Rozdział XXVIII

114 11 10
                                    

Missy's POV

Cały wieczór spędziłam z Lily w całodobowym sklepie z artykułami budowlanymi. Ona trzymała w lewej ręcej papierową mapkę sklepu, którą dała jej pani przy dziale z farbami, bo Lily często się gubiła, a wielki market z tysiącami ażurowych półek był ku temu idealną okazją, i biegała między półkami kolejno szukając i wrzucając do koszyka zwój twardego drucika, dwie żarówki, klej błyskawiczny, torebki z kolorowym piaskiem oraz taśmę malarską. Wiedziałam, że nie ma sensu spierać się z nią o to, czy te wszystkie rzeczy przydadzą się nam do odebrania Jayowi kluczy, a tym bardziej nie miałam ochoty się kłócić, dlatego odruchowo potakiwałam, kiedy wspominała o kluczowej roli żarówki w jednym z kryminałów, które przeczytała. 
- Chyba widać ci kawałek stanika. - skomentowała pół żartem, pół serio, kiedy pokazałam jej ten nieszczęsny artykuł i moje zdjęcie w rozciętej sukience. I tyle, jeśli o chodzi o wsparcie i słowa otuchy. Lillith lubiła twierdzić, że problemy są tylko wtedy, kiedy je roztrząsamy i skrupulatnie trzymała się tej zasady. - Potrzymaj to. - wcisnęła mi w ręce koszyk i wspięła się na drabinkę, żeby dosięgnąć do kompletu noży do przycinania płyty wiórowej. 
- Jasne. - odparłam z przekąsem. Lily wyciągnęła się po kartonowe opakowanie, chwiejąc się niebezpiecznie, a ja wróciłam do gnębiących mnie myśli. Charlie dalej nie dawał znaku życia i zaczynałam się zastanawiać, czy Rika słusznie się martwiła. Jego telefon był albo rozładowany, albo wyłączony, bo ilekroć wybierałam numer, zapraszano mnie do zostawienia wiadomości głosowej, co też w końcu uczyniłam. Także Peter nie był ostatnio duszą towarzystwa. Najpierw "sprawy z Hotelem", potem pilne spotkanie z Tomem, jeszcze innym razem wizyta u ciotki, a gdy wreszcie znalazł dla nas chwilę, zachowywał się tak, jakby kogoś zamordował i teraz zastanawiał się, czy dokładnie zakopał ciało w ogródku. - Mam! 
Triumfalny okrzyk zlał się z jeszcze głośniejszym "Ups" i chwilę później trzymałam Lily za ramiona, sama wciśnięta między puszki z czymś klejącym, a piły do drewna, a koszyk bez swojej zawartości leżał kawałek dalej, w sporej odległości od otwartego pojemnika z klejem, który widocznie nie wytrzymał upadku. A podobno taki trwały. Klej rozlał się malowniczą kałużą tuż obok punktu obsługi klienta.

- Szukają panie czegoś? - młody chłopak ze skrajnie znudzoną miną i czerwoną koszulką z logo sklepu spojrzał bez zainteresowania na kupkę kleistej mazi, po czym przeniósł wzrok na nas. 
- Szczęścia. - burknęłam.
- Słucham? Obawiam się, że nie mamy.
- My też nie. - pocieszyłam go, marszcząc nos.
- Szukałyśmy przycinaków do płyty wiórowej. - wtrąciła szybko Lily, posyłając mi spojrzenie. Zdecydowanie nie byłam dzisiaj w humorze na zakupy, szczególnie jeśli mówimy o sklepie budowlanym. Najchętniej zakopałabym się pod kołdrą i przespała najbliższe miesiące żywiąc się krakersami z serem. 
- Dobrze panie trafiły. Nasze sklepy oferują szeroki wybór trwałych i praktycznych narzędzi ze stali nierdzewnej. Płacą panie kartą, czy gotówką?
Facet jest w naszym wieku. Ciekawe, czy długo się uczył na pamięć tej formułki o przycinakach. Wygląda na takiego, co wieczory spędza na grze w jakąś strzelankę w towarzystwie piwa. 
Z drugiej strony, czy ja wyglądam na kogoś, kto, jak podaje Newsweek, "brał czynny udział w bójce z użyciem broni palnej"?
- Mam nadzieję, że zdają sobie panie sprawę z pokrycia kosztów tego uszkodzonego pojemnika kleju?
- Prawdę mówiąc...
- Zapraszam do kasy.
Do domu wróciłyśmy ostatnim autobusem, który jeździł w niedzielny wieczór w moje okolice. Już w progu zorientowałam się, że wręczenie chłopakom kluczy do mieszkania było błędem, tak samo jak błędem było niepatrzenie się pod nogi. W wyniku tych wszystkich komplikacji buty rozrzucone po podłodze wyleciały w powietrze, a ja po raz drugi znalazłam się w niereprezentatywnej pozie. Kopnęłam swoje własne adidasy w kąt i ruszyłam do sypialni, skąd dobiegały ożywione głosy. Każdy z nich doskonale znałam; na dywanie siedzieli w krzywym kółku Lou z plamą po marmoladzie na koszulce, jak zwykle nad wyraz elokwentny Jack, którego głos wybijał się ponad inne, rudowłosa Mel, mój brat Nick w t-shircie z logo jakieś firmy pracującej na granicy*, jego dziewczyna Ella, z którą ostatecznie się pogodził, przynajmniej tak mówiono, i Matt Asher ze śnieżnobiałym uśmiechem oraz nowiutkimi okularami Ray-Ban na nosie. Brakowało tylko nas, ale Lily już nadrabiała nasze małe opóźnienie, kładąc się płasko na moim łóżku i natychmiast włączając do rozmowy.

Poradnik Komplikowania WalentynekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz