem się.

Rzuciłem telefon na łóżko, ta informacja chyba wystarczająco mnie otrzeźwiła. Kobieta próbowała się ze mną znów połączyć, lecz nie odebrałem. Grzecznie wyłączyłem swój sprzęt telekomunikacyjny i zabrałem się za zbieranie akt i tym podobnych. Odłożyłem je na łóżko, za to zabrałem ubrania na przebranie i po wzięciu szybkiego prysznica, ubrany w świeże odzienie złapałem dość duży stos kartek i wyszedłem z nimi do kuchni, tam zrobiłem sobie dzbanek kawy i usiadłem przy stole. Pierwsza sprawa, poczwórne morderstwo, brak poszlak ani żadnego materiału genetycznego prócz tego ofiar....to będzie dopiero kurwa długa noc.



"Poranek" czy jak to dla mnie było przedłużeniem nocy nie był wspaniały. Jasne promyki słońca padały przez małe okienko wprost na porozrzucane papiery, kubki po kawie i mnie piszącego na marginesie akt z zaginięcia jakiegoś mężczyzny swoich pomysłów, czy też tych związanych z prawdopodobnymi winowajcami i ich motywami. Przez te kilka godzin rozwiązałem wstępnie siedem spraw...z dwudziestu ośmiu. Przetarłem twarz dłonią gdy patrzyłem na motywy i podejrzanych gdy usłyszałem ciche chrząknięcie.
-Dzień dobry Kory.- uśmiechnałem się do czarnoskórej kobiety i po chwili zacząłem nieco niezdarnie zbierać ten cały bajzel.
-Witam Dick...kopę czasu odkąd nas zostawiłeś z myślą, że nie żyjesz.- jej twarz była bez wyrazu, wręcz kamienna.
-Każdy ma jakieś wady.- zagryzłem wargę i na chwilę zostawiłem zbieranie papierów.
-Przepraszam. Wiem, że raczej mi tego nie wybaczycie ale mimo to przepraszam. Przepraszam, że cię zawiodłem, zresztą tak jak was wszystkich, zasłużyliście na coś lepszego niż mnie.- powiedziałem powoli po czym bez słowa z powrotem wróciłem do zbierania papierów. Gdy już miałem wyjść kobieta położyła mi dłoń na ramieniu i z uśmiechem wtuliła się w moją klatkę piersiową.
-Przeprosiny przyjęte.- na te dwa słowa uśmiech na mojej twarzy powstał z popiołów a ja sam razem z nim powędrowałem do mojego tymczasowego przybytku by zająć się pracą.  

Chociaż pracy wciąż było aż nadto moja głowa mimowolnie powędrowała w stronę walizki pod łóżkiem. Rozłożyłem karty wokół mnie na podłodze a sam złapałem czarna teczkę z pod łóżka i ją wyciągnąłem. Pierwsze co przykuło moją uwagę to długie cięcie wzdłuż rączki. Pokręciłem na to głową i po sczytaniu lini papilarnych i przeskanowaniu oczu ta otworzyła się z cichym kliknięciem. Od razu w oczy rzuciła mi się moja stara maska i wyrzutnia z hakiem. Z cichym śmiechem odłożyłem ją z powrotem pod łóżko i mimo wszystko schowałem wyrzutnię do torby. Może się kiedyś przyda, kto wie. Wziąłem telefon i włączyłem go z zamiarem zadzwonienia do Kate, lecz szybko się rozmyliłem a zamiast tego zadzwoniłem do sierżanta Cayendo.

-Sierżancie, z tej strony John Gray.- przywitałem się co po chwili starszy odwzajemnił.

-Mam rozwiązane prawie wszystkie sprawy przydzielone na ten miesiąc, prześle je panu tak szybko jak mi się uda, chyba, że wystarczą panu zdjęcia moich przypisów i rozwiązań.- od razu przeszedłem do rzeczy.

-Jasne, zdjęcia wystarczą ale w zasadzie czemu dzwonisz do mnie a nie do Kapitan?- spytał dość mocno zdziwiony.

-No widzi pan, to pan jest moim zwierzchnikiem przez stopień, stwierdziłe, że nie będę narzucał się pani Kapitan. Zaraz pan wszystko otrzyma, oprócz sprawy 57.- powiedziałem i po aprobacie z drugiej strony rozłączyłem się. Niemal od razu przeszedłem do robienia zdjęć wszystkich zapisków i konkluzji. Zarwałem całą noc i mam odwalone prawie 100% tego zasranego bajzlu, oprócz tej przeklętej sprawy 57.

Ciche westchnienie opuściło moje usta gdy wysłałem wszystkie zdjęcia.

-To będzie długi dzień.- mruknąłem i ziewnąłem ze zmęczenia.

--------------

Jestem punktualnie!

Cudem!

Dziesięć gwiazdek i wrzucam następny rozdział ❤️

Be my Robin || Dick GraysonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz