Wakey

95 11 0
                                    

Otworzyłem oczy powoli podpierając się na łokciach. Byłem w swoim pokoju, łeb mnie napierdalał a pomieszczenie jakby wirowało.
-Ja pierdole, ale mam zjazd.- szepnąłem przecierając twarz dłonią. Przebrałem się w jakieś normalne ubrania i spojrzałem na siebie w lustrze. Wyschnięta strużka krwi z pod nosa, wyschnięte usta, kilkudniowy zarost i zmęczone oczy. Uśmiech zagościł na mojej twarzy i po wymyciu jej spakowałem torbę ze swoimi rzeczami, później spakowałem Ani.
-Anika, wstajemy.- powiedziałem przeciągle głaszcząc ją po głowie. Gdy brunetka otworzyła oczy uśmiechnęła się widząc mnie.
-Co się stało?- spytała słabo.
-Wracamy do domu, zamieszkasz u cioci Kath. Tata ma dużo do załatwienia tutaj a nie chcę cię zostawiać samej.- powiedziałem i po tym, jak brunetka ubrała się wziąłem ją na barki i po tym jak położyła głowę na czubku mojej w geście nie wyspania ruszyłem poza granice domu Bruca i zadzwoniłem do X-a. Umówiliśmy się, żebyśmy spotkali się przy budce telefonicznej Ligi Sprawiedliwych.

Gdy w końcu tam się znalazłem X z torbą na ramieniu podpierał się o ścianę.
-Gdzie kierowniku?- spytał kręcąc pistoletem w dłoni.
-Star City, ulica Allik 15.- powiedziałem a ten kliknął kilka guzików i po chwili otworzył portal, przez który przeszedł razem ze mną. Teraz staliśmy pod domem Kath. Powoli podszedłem z dziewczynką do drzwi i delikatnie w nie zapukałem. Usłyszałem krzątanie się i kliknięcie zamka, później drzwi się uchyliły a w nich stanęła moja szefowa.
-John? Co tu robisz?- spytała.
-Nie ma czasu na wyjaśnienia. Muszę wyjechać na jakiś czas, sprawy rodzinne. I byłem ciekawy, czy mogłabyś na czas mojej nieobecności przygarnąć Ani. Nie chcę jej w to wszystko mieszać.- powiedziałem skruszony.
-Dobrze, tylko pisz lub dzwoń i wracaj szybko, tęsknimy za tobą na posterunku.- powiedziała gdy przekazałem jej dziewczynkę i jej torbę.
-Obiecuję.- przyrzekłem a po moim policzku spłynęła jedna, samotna łza gdy przytuliłem Kathy na pożegnanie i ucałowałem Ani w czoło. Szybko odszedłem od drzwi, które zaraz zamknęły się.

-Gdzie teraz szefie?- spytał Matt.
-Idę do Ligi, pewnie już mnie szukają.- odpowiedziałem a ten nagle zatrzymał się.
-Ja odpadam, jestem poszukiwany.- upomniał mnie.
-Dwie ulice z tąd jest "save house" Batmana, zapętl kamery i zostań tam.- zaproponowałem mu, na co się zgodził i po krótkim pożegnaniu ruszyłem do jednej z budek telefonicznych Ligi. Przebrałem się przed nią w swój kostium i od razu wszedłem do niej.
-Nightwing B1.- mruknąłem i po chwili znalazłem się w Mount Justice.

Pierwsze co mnie zdziwiło, to alarm głośno dający znać, że ktoś nadał sygnał S.O.S. Drugą rzeczą, był brak żywej duszy. Szybko przechwyciłem alarm i po znalezieniu lokalizacji z której został nadany ruszyłem tam, najpierw oczywiście zabrałem swoje pałki a przez ramię przewiesiłem katanę w odpowiedniej poszewce. Drogą różnych budek i tym podobnym dopiero po jakichś dziesięciu minutach stałem na dachu opuszczonego budynku. Wszedłem do środka, wciąż zostając na belkach sufitu. Rozejrzałem się i zauważyłem Damiana, Marsjankę,
Aqualada, Artemis, Roy'a i jakiegoś gościa w czerwonym kasku oraz równie nieznaną mi blondynę. Wszyscy byli związani linami, łańcuchami, bez broni a M'gann była otoczona kręgiem ognia. Cały budynek był pełen roślin, pośród których z widoczną jakgdyby wyższością stała Poison Ivy.

Zacząłem się śmiać, i właśnie ten dźwięk rozszedł się po całym budynku. Ivy jakby ucichła i zaczęła ze strachem rozglądać się po całym budynku. Uśmiechnąłem się pod nosem i przeszedłem po belce tuż nad nią. Zaczepiłem się o nią hakiem z linką i powoli, niczym Spider-Man z moich ulubionych komiksów, spuściłem się do góry nogami zaraz za nią. Gdy już byłem na wysokości jej twarzy zawinąłem jej rude włosy za ramię i cmoknąłem ją w kark.
-Kopę lat Ivy.- zaśmiałem się gdy ta ze strachem odskoczyła ode mnie.
-Nightwing?- spytała już bardziej opanowana.
-Nie, Speedy. Jasne, że Nightwing. A teraz wypuść ich, albo cię skrzywdzę. Bardzo.- powiedziałem groźniej i stanąłem na nogach.
-Niby jak? Uderzysz i zakujesz w kajdanki?- spytała próbując mnie uderzyć. Natychmiast sparowałem jej uderzenie i dostała łokciem w twarz.
-Uwierz mi, że ani mi się nie chce ani nie mam na to czasu.- mruknąłem parując jej już kolejny ruch. Wtedy wyciągnęła sztylet, z widoczną irytacją na twarzy i ostrą częścią przejechała mi po ręce rozcinając częściowo kostium. Tym razem chwyciłem pałki ale zanim cokolwiek zrobiłem kobieta wzięła ze swojego stołu różności jakąś substancje, którą wylała na roślinę. Ta zaczęła się rozrastać i zaciskać na szyjach uwięzionych. Krew we mnie zawrzała, i kątaną zacząłem masakrować roślinę, która zaczęła się cofać.

Ivy wpadła w furię widząc, że jej "dziecko" cierpi i gdy już miała mi wskoczyć na plecy ja ją przerzuciłem na twardą ziemię i zacząłem kopać. Ruda dostawała uderzenia w twarz, brzuch, ręce i nogi. Czułem jak łamię jej kości, słyszałem jej błagania lecz nie przestawałem, nie mogłem. Czułem taką złość, wręcz furię. Każda komórka mojego ciała błagała o kolejny upust emocji, więc nie przestawałem a nawet zacząłem masakrować ją pięściami.
-Nie masz prawa ich krzywdzić.- wysapałem między uderzeniami.- Nie masz pierdolonego prawa i jeśli jeszcze raz choćby przyczynisz się do ich nieszczęścia będę cię katował do granic możliwości tylko by cię zostawić na dojście do siebie i ponowną zabawę. I tak do twojej rychłej śmierci.- powiedziałem podnosząc jej głowę za włosy. Później przyłożyłem katanę do jej gardła i widząc, że już się nawet nie odważy im zaszkodzić puściłem ją. Przeczesałem ręką włosy opadające na oczy i ruszyłem do uwięzionych. Spojrzałem na każdego z nich pustym i chłodnym wzrokiem.
-Przepraszam.- powiedziałem i wypuściłem blondynkę, jako jedyna nic mi by nie zrobiła. Za to wzięła się za wypuszczanie reszty. Przeszedłem obok leżącej Ivy i z furią wbiłem ostrze tuż obok jej głowy na znak ostrzegawczy i widząc niekontrolowany strach w jej oczach cicho prychnąłem śmiechem. Podszedłem do linki i uwiesiłem się na niej do góry nogami. Już do mnie biegli, więc z mojego pasa wyjąłem trzy kulki dymne i po rzuceniu ich na ziemię zaśmiałem się ten ostatni raz. Zaśmiałem się tak makabrycznie, że sam się zadziwiłem lecz puściłem to mimo chodem i przetransportowałem się z powrotem na dach. Później zadzwoniłem do Matta, który z uśmiechem przetransportował nas do save house'a Bruce'a. Matt zaprowadził mnie do mojego tymczasowego pokoju, i po jego wyjściu od razu rzuciłem się na łóżko wykończony. Może i nie zasnąłem od razu, ale kilka minut wystarczyło bym wpadł w objęcia Morfeusza wciąż w pełnym kostiumie ale i z uśmiechem na ustach.

--------------

Przepraszam, że tak późno ale jest i on!

Widzimy się wkrótce słońca wy moje🤗

Be my Robin || Dick GraysonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz