Rozdział XVII

315 27 23
                                    

- Przyjeżdżamy we wtorek rano. - powtórzyła po raz setny mama, odgarniając nerwowo włosy. Zabębniłam palcami po poręczy schodów. - I pamiętajcie: żadnych gości, rozumiemy się? Ma być idealny porządek. Gdyby coś się działo, to dzwońcie.

- Mamo. - pufnął Nick. - Jedźcie już, błagam.

- Tak, kochanie, jeśli się nie pośpieszymy, to nie zdążymy na konferencję. - wtrącił tato, mierząc nas ostrzegawczym spojrzeniem. Wizyta w rodzinnym domu upewniła mnie w przekonaniu, że mieszkanie tylko dla siebie jest zbawieniem. Dwa tygodnie w oderwaniu od społeczeństwa przypomniały mi moje błogie dzieciństwo, które spędziłam na kłóceniu się z Nickiem oraz wykradaniu czekoladowych krówek z szafki nad zlewem. A teraz rodzice, korzytając z okazji, że jest ktoś, kto może się zająć naszym młodszym bratem, Jake'iem, wyjeżdżają "w sprawach służbowych" na trzy dni do Bostonu, zostawiając mnie na pastwę Nicka, Jake'a, bez zasięgu i z pustą lodówką. O tak, właśnie tak wyobrażałam sobie moje wymarzone ferie zimowe! Staliśmy w trójkę w równym rządku na pierwszym stopniu schodów i słuchaliśmy ostatnich cennych rad.

- Co mówiliśmy o imprezach? - drążyła mama. Nick przyłożył rękę do serca.

- Zero imprez. - zapewnił, przybierając najmniej zniecierpliwioną minę, na jaką było go w tej chwili stać.

- Peige, musimy iść. - pośpieszył ją tato, ciągnąc w stronę drzwi.

- Tak, tak, idziemy. Do zobaczenia za trzy dni, kochani! - pomachała nam z ociąganiem, a my jak roboty mechanicznie powtórzyliśmy ten gest, uśmiechając się szeroko. Patrzyliśmy, jak rodzice wsiadają do obładowanego walizkami Chevroleta, jak mama pięć razy sprawdza wytrzymałość pasów bezpieczeństwa, i wreszcie, jak tato przekręca kluczyk w stacyjce, a samochód rusza, zostawiając za sobą chmurę pyłu. Nie zniknęli dobrze za rogiem, jak Nick wyciągnął z kieszeni telefon i w zadziwiającym tempie wstukał jakąś wiadomość, wybierając opcję "wyślij do: wszystkie kontakty".

- Odznacz Peige, Martina i dziadków. - przypomniałam mu, żeby w swojej głupocie nie uraczył rodziny smsem o treści, która mogłaby zepsuć im humor na resztę dnia, ale on już mnie nie słuchał.

***

- Dobrze jest? - upewnił się Nick, poprawiając roztrzepane na wszyskie strony czarne włosy. Oczy miał obrysowane ciemną kredką i wyglądał co najmniej diabolicznie. Staliśmy jak jeden mąż przed lustrem w łazience, uciekając na chwilę od głośnej muzyki i pijanych gości, którzy zdawali się bawić w najlepsze.

- Masz bitą śmietanę na koszulce. - mruknęłam, taksując swoje odbicie krytycznym spojrzeniem. Dopiero, kiedy Nick dostał dwieście trzy wiadomości potwierdzające przybycie, zdał sobie sprawę, że trochę przesadził, biorąc pod uwagę, że co drugi zaproszony przyprowadzi ze sobą osobę towarzyszącą, a dom nie jest z gumy.

- O, faktycznie. - mój brat przejechał palcem po białej plamie.

- Nick! Jesteś tam? - ktoś załomotał w drzwi, z trudem przekrzykując hałas. Popatrzyliśmy po sobie, niemo błagając wszystkich bogów, aby właścicielem głosu nie okazał się Jake. - Missy! Ktoś zjadł moje chrupki! Wszystko powiem mamie! - A jednak.

- Teraz twoja kolej. - syknęłam, przeczesując włosy palcami. Nick zrobił błagalną minę.

- Ja byłem ostatnio!

- Nick! - tupnęłam nogą, nie zważając, że tym samym zdradziłam naszą obecność w łazience. - Jak wygada rodzicom, to będziesz miał przechlapane. - dźgnęłam go w pierś tuszem do rzęs.

- Ty też! - wywrócił oczami.

- To był twój pomysł! Nie ja zaprosiłam tu tych ludzi. Idź do niego i znajdź tego cholerne chrupki!

Poradnik Komplikowania WalentynekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz