Chwilę po wysłaniu wszystkiego Cayendo'owi choć na chwilę chciałem zmrużyć powieki, co skończyło się szybkim zaśnięciem oraz kolejnym koszmarem.
Stałem przed tym piepszonym cyrkiem.
-Kurwa.- było jedynym co było w stanie przejść przez moje spięte strachem i trwogom ciało. Nawet nie wiem kiedy zacząłem iść przed siebie, prosto do kolorowego namiotu, z którego wydobywała się straszna, urywana klasyczna cyrkowa melodia. Ciarki przeszły przeze mnie zostawiając niemiłe uczucie. Zimny pot spływał po mnie litrami gdy przekraczałem wejcie namiotu. Następy był śmiech chłopca i strzał. Zanim zdążyłem przejść do środka dostałem kulkę między oczy.
Otworzyłem oczy od razu siadając, przy czym z tempem Flash'a nabierałem coraz to większe hausty powietrza. Mimo to nie byłem w stanie, czy może bardziej nie czułem czy oddycham. Czułem, że nieubłaganie zbliża się kolejny atak paniki. Szybko wstałem i popędziłem do łazienki, gdzie znalazłem się pod prysznicem i natychmiast włączyłem zimną wodę, która otrzewiła moje ciało i na szczęcie pomogła mi się uspokoić, tym samym uniknając ataku. Oparłem się plecami o czarne kafelki prysznica i powoli zjechałem na nich na ziemię i schowałem twarz w dłoniach już całkowicie opanowując swój drżący oddech. Po chwili równie drżącą dłonią dotknąłem czoła...znaczy się miejsca w które ktoś wpakował mi kulkę. Już i tak miałem pewien wstręt do każdego takiego miejsca...a szczególnie do tego namiotu cyrkowego, który wręcz dumnie oznajmiał, że należy do Haly'ego. Ta muzyka, te ciche śmiechy, ten śmiech chłopca, ten strzał...to było za dużo. W każdym razie za dużo jak dla mnie, dla zwykłego człowieka. Szybko wstałem z brodzika i wyciekając zimną wodę wyszedłem z łazienki i niemal od razu zauważyłem umiechniętą postać Donny, która gdy tylko zobaczyła, że ociekam wodą delikatnie przekrzywiła głowę w bok.
-Nie pytaj.- uprzedziłem ją i nie zwracając zbytniej uwagi na to, że wręcz leje się ze mnie woda usiadłem na pościeli...wciąż częściowo upapranej krwią.
-Co cię sprowadza do wroga publicznego numer 1 zacna niewiasto?- na ostatnie słowa ta spojrzała na mnie jakbym jej powiedział, że zaraz wyfrunę przez okno na świeżo wychodowanych skrzydełkach.
-Chcielimy zjeść wszyscy razem śniadanie, zainteresowany?- w jej
oczach widziałem iskierki nadziei.-Dziękuję za zaproszenie, lecz muszę grzecznie odmówić...i przeprosić. Nie powinienem znikać bez słowa, ale to zrobiłem, jak zwykle. Przepraszam, że mnie poznałaś.- mruknąłem a kobieta tylko rzuciła mi dziwne spojrzenie i wyszła. Bez słowa. Jak zawsze. Moje istnienie jest skrajnie żałosne.
Pokręciłem delikatnie głową i wybrałem ubrania na dzisiejszy dzień, jakieś jeansy i koszulkę z długim rękawem. Po dokładniejszym zmyciu z siebie potu i ocenieniu "malinek" po ośmiornicy i żółtych żył na moim ciele, mogłem jednoznacznie stwierdzić, że to pierwsze na szczęście zniknęło ale za to to drugie delikatnie się cofnęło, nic poza tym. Tyle dobrego. Ubranie się zajęło mi trochę ponad minutę i gdy to już było za mną mogłem spokojnie przyjrzeć się swojej zmęczonej twarzy. Podkrążone oczy z szarymi sińcami pod nimi może i nie dodawały mi uroku, ale były częścią mnie ostatnimi czasy. Złapałem telefon i napisałem szybkiego sms'a do sierżanta. "Gdy wrócę macie mi zafundować ostre SKA, i to nie proźba."
Po tym schowałem go do kieszeni i cicho ziewnąłem zasłaniając przy tym usta dłonią. Przejdę się do kuchni po zapas kofeiny na tą jakże spierdoloną sprawę 57. Złapałem te przeklęte akta w dłonie i przeglądając je już setny raz ruszyłem po jak największą dawkę kofeiny. W kuchni nawet nie patrzyłem na ludzi znajdujących się w niej, po prostu mnie to nie obchodziło. Jak na pamięć włączyłem ekspres i podłożyłem pod niego dzbanek.
Jak mantrę czytałem te same fakty. Trzy ofiary, zadzierzgnięcie, podcięcie gardła i rozbicie czaszki z lewej strony. Im dłużej to czytałem w kółko tym mniej to miało jakiegokolwiek sensu. Skądś kojarzyłem akurat takie rany, taką kombinację i wtem mnie olśniło. Trójśmierć, przez trzy rany, z których każda z nich mogła zadać śmierć. Ci ludzie byli ofiarami kogoś, kto chciał wzorować się na druidach, czy czarodziejach. Szybko nabazgrałem to na marginesie i mimowolnie spojrzałem na towarzystwo, na szczęście zajęte śniadaniem.
-Oj spierdoliłem.- powiedziałem niesłyszalnie, gdy usłyszałem dźwięk sms'a dobiegającego z mojego telefonu. Część głów zwróciła się na mnie, na szczęcie szybko wróciły z powrotem do kręgu wzajemnej adoracji. Jedynie Harley niezauważalnie wstała ze swojego miejsca i stanęła za mną uważnie przyglądając się treści sms'ów.
-Kto to ten Cayendo? I co to SKA?- spytała nie robiąc sobie nic z toczącej się dyskusji po drugiej stronie pomieszczenia przy okazji przyglądając się aktom, które natychmiast zasłoniłem dłońmi.
-Harley, błagam cię.- spojrzałem na umiechniętą kobietę po czym wziąłem dzbanek z wspaniałym napojem bogów i już miałem wychodzić z kuchni gdy znów zatrzymał mnie jej głos.
-Pooowiedzz.- błagała nie robiąc sobie nic z moich próźb.
-Harley, miałem zły dzień, noc i generalnie ostatnie dni, więc z całego serca błagam cię, daj mi spokój.- spojrzałem na umiechnięte twarze żywo rozmawiające między sobą.
-Ej, kto wie od czego jest skrót SKA!!?- krzyknęła Quinn zwracając uwagę wszystkich na siebie. Delikatnie pokręciłem na to głową i upiłem kilka łyków z dzbanka.
-Super Karma Alegorii?- usłyszałem głos Renee.
-Skarpetki Kanciarza Autostopowego?- tym razem był to Jason. Cicho zamiałem się i spojrzałem na oczekującą odpowiedzi Harley.
-Kontekst?- spytał Gar.
-Kto wie, tylko to rzuciło mi się w oczy w wiadomociach Dicka.- wzruszyła ramionami. Oho, czas na mnie.
Już miałem wręcz spierdalać w podskokach z tej kuchni, lecz uniemożliwiły mi to pytania ze strony jedzących.
-To nic ważnego, zwykły policyjny żargon.- zbyłem ich, lecz Renee natychmiast zaprzeczyła mojej tezie twierdząc, iż ona o niczym takim nie słyszała.
-Co was to tak obchodzi?- w końcu padło z moich ust i po chwili delikatny podmuch powietrza zdradził, iż Bart ukradł mi telefon.
-Z tych wiadomoci nie da się nic zrozumieć, głupia technologia nie śledząca i nie zapisująca każdego naszego słowa i ruchu.- pokręcił głową z dezaprobatą i oddał mi telefon. Dzięki bogu, że nie było napisanego znaczenia tego skrótu.
-Mogę wam tylko powiedzieć, że to forma odpoczynku od...- nie dokończyłem, bo rozwiązanie sprawy 57 uderzyło we mnie jak rozpędzony pociąg. Miałem mało czasu, jeśli były to osoby o których myślałem, to na tych trzech biedakach się nie skończy. Pytające spojrzenia prześwietlały moją skromną osobę na wylot, ale ja nie robiłem sobie z tego nic. Wybrałem numer Kate, która po pierwszym sygnale odebrała.
-Dodzwonić się do ciebie, jak do papieża.- zaśmiała się, lecz jej przerwałem.
-Zamknij się kurwa, przeklęta sprawa 57 w końcu przyskrzyni Georgiów. Mamy mało czasu...
---------------
Wracam! Wesołego jajka itd.
Czekam na ★ i kom, po prostu milej się pisze jak komuś się to podoba❤️
CZYTASZ
Be my Robin || Dick Grayson
AçãoTo już druga część opowiadania "Nothings end today || Dick Grayson" zapraszam do czytania!