Fall away

96 8 4
                                    

-Dorośnij.- pokręciłem głową i uderzyłem go w ramię za co Roy zmierzwił mi włosy z uśmiechem.
-Ty zmłodniej.- uśmiechnął się. Znów pokręciłem głową i po chwili ruszyliśmy w głąb korytarza.
-Megan chce cię zbadać, opiszesz symptomy?- powiedział odwracając się w moją stronę stając.
-Nie ma żadnych symptomów, na prawdę nie wiem czemu tu jestem.- powiedziałem krzyżując ramiona na piersi. Gdy spojrzałem mu w oczy delikatny promieniujący ból przeszedł przez mój brzuch. Wypuściłem ciążące mi powietrze z płuc a rudy zmrużył powieki.
-Gadaj.- powiedział to tak ostro, jakbym ukrył mu łuk.
-Nic mi nie jest.- powtórzyłem. Ten ze zrezygnowaniem pokręcił głową i ruszył dalej i po kilku minutach znaleźliśmy się przed osobnym pokojem szpitalnym.
-Megan czeka na ciebie, ja i reszta mamy misję. Nie wiem kiedy wrócimy.- powiedział i ruszył dalej przed siebie.

Cicho westchnąłem i wszedłem do szarego pokoju z jednym czarnym łóżkiem z białą pościelą, umywalką zaraz przy łóżku i metalowym stołem z różnymi rzeczami. Przy umywalce stała Marsjanka ale gdy usłyszała, że wszedłem natychmiast znalazła się przy mnie i posadziła mnie na boku łóżka.
-Opiszesz symptomy?- spytała.
-Nie ma ich.- zacisnąłem powieki przez promieniujący ból i złość.
-Mhmm.- powiedziała i poczułem jak wchodzi mi do głowy. Usłyszałem pisk. Tak strasznie głośny przez, który zasłoniłem uszy dłońmi. Po chwili do tego doszły śmiechy dzieci.
-Przestań.- szepnąłem błagalnie.
-Proszę.- dodałem, i dopiero wtedy M'gann przestała i podeszła do metalowego stołu.
-Zmierzę ci temperaturę, bo jeżeli jest tak wysoka jak ostatnio to będę musiała ją jakoś zbić.- powiedziała i dotknęła mojego czoła. Nie protestowałem.
-Jezu, 42.3! Opatrzymy cię i postaramy się to zbić.- powiedziała i przeskanowała mnie. Pokręciła ze zrezygnowaniem głową i złapała za bandaże i plastry. Powoli pomogła mi zdjąć maskę i koszulkę po czym cicho się zaśmiała.
-Serio walczyłeś z ośmiornicą?- uśmiechnęła się.
-Ha ha.- powiedziałem sarkastycznie a kobieta pokręciła głową z uśmiechem. Przemyła pomniejsze ranki i po zobaczeniu trzech złamanych żeber owinęła mnie dodatkowo bandażem po czym zabrała się za zielone rozcięcie na mojej ręce.
"Powiesz jej o mnie?" Usłyszałem ten głos.
"Zamknij się." Uciszyłem go.
-Sytuacja nie jest dobra, jest to niezidentyfikowana substancja zmieszana z gazem Jokera i Fear Toxin Scarecrow'a. Postaram się to zbadać a ty odpocznij. Idź do kuchni coś zjeść i wróć się położyć.- poklepała mnie po ramieniu i wyszła z pomieszczenia kierując się w tylko sobie znanym kierunku. Wyjąłem telefon z pasa i dałem sobie już spokój z maską. Wyszedłem z pomieszczenia i ruszyłem do kuchni, w trakcie drogi dostałem sms'a od Louisa o pogrzebie Jess. Miał się odbyć dzisiaj i pytał się czy przyjdę. Chwilę zastanawiałem się ale ostatecznie zgodziłem się.

Po przekroczeniu progu kuchni usłyszałem ciche dźwięki, jakby szept i ciche tupanie. Kuchnia była połączona z salonem więc natychmiast podszedłem do zielonych kanap ułożonych w podkowę. Gdy wyjrzałem zza oparcia zauważyłem dzieci, na oko trzy maks czteroletnie.
-Co jest kurwa?- spytałem i podszedłem do małych istotek. Było ich trzech. Po kostiumach poznałem, że to męska część Ligi Młodych. Jaimie, Bart i Virgill.
-Hej, co tu robicie maluchy?- spytałem klękając przed kanapą na której siedzieli. Gdy ich malutkie twarzyczki zwróciły się na mnie Impuls, aka. Bart natychmiast znalazł się na moim ramieniu. Delikatnie go z siebie zdjąłem, i gdy już go miałem odłożyć jego twarz poczerwieniała ale zanim zaczął płakać przytuliłem go do siebie i delikatnie nim bujałem.
-Hej, hej. Nie płaczemy. Wujek Dick się wami zajmie.- uspokajałem go.

Razem z Bartem przeszedłem przez prawie całą górę sprawiedliwości i nie było tam ani żywej duszy. Powoli wróciłem do salonu a tam zastałem płaczących chłopców siedzących na stoliku kawowym. Bart gdy tylko zauważył smutnych i płaczących chłopców również rozpłakał się.
-Przeczkole cholera jasna.- westchnąłem i odłożyłem Impulsa do reszty młodziaków. Zaszedłem do kuchni i zrobiłem im przecier z jabłek, bananów i gruszki. Po wzięciu trzech łyżeczek poszedłem z powrotem do płaczek, które po zobaczeniu jedzenia uspokoiły się. Delikatnie otarłem im łezki i nakarmiłem ich. Mimo, że nie chciałem to przebrałem ich w ich ubrania. Były dużo za duże ale i tak lepsze niż ich stroje.

Gdy byli już ubrani i najedzeni położyłem ich na kanapie i delikatnie okryłem kocem.
-Dobranoc.- szepnąłem i poszedłem pozmywać naczynia po jedzeniu dzieciaków. Gdy i to już było skończone spojrzałem na czysty zlew a z moich ust momentalnie wypłynęła woda. Zacząłem mieć odruch wymiotny, przez który ciągle wypluwałem wodę. Jak tylko poczułem, że już dłużej nie mogę natychmiast przestałem. Oparłem się o szafki i powoli ześlizgnąłem się na podłogę jedną nogę prostując a drugą zostawiając zgiętą w kolanie. Oddychałem powoli i gdy już się uspokoiłem powoli wstałem i usiadłem na kanapie koło chłopakców.
-Nie wiedziałem, że masz rękę do dzieci.- usłyszałem Kaldur'a.
-Wrodzony talent.- uśmiechnąłem się do czarnoskórego.
-Co im się stało?- spytałem po chwili.
-Red Robin i Liga Młodych miała poślizgnięcie w walce z Sienganami.- wytłumaczył.
-A jak inni? Jak Tim?- spytałem ponownie.
-Wszystko z nimi dobrze, Tim czuje się trochę winny ale to już norma.- westchnął siadając obok mnie na kanapie.
-Przekazuję ci pałeczkę.- powiedziałem i szybko uciekłem z pomieszczenia żegnany salwą jęków potępionego Aqualada. Cicho zaśmiałem się i złapałem telefon. Pogrzeb miał być na 17, więc musiałem się spieszyć.

Stanąłem przed pokojem szpitalnym i ustawiłem kamery na nagrywanie. Powoli wszedłem do pokoju przecierając powieki. Usiadłem na łóżku i spojrzałem w sufit.
-Debil.- westchnąłem i położyłem się zamykając oczy. Po przeleżeniu tak kilku minut wstałem. Przerobiłem nagranie z kamery i zapętliłem moje leżenie. Wyłączyłem kamery i czujniki ruchu w szybie wentylacyjnym i z wielkim westchnieniem przeciągnąłem się przez szyby wprost do wyjścia z góry.
-Mam przejebane.- rzuciłem ostatni raz.

POV. Wally

Gdy Roy wrócił do sali odpraw wszyscy weszliśmy do bio rakiety i wystartowaliśmy w stronę Byaly. Mieliśmy donosy o żekomym powrocie Simona, parapsychicznego dupka który powinien być na oddziale zamkniętym w szpitalu po naszym ostatnim spotkaniu.
-Myślicie, że kłamał o tym normalnym życiu?- spytał Super Boy.
-Nie, nie kłamał.- wtrąciła Terra. Coś we mnie zawrzało.
-A z kąd ta pewność?- syknąłem odwracając się w jej stronę na swoim fotelu.
-Znam jego język ciała, jego sposób mówienia prawdy jak i kłamstw. Ja to po prostu wiem.- mruknęła spokojnie.
-Nie kłamał, wiem co mówię.- potwierdził X. Nie to że został zabrany bo go potrzebujemy. Co to to nie. Po prostu ma mieć oko na Dicka przez kamery, nie przeszkadzać marsjance w badaniu tego czarnowłosego debila i ubezpieczać tyły.

.
.
.

Misja przebiegła pomyślnie, Simon jest zapakowany i gotowy do wysyłki do Arkham a Byalya jest wolna od jego wpływów. Gdy z powrotem lecieliśmy do Góry spojrzałem na blondwłosą z ciekawością.
-W zasadzie, to z kąd znasz Graysona?- spytałem.
-Mieliśmy różne odpały jeszcze 5 lat temu.- odpowiedziała po namyśle. Czułem, że nie mówi całej prawdy.

-------------------

Liczę, że rozdział się podoba kochani!

Zapraszam do gwiazdkowania i komentowania!








Wesołego nowego roku!

Be my Robin || Dick GraysonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz