One day, One night

93 9 2
                                    

Biegłem w stronę mojego tymczasowego przybytku, gdy ten głos znów się odezwał.
"Odpocznij, jak dalej będziesz tak biegł zemdlejesz." Powiedział to oskarżycielskim tonem i mimo, że głowa nie chciała nogi zatrzymały się.
-Przestań gadać mi w głowie.- powiedziałem spokojnie.
"Nie." Odpowiedział głos.
"To chociaż się pokaż." Również powiedziałem w głowie.
"Jak sobie życzysz." Mruknął spokojnie i chwilę później stała przede mną moja wyimaginowana wersja Bruce'a Wayne'a.
-Ooo kurwa.- tak samo zareagowałem na Luthora, tylko tym razem zachwiałem się na własnych nogach i prawie bym upadł gdyby nie reflex.
-Co mi jest?- spytałem sam siebie.
"To prezent pożegnalny od Pani Ivy. Chyba nie myślałeś, że ci tak po prostu przejdzie." Zaśmiał się.

I tutaj zaczynały się schody, miałem nadzieję, że ta gorączka to zwykłe przeziębienie, jak widać myliłem się. Ruszyłem dalej biegiem, i gdy znalazłem się przy odpowiednim oknie wskoczyłem wprost do salonu, gdzie zastałem Matta liczącego najprawdopodobnie skradzione pieniądze.
-O Dickiebird. Już myślałem, że nie wrócisz...co się dzieje?- spytał widząc, że ledwo stoję na nogach.
-Jest dobrze, to tylko przeziębienie i bitewka z Clayface'em.- powiedziałem podpierając się plecami o ścianę. Przez moje ciało przeszedł dreszcz chłodu.
"Nie ładnie tak kłamać, nie tego cię uczyłem." Mruknął siadając obok X'a.
"Uczyłeś mnie kłamać tak żeby nikt się nie domyślił." Poprawiłem go.
"A no racja, tego o prawdzie uczyłem wszystkich po tobie." Powiedział wyrzucając palec wskazujący w górę, jakby coś odkrył.
W tej chwili rzuciłem mu takie spojrzenie, że aż X poczuł się dotknięty bo natychmiast podszedł i złapał mnie pod ramię.
-Dosyć tego, nie wiem czy kłamiesz czy nie ale idziemy po pomoc. Jeśli to przez Poison Ivy, to nie wróżę ci długiego życia. Już rozmawiałem z Batman'em. W tej chwili zapierdalamy po pomoc.- warknął tak głośno, że powoli opuściłem głowę w geście przegrania i razem z X'em poszliśmy do najbliższej platformy Z Ligi. Gdy Matt założył maskę maszyna przeniosła nas wprost do góry.
"Ale mam przejebane" przeszło mi przez głowę.
"Nie będzie tak źle, przeszli pierwszy szok gdy im powiedziałem. Teraz pozostała tylko konfrontacja." Uśmiechnął się Bruce.
"Nienawidzę cię." Syknąłem w głowie.
-Gdzie oni wszyscy są?- spytał X i mógłbym przysiąc, że w tej samej sekundzie poczułem podmuch powietrza na częściowo mokrej i zabłoconej skórze.
-Wally?- wyrwało mi się, nawet się nie odwracałem. Osoba stojąca za mną i moim towarzyszem po prostu roztaczała tą aurę szczęścia, którą niegdyś i ja posiadałem, czym zararzaliśmy resztę drużyny i Ligę.
-Po co tu jesteś?- syknął.
-Uwierz mi, nie chciałem. Mama X kazał.- wciąż się nie odwracałem za to wpakowałem Mattowi mocne uderzenie łokciem między żebra.
-Jest chory.- powiedział Matt.
-Nie jestem.- sprzeciwiłem się i jak na złość z mojego nosa uleciała samotna kropelka krwi, którą szybko otarłem. Na szczęście żaden z moich rozmówców tego nie zauważył.
-Wally! Arti cię woł- do pokoju weszła kobieta. Ta kobieta którą uwolniłem w fabryce. Blondyna z pięknymi oczami. Ta jak na zawołanie wyrwała głaz z góry przy czym jej oczy zaświeciły się na żółto. Wyjąłem jedną ze swoich pałek i natychmiast znalazłem się obok niej z nożem tuż przy tchawicy.
-Jeden ruch a cię zmiażdżę.
-Jeden ruch a cię zabiję.- powiedziałem niemal to samo.
-Terra, nie.- mruknął Wal.

Wtedy coś zaświeciło mi w głowie.
-To ty żyjesz?!- krzyknąłem chowając pałkę. Ona natychmiast załapała.
-A ty nie?!- krzyknęła zwabiając do wejścia Marsjankę i Artemis.
Po chwili patrzenia na siebie z niedowierzaniem rzuciliśmy się na siebie zachłannie wtulając w drugie. Czułem jak Terra się trzęsie i płacze.
-To wy się znacie?- spytał w końcu Wally.
-Bardziej.- odpowiedziała Ter. Po chwili wstaliśmy i gdy ona otrzepała nogawki spodni dostałem soczystego plaskacza w lewy policzek.
-Ty jebany debilu! Miałeś zostawić to za sobą! A nie kurwa wchodzić w to po same jajca!- krzyknęła.
-Wiem, przepraszam.- powiedziałem i wypuściłem wstrzymywane powietrze z płuc.
-Przepraszam was wszystkich.- spojrzałem po ich twarzach.
-Uwierz mi, gdy zniknąłem miałem normalne życie. Dziewczynę, ale jak zawsze musiałem spierdolić. Nie jestem do tego stworzony, ile bym się starał, i ile bym chciał....i tak wszystko zniszczę.- spojrzałem po nich jeszcze raz.
-Na prawdę przepraszam, i wiem że nie jestem tu mile widziany więc.- zanim skończyłem poczułem jakby czas się zatrzymał. Powoli leciałem w tył, tak okropnie powoli. Już chciałem poczuć posadzkę pod swoim ciałem, ale tak się nie stało. Ktoś mnie złapał, nie wiedziałem kto. Świat był zbyt rozmyty i zbyt szybko wirował. Jak w pierdolonej karuzeli. Czułem, że robi mi się nie dobrze i gdy tylko z powrotem miałem jasną wizję powstrzymałem się przed zwymiotowaniem...i tak nie miałem czym.

X stał nade mną razem z M'gann i Wallym. Spojrzałem w górę i ujrzałem Terrę powoli głaszczącą mnie po czubku głowy, tylko on wystawał poza maskę. Jej proste blond włosy otaczały ją. Powoli usiadłem łapiąc się jedną ręką za głowę.
-Ja pierdole...- było jedynym co mogłem powiedzieć.
"Żałosny" usłyszałem głos i zobaczyłem jego właściciela siedzącego koło kobiety.
"Wiem." Westchnąłem i wstałem.
-To ja się już zbieram.- mruknąłem idąc w stronę platformy Z.
-Nawet się nie wasz młody człowieku.- był to głos Roya.

Teraz to mam dopiero przejebane....

-Nic mi nie jest.- wtrąciłem kolejny raz, gdy X opowiadał czemu tu jesteśmy.
-A ja nie jestem hakerem.- popatrzył na mnie tak wymownie. Zawsze tak patrzył gdy był sfrustrowany.
-Przebadam go, może coś wyjdzie.- powiedziała spokojnie M'gann. Spojrzałem na swoje dłonie, i zrozumiałem że nie wygram, tak samo zrozumiałem, że jestem cały w błocie niewiadomego pochodzenia.
-Najpierw to powinien się ogarnąć, kiedy ty się tak uświniłeś?- spytał Roy.
-Ja dosłownie byłem w Clayface'cie.- skrzyżowałem ręce na piersi.
-Ta, to wiele wyjaśnia. Dam ci jakieś ciuchy.- powiedział Wally. Spojrzałem na niego smętnie, on też chyba nie był zadowolony, że tu jestem. Dosłownie po chwili otrzymałem jakiś plik ubrań i zostałem przeniesiony przed łazienkę. Stałem tam sam.

Westchnąłem cicho.
-Dam radę, dam radę. Dla Ani. Dla Jess.- powiedziałem szeptem i wszedłem do przestronnego pomieszczenia. Łazienka była cała wyłożona białymi kafelkami z czarnym paskiem przechodzącym po środku czterech ścian. W rogu po lewej stronie stała kabina prysznicowa, za to po prawej na całą ścianę rozciągał się blat z trzema czarnymi umywalkami i wiszącym lustrem nad nimi.

Odłożyłem ubrania na blat przy okazji zdjąłem swój pas. Otworzyłem jedną z większych skrytek w nim i wyjąłem z niej telefon i paczkę skittlesów w której przetrzymywałem fajki, w końcu miałem dziecko w domu. Do tego wyjąłem zapalniczkę i zdjąłem resztę stroju. Otrzepałem go z błota nad umywalką i zostawiłem go już tam. Wyjąłem papierosa z paczki i wsadziłem go do ust próbując zapalić tą piepszoną zapalniczkę. Gdy w końcu mi się udało zapaliłem czubeczek używki i zaciągnąłem się dymem. Spojrzałem na siebie w lustrze.
-No ja pierdole.- przeszło mi przez usta wypuszczając dym. Byłem cały w czerwonych kółkach, przez przyssawki ośmiornicy, układały się one w, paski czyli ślady macek. Wsadziłem papierosa do ust i wszedłem do kabiny, otwierając wentylację na ścianie. Otrzebałem w niej papierosa z wypalonej jego części i znów wziąłem bucha. Włączyłem wodę i powoli spłukałem z siebie bród przy okazji w międzyczasie wypalając używkę do końca. Jak się okazało, najwięcej czasu zajęły mi zapuszczone włosy. Koszmarnie trudno było wydłubać z nich kawałki zaschniętej masy i ziaren piachu. Gdy skończyłem po prostu stałem pod strumieniem starając się uspokoić. Tak bardzo bałem się tu być. Tak bardzo nie chciałem tu być....

Gdy w końcu udało mi się wygrzebać z pod prysznica wytarłem się w ręcznik i zostawiając go na biodrach przeczesałem dłonią czarne włosy, z których ciepłe kropelki wody skapywały wprost na moje plecy, twarz i klatkę piersiową. Powoli podszedłem do umywalek i przejrzałem ubrania które dostałem. Była to koszulka z długim rękawem, niebieska i zwykłe jeansy. Zacząłem się ubierać, a gdy została mi już tylko koszulka spojrzałem na siebie w lustrze.

"Zrób to..." Powiedział spokojny kobiecy głos.
-Ale co?- spytałem z niezrozumieniem.
"Dołącz do mnie..." Powiedziała uspokajająco.
"Dołącz do mnie po drugiej stronie.." Mówiła kierując moimi rękami.
-Nie chcę...- powiedziałem jak w transie.
"Chcesz" powiedziała stanowczo. Nie miałem najmniejszej kontroli nad moim ciałem.
-Chcę.- powtórzyłem. Złapałem za pałkę escrima i nacisnąłem tak, że z jednego z końców wyszedł nóż. Przycisnąłem go do dalszej części przedramienia, niemal na zagięciu łokcia i przejechałem nim po delikatnej skórze. Gdy pierwsze krople popłynęły na biały blat rozbudziłem się i odrzuciłem pałkę w stronę stroju. Szybko wytarłem krew papierem toaletowym i przyłożyłem go do rany.
-Debil.- skwitowałem.
-Zgadzam się!- krzyknął Roy zza drzwi.
-Ja pierdole! Ile ty tam stoisz?!- krzyknąłem oburzony i opatrzyłem zacięcie bandażem z małej apteczki po czym ubrałem się do końca i znów spojrzałem na siebie w lustrze, na policzku było widać cztery zassania które szły wokół szyi prosto pod koszulkę. Bywało gorzej. Zabrałem kostium pod pachę i wyszedłem uprzednio chowając wszystkie swoje rzeczy do pasa.
-Trochę, chciałem być pewny, że nie zwalisz se pod prysznicem.- powiedział gdy otworzyłem drzwi.
-Dorośnij.- powiedziałem przewracając oczami.

-------------
Wesołych Świąt!

Be my Robin || Dick GraysonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz