Rozdział XIV

538 30 14
                                    

Patrzyłam tępo w drzwi, za którymi zniknęła bezszelestnie sylwetka Charlie'go; ciszę przerywało jedynie miarowe kapanie lodowatej wody i mój przyśpieszony oddech. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że jest mi przeraźliwie zimno, a dół koszulki przesiąkł bezbarwną cieczą. Odwróciłam wzrok od pustego korytarza i skierowałam go na błyszczące w ciemnościach tęczówki Petera, które wciąż miały ten niesamowity szmaragdowy odcień. Przytknęłam opuszki palców do rozcięcia na dolnej wardze, drżąc pod dotykiem jego niewiarygodnie ciepłej skórą. Chciałam coś powiedzieć, ale w gardle miałam wielką gulę, która nie pozwalała mi się odezwać. Zanim się obejrzałam, Pete objął mnie jedną ręką w talii, a druga uniosła mnie delikatnie do góry. Bez słowa oparłam czoło o jego tors, powoli wyrównując oddech. Tym razem droga do pokoju wydawała mi się dziwnie krótka, mogę przysiąc, że poprzednio pokonałam tę trasę pięć razy dłużej. Ze zdziwieniem odnotowałam, że Lou, choć miał przymknięte powieki, już nie spał, bo na dźwięk naszych kroków podniósł się gwałtownie na łokciach, mierząc nas całkiem przytomnym spojrzeniem. Bez słowa wyszedł z pokoju, przesyłając mi bezgłośne "pogadamy jutro". Przesunęłam się pod ścianę, robiąc Peterowi miejsce obok mnie, ale on krążył nerwowo po pokoju, wpatrzony w dal.

- Pete. - przystopowałam go. Jego oczy szybko odnalazły moje.

- Przepraszam. - westchnął, posłusznie opadając na stertę poduszek. Oblizałam zaschnięte usta.

- Co to było? - zapytałam ostrożnie.

- Śpij, Missy.

No nie. Jego chyba pogięło. Teraz mi nic nie powie? Po tym, co widziałam?! Chwyciłam go za nadgarstek, ściskając mocno, a drugą rękę położyłam na jego karku, przejeżdżając palcem po rozcięciu na szyji. W zielonych tęczówkach widziałam zaskoczenie, które szybko zakrył rozbawiony półuśmiech. Popchnęłam go lekko w tył tak, że leżał pode mną. Nachyliłam się blisko, stykając nasze czoła w jedno. Był niewiarygodnie ciepły. Zagryzłam wargę, obserwując złote iskierki w oczach.

- Co ten wypchany farbowany pacan robił w twoim domu? - syknęłam mu na ucho, chociaż domyślałam się odpowiedzi. Spotkanie Riką musiało się trochę... hmm... zaognić. Poczułam, jak jego klatka wibruje, kiedy parsknął śmiechem na moje słowa. - I co miał na myśli, mówiąc, że niedługo będziemy mieć dla siebie dużo czasu? Nie sądzę, żeby wytrzymał długo w moim towarzystwie. - prychnęłam, pośpieszając Petera w myślach.

- Z tym ostatnim się zgodzę. - wytknął mi język, gładząc dłonią błyszczące pasmo moich włosów. Wywróciłam oczami. - Nie wiem, Missy. Naprawdę nie mam pojęcia, co miał na myśli. Ale jak cię tknie choćby małym palcem, to osobiście go wykastruję. - twarz Petera zachmurzyła się nieznacznie, a zielony kolor tęczówek przyjął nieco ciemniejszy odcień. Przeturlałam się na plecy, tłumiąc ziewnięcie, i przyciskając policzek do chłodnego materiału. Prawie przez sen poczułam, jak Peter kładzie głowę w zagłębieniu między moim ramieniem, a szyją i całuje w kark, drugą ręką owijając w pasie.

***

Lou leżał rozwalony na kanapie z włosami opadającymi na twarz i nogami opartymi o stolik kawowy. Przynajmniej w takiej pozie zastałam go rano, kiedy cichaczem wymknęłam się z pokoju Petera. Usiadłam na oparciu, podsuwając mu pod nos miskę z płynną czekoladą na polewę do babeczek.

- Oh, cholera. Zrobię wszystko. - podniósł się jak na sprężynie, z desperacją w oczach rozglądając się za źródłem zapachu. Uniosłam kąciki ust.

- Hej, Loulou. - zaśmiałam się. - Dostaniesz łyżkę do oblizania, pod warunkiem, że zawieziesz mnie wieczorem w jedno miejsce.

- Cokolwiek, mała.

Poradnik Komplikowania WalentynekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz