Noc

121 12 0
                                        

Wieczorem, gdy wszyscy poszli już do swoich pokoi w końcu spokojnie odetchnąłem i przebrałem się w dresy. Po sprawdzeniu czy Ani śpi wróciłem do siebie, wyciągnąłem małe buteleczki leków i westchnąłem. Jedna tabletka przeciwbólowa, druga nasenna i ostatnia z witaminami. Po wzięciu ich spojrzałem jeszcze raz po opakowaniach i wziąłem jeszcze jedną nasenną. Po łyknięciu ich pogasiłem światła i ułożyłem się wygodnie w łóżku. Czułem jakby świat wirował...przed moimi oczami rozgrywał się walc różnych stonowanych kolorów tęczy gdy wpadałem w objęcia Morfeusza.

Spadanie. Kiedy spytasz się kogokolwiek, czy woli wzloty czy upadki. Każdy odpowiedziałby tak samo. Wzlatywanie...i może i się nie mylą, lecz po latach wzlatywania nauczyłem się też spadać. Wiatr we włosach i miłe mrowienie ciała. Tyle razy spadałem, że po pewnym czasie pokochałem to bardziej niż wzlatywanie. Lecz gdy to uczucie ustało znów byłem na tym pieprzonym trapezie. Mama już była gotowa mnie złapać, gdy na jej miejscu stanął Jayson, to było na budynku Hanter tech, gdy walczyliśmy z Deathstrokiem. Jego oczy wręcz błagały o pomoc, lecz nie zdążyłem. Widziałem jak spada, widziałem jak jego ciało zderzyło się z autem na samym dole, i mimo tego, że liczyłem na Connera, który go wcześniej złapał, tak teraz się nie udało.

-Umrzesz, uciekaj nim będzie za późno- usłyszałem Rachel.

-Nigdzie nie idę- odpowiedziałem.

-Nie chcę cię skrzywdzić.

-Myliłem się kiedy powiedziałem, że nikt ci nie pomoże

-Musisz odejść, proszę

-W kościele powiedziałem, że jesteś zdana na siebie. Myliłem się, nie jesteś. Masz mnie, jestem tu, nigdzie nie pójdę, nigdzie nie pójdę. Jestem tu. Już dobrze.- uspokoiłem ją i objąłem ją ramionami.
Gdy tylko się od niej odsunąłem zobaczyłem, że jest bledsza niż zwykle. Spojrzałem na ziemię, na której były dwie kałuże krwi. Spojrzałem na nią z niepokojem.
-Rachel?...
Ta jedynie podniosła ręce z których powoli zsunęły się rękawy jej czarnej bluzy. Jej blade i smukłe nadgarstki były oznaczone wieloma cięciami z których powoli ciekła krew.
-To twoja wina. Zostawiłeś mnie, obiecałeś, że tego nie zrobisz...
-To się nie dzieje...- delikatnie wplątałem palce między kosmyki włosów.
-Oj dzieje, ty sam mi to zaproponowałeś..- syknęła a w jej dłoniach pojawiło się lustro, które mi podała. Przejrzałem się w nim i widząc te czarne oczy, tak jak te Rachel puściłem lustro na ziemię a te rozpadło się na tysiące kawałeczków.

Teraz patrzyłem na matkę. Ta była delikatnie uśmiechnięta, w tym samym stroju w którym zmarła.
-Gdybyś był chodź trochę lepszy...żyłabym. Tata też by żył, mówiłeś że jesteś gotowy a nie byłeś i przypłaciłam to życiem. Gdybyś nas złapał dalej krążyli byśmy po świecie a żaden Robin by nie powstał.

To wszystko twoja wina...
Widziałem jak do mnie lecieli, i gdy już miałem ich złapać linka od ich trapezu pękła. Brakowało dosłownie milimetrów od tego bym ich złapał...lecz tak się nie stało. Te mrowienie dłoni...nie do zniesienia.

Powoli otworzyłem oczy. Przywitała mnie ciemność, która mimo wszystko mówiła mi że nic się nie stało i, że już jest dobrze. Powoli uspokoiłem przyspieszony oddech i wytarłem pot z czoła. Serce biło mi z zawrotną prędkością a oddech mimowolnie znów przyspieszył. Tylko nie to. Szybko wstałem i pokierowałem się do łazienki gdzie niemal od razu wszedłem do kabiny prysznicowej i odpaliłem zimną wodę.
-Oddychaj, oddychaj, oddychaj.- powtarzałem sobie łapiąc się za głowę. Coraz trudniej było mi złapać oddech gdy oparłem się o mokrą ścianę i pod strumieniem wody powoli zsunąłem się na posadzkę. Na moje ciało ciągle lała się zimna woda gdy jak mantrę powtarzałem sobie by oddychać. Powoli stukałem tyłem głowy w rytm oddechów. Słyszałem kroki, jedne ciężkie a drugie lekkie. Czyżby Batman i jeden z Robinów szli na misję? Gdy kroki ustały znów skupiłem się na wdechach. Drżącymi dłońmi ciągnąłem się za włosy i gdy w końcu trochę się uspokoiłem wyprostowałem nogi i opuściłem dłonie podnosząc głowę do góry. Zimne krople powoli skapywały na moją twarz.
-Jesteś żałosny Grayson.- westchnąłem zakręcając wodę. Otrzepałem czarne włosy i wyszedłem z kabiny. Spojrzałem na siebie w lustrze...czerwone, spuchnięte oczy. Nie wiedziałem, że płakałem. Do tego jakby delikatnie fioletowe wargi od zimna. Skrzyżowałem ramiona chcąc się trochę ogrzać. Z moich dresów i t-shircie ze Star Wars kapała woda na marmurową posadzkę.

Przeczesałem mokre włosy ręką i sprawdziłem ramię. Już się prawie zrosło, mimo to jeszcze bolało. Spojrzałem na swoje dłonie, które trzęsły się jak oszalałe. Mrowienie powoli ustępowało, ale i tak jeszcze je czułem.
-Żałosny.- powiedziałem rzucając sobie ostatnie spojrzenie w lustrze, po czym wyszedłem z łazienki i czym prędzej poszedłem się przebrać. Mokre ciuchy wywiesiłem na kabinie prysznicowej, i gdy pościeliłem na powrót łóżko spojrzałem na zegar, który wskazywał 4:17 rano. I tak bym dzisiaj nie zasnął, więc po sprawdzeniu, czy z Ani wszystko dobrze ruszyłem się przejść. Po przejściu koło już chyba dwunastego pokoju usłyszałem ciche szamotanie się i trzask. Powoli stanąłem przed pokojem należącym do Damiana i zapukałem. Nie słysząc odmowy uchyliłem drzwi, ukazał mi się chłopak siedzący na łóżku z z rozwaloną wokół siebie apteczką. Gdy tylko mnie ujrzał zmarszczył brwi i zanim miał krzyknąć, czy nawet rzucić się na mnie podniosłem dłonie w obronnym geście.
-Co się stało?- wyszeptałam stając w ciemnym korytarzu tuż przy otwartych drzwiach do równie ciemnego pokoju.
-Nic.- odpowiedział ostro próbując nawlec nitkę na igłę, co nie specjalnie mu szło.
-Pokaż.- powiedziałem równie stanowczo wchodząc do pokoju i po zamknięciu drzwi włączyłem światło. Szybkim krokiem podszedłem do dzieciaka i oceniłem sytuację. Rozcięte ramię od łokcia do jego połowy, rozbita głowa i poraniona łydka.
-Daj, jeśli mogę.- powiedziałem. Ten chwilę patrzył na przedmioty i po chwili niepewnie je oddał.
-Nie zrobię nic wbrew twojej woli. Teraz oczyszczę ramię, dobrze?- chłopiec jedynie przytaknął w odpowiedzi. Powoli wziąłem specyfik na bazie spirytusu i wylałem trochę na ramię. Ten nawet się nie skrzywił, więc powoli wziąłem chusteczkę i otarłem nadmiar specyfiku z okolic rany by od razu zabrać się za szycie. Gdy ramię było gotowe złapałem bandaż i zabezpieczyłem ranę.
-Teraz, mogę zobaczyć nogę? Chcę być pewny, że kość piszczelowa jest cała.- upewniłem się, czy chłopiec wyraża na to zgodę i gdy kiwnął głową sprawdziłem, czy wszystko dobrze. I dzięki Bogu było, kilka siniaków i nic więcej.
-Teraz głowa. Przemyję rozcięcie i założę tymczasowe szwy.- powiadomiłem go.
-Tymczasowe?- nie zrozumiał.
-Trochę jak plastry, nie zostawią blizn a będą jak normalne szwy. W końcu nie chcemy oszpecić twarzy Wayne'a z krwi i kości.- zaśmiałem się i gdy Damian nie wyraził sprzeciwu zmyłem krew i zająłem się raną. Gdy już był opatrzony spojrzałem spokojnie, jak i z troską, na niego. Skubany zdążył się przebrać i względnie ogarnąć zanim pomogłem mu z ranami bitewnymi.
-Na razie idź spać, czy po prostu odpocznij. Tylko bez ćwiczeń fizycznych, to ma być odpoczynek, a jutro rano opowiesz mi co się stało. Dobranoc.- uśmiechnąłem się i wyszedłem z jego pokoju. Zanim poszedłem dalej usłyszałem jeszcze zmęczone "Dobranoc Grayson". Dalej był szum kołdry i poduszek a później głucha cisza. Mój uśmiech powiększył się a ja ruszyłem dalej zagłębiając się w swoich myślach.

Be my Robin || Dick GraysonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz