Rozdział XXIII

176 26 8
                                    

Missy's POV

Wykazałam się wyjątkową naiwnością, próbując zaświecić jedyne źródło światła w postaci małej żarówki na klatce schodowej. Tom Slater prowadził mnie korytarzami jakiejś starej kamienicy, która najlepsze lata miała już dawno za sobą, bo przy najlżeszym kroku deski parkietu skrzypiały tak głośno, że obudziłyby nawet umarłego, i odmawiał podania jakichkolwiek wieści o Peterze, powiewając tym swoim czarnym, zniszczonym płaszczem, sprawiającym wyjątkowo groteskowe połączenie z lśniącym butami od Armaniego, jeśli by mnie ktoś pytał. Ale że szliśmy w irytującej ciszy, dlatego trzymałam język za zębami, zajmując się liczeniem stopni i mnożeniem ich przez liczbę desek. Nigdy nie byłam specjalnie dobra z matematyki, więc zgubiłam się gdzieś w połowie trzeciego piętra.

Dzwonek telefonu Toma rozbrzmiał jak wystrzał z karabinu, powodując, że o mało nie rozwaliłam sobie głowy o betonowy próg. Całe dziesięć sekund zajęło mu przypomnienie sobie, iż powinnien odebrać połączenie, jednak zanim to zrobił, Ed Sheeran i jego I see fire przycichło, żeby w końcu całkiem zamilknąć.

- Możemy iść dalej? - odchrząknął znacząco Tom, posyłając mi rozbawiony uśmieszek, bo przecież fakt, że prawie rozwaliłam sobie czoło jest niesamowicie zabawny. Cisnęłam w niego morderczym spojrzeniem, którego efekt zepsuły chyba resztki farby do paintballa. Podskoczyłam na dźwięk łamanych desek, wpadając na leżące za mną deski. Slater wciągnął głośno powietrze i bez słowa ruszył w górę schodów, a ja za nim, co jakiś czas obracając się za siebie, żeby sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu. Całkiem możliwe, że zaczynam popadać w manię prześladowczą i tamten czarny cień to zwyczajny czarny cień, a nie czarny cień wiążący się z ewentualnym zagrożeniem. Całą siłą woli powstrzymałam się od ponownego zerknięcia w tył.

Zatrzymaliśmy się dopiero na szóstym piętrze, przed masywnymi drzwiami z bielonego drewna i dwoma kamerami skierowanymi prosto na nas.

- Nie ruszaj się. Tam są wiązki laseru. - Tom uniósł głowę znad odbiornika przyczepionego do przegubu dłoni, powstrzymując mnie przed naciśnięciem klamki, po czym ponownie stracił zainteresowanie moją osobą, warcząc polecenia do nadajnika.

- Franky, rusz dupsko i otwórz te cholerne drzwi. - zabębnił palcami o balustradę.

- Koleś, jest czwarta rano! - dobiegło z głośnika po chwili zakłóceń na linii.

- Mamy zlecenie za czterysta tysięcy. Myślałem o tobie, ale skoro nie chcesz...

- Kusząca propozycja, ale nie wstanę za mniej niż pół bańki i trzy batony Tomblerone. - trzaski.

- Cztery i pół plus dwa batony. - skapitulował Tom, wywracając w moją stronę oczami. Franky wymruczał coś na temat wrodzonego skąpstwa, ale zanim zdążył zaprotestować, mój towarzysz wcisnął przycisk rozłączenia.

Sekundę później hałasy dobiegające ze środka ucichły, a ich miejsce zastąpił odgłosy kroków i szczęk odblokowywanej zasuwki. W progu stanął młody mężczyzna z totalnie nieprzytomnym wyrazem twarzy i włosami sterczącymi na wszystkie strony. Miał na sobie niemiłosiernie pognieciony, czarny t-shirt z logo jakiegoś znanego zespołu rockowego, którego nazwy nie pamiętałam, oraz czarne dresy.

- Czwarta rano! Już żałuję, że się na to zgodziłem. - jęknął z mocnym irlandzkim akcentem - przez który nie mogłam się skupić na wypowiadane przez niego słowa - spoglądając z żalem na zegarek schowany gdzieś w głębi mieszkania. - Wchodzicie, czy nie? Radzę szybką decyzję, bo  zamarzniemy tu wszyscy na śmierć.

Tom wepchnął mnie do środka, po drodze zapalając w hallu robocze światło, dzięki czemu mogłam dokładnie obejrzeć sobie całe pomieszczenie, złożone z długiego na kilka metrów białego korytarza podświetlonego przez lampki ukryte we wnęce pod sufitem i beżowych płytek. Przy samym wejściu dostrzegłam duży, podświetlany panel z masą guziczków, które, jak się domyśliłam, służyły temu, by Franky nie musiał się zbytnio przemęczać. Oprócz panelu jedyną ozdobą był zdjęcia, ponaklejane bez ładu na sąsiedniej ścianie, i choć nie różniły się niczym od tysięcy innych zdjęć, powodowały u mnie nieuzasadniony niepokój gdzieś w dole brzucha. Po raz ostatni spojrzałam na fotografię młodej kobiety, ale nie dostrzegłam w niej nic, co mogłoby budzić lęk. Zwykła, nawet ładna blond dziewczyna z włosami związanymi w luźnego kucyka. Pokręciłam głową, chcąc wyzbyć się irytującego przeczucia, że gdzieś już ją widziałam.

Poradnik Komplikowania WalentynekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz