13

34 4 0
                                    

Boże święty, przez to wszystko dostaje jakiejś schizofrenii. Wczoraj gdy robiłam zadania do szkoły, to o mało co nie dostałam zawału, gdy Mike zapukał do drzwi. Dzisiaj idę na ten pieprzony komisariat. Żeby było jasne, nadal nie wiem jak im to oznajmić, bo ilekroć próbowałam, to i tak nic nie wychodziło, więc stwierdziłam, że pójdę na żywioł. Zastanawiałam się też czy nie porozmawiać z Aronem, ale z drugiej strony, to nie widziałam go ani o nim nie słyszałam od piątku. Czy jemu nie zależy na tym, żeby to jakoś wyjaśnić? Nie wiem co o tym myśleć. Jego mogą zamknąć za morderstwo, a on nawet nie próbuje ze mną porozmawiać. Nie żebym narzekała, ale chyba jednak jestem prawie pewna, że nie miałam tego zobaczyć. Gdybym była na jego miejscu, to na pewno w jakiś sposób próbowałabym to obgadać albo chociaż próbowałabym się dowiedzieć co on ma zamiar zrobić z tym, że zobaczył mnie jak okładam prawie nieżywego człowieka. A on kompletnie nic. Ani widu, ani słychu.


-- Dzisiaj tata was odbierze ze szkoły- oznajmiła mama, kiedy weszłam do kuchni. Zmarszczyłam brwi. Widząc to dodała:
-- Nie chcemy, żebyście teraz sami wracali. Zrobiło się niebezpiecznie.
-- Tutaj cały czas jest niebezpiecznie- zaczęłam.
-- A poza tym mam dzisiaj pracę po szkole- dodałam.
-- Nie możesz się jakoś zwolnić?- mama zapytała.
-- Teraz miałam tydzień wolnego. Jak to będzie wyglądać?- powiedziałam i zaczęłam jeść śniadanie.
-- No dobrze, ale powiedz tacie o której kończysz to chociaż Cię stamtąd odbierze- skinęłam głową i teraz całkowicie skupiłam się na śniadaniu. Prace zaczynam dzisiaj godzinę później niż zwykle dlatego zdążę iść na policję.

Przed wejściem do szkoły zrobiłam głęboki wdech. Błagam, żebym go nie spotkała. Miałam cichą nadzieję, że nie przyjdzie dzisiaj do szkoły lub, że ucieknie z miasta. Ale moja nadzieja poszła się paść kiedy tuż po wejściu do budynku zobaczyłam go stojącego jak gdyby nigdy nic z innymi chłopakami po drugiej stronie korytarza.

Starając się na niego nie patrzeć szybko poszłam do klasy. Przywitałam się z Hanną i po krótce powiedziałam jej co mam zamiar zrobić.

Dzwonek oznajmiajacy czwartą przerwę rozbrzmiał na korytarzu. Wzięłam swoje rzeczy i wyszłam z klasy. Nie dane było mi dojść do szafki gdyż zaraz po wyjściu z klasy ktoś gwałtownie pociągnął mnie w jeden z korytarzy. O mało co się nie wywaliłam.
-- Czyś ty do reszty zgłupiał!?- zapytałam wkurzona patrząc na bruneta. Chłopak zacisnął szczękę i podszedł bliżej.
-- Posłuchaj mnie teraz uważne- szepnął łapiąc mnie za nadgarstki. Serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Dobra Rose uspokój się, przecież nie zabije Cię w szkole.
-- Nie mam zamiaru robić przedstawienia, więc powiem tylko raz- powiedział, a jego dłonie mocniej się zacisnęły.
-- Jeżeli komukolwiek, a zwłaszcza policji, powiesz o tym co widziałaś w piątek przyrzekam, że nie dożyjesz do wakacji, więc radzę się zastanowić zanim zaczniesz paplać- syknął. Wytrzeszczyłam oczy. Myślałam, że zaraz zacznę się krztusić. Czy on mi właśnie zagroził śmiercią? Odepchnęłam go gwałtownie, kiedy jego uścisk się poluźnił.
-- Ciebie popieprzyło czy co!?- wrzasnęłam.
-- Zabiłeś człowieka i jeszcze każesz mi siebie kryć!?- wypowiedziawszy te słowa zostałam mocno przyciśnięta do ściany, a moje usta zostały zatkane.
-- Kurwa nie drzyj się tak bo wszyscy usłyszą- syknął.
-- Nie zabiłem go, rozumiesz?- odsunął się trochę.
-- Czy ty mnie uważasz za jakąś niedorozwiniętą!?- powiedziałam wściekła.
-- Myślisz, że nie oglądam wiadomości!? Myślisz, że nie wiem co się dzieje!?- zaczęłam wymachiwać rękami we wszystkie strony.
-- Kiedy go zostawiłem oddychał kurwa. Nie zabiłem go, a tym bardziej nie zastrzeliłem- powiedział już trochę bardziej spokojnie, ale jego oczy nadal płonęły.
-- Czyli co? Sam sobie wpakował kulkę w głowę?- zapytałam krzyżując ręce.
-- Rose kurwa mać.
-- Co Rose? Co Rose!? Przeanalizuj sobie wszystko jeszcze raz i zastanów się nad jakąś lepszą wersją jeżeli mam ci uwierzyć, że tego nie zrobiłeś.
-- Nie muszę Ci nic udowadniać. Mówię, że tego nie zrobiłem, to nie zrobiłem- warknął.
-- Skoro nie musisz mi nic udowadniać, to na jaką cholerę rozmawiamy w tym momencie?
-- Powiedziałem co miałem powiedzieć. Rób co chcesz, ale wiedz, że jeżeli się ktoś dowie, to pożałujesz. Nie wiesz do czego jestem zdolny- powiedział i obrócił się z zamiarem odejścia. Prychnęłam.
-- Będę twoim największym koszmarem. Będziesz błagała żebym przestał i żałowała, że to Ty nie jesteś martwa- powiedział to takim głosem, że czułam się jak bohaterka horroru. Patrzyłam oniemiała na jego plecy. Mój oddech był głośny i płytki. W tym momencie zaczęłam żałować, że kiedykolwiek go poznałam. Moje życie byłoby tak w cholerę cudowne bez niego. Zamknęłam na chwilę oczy i wzięłam kilka głębokich wdechów. Chwilę później miałam zamiar wyjść z tego korytarza, ale zamiast tego gdyby nie ściana, na której się oparłam, nie miałabym przynajmniej połowy zębów. Moje nogi były jak z waty. Podparłam się i z trudem ruszyłam w stronę głównego holu.

Na lekcji nie byłam wstanie się w ogóle skupić. I choć bardzo nie chciałam, to cały czas wracałam myślami do czwartej przerwy.
-- Rose Montgomery!- usłyszałam czyjś krzyk nad moją głową, aż podskoczyłam.
-- Matko święta- skrzywiłam się przykładając rękę do ucha.
-- Ty się lepiej teraz do niej módl, żebym Ci jedynki za nie uważanie nie wstawiła- powiedziała Pani McCall.
-- Ale ja uważam- zapierałam się.
-- To skoro uważasz to odpowiedz na moje pytanie- nauczycielka podparła się rękami o biodra i patrzyła na mnie z wyższością. Zamrugałam kilka razy, żeby przypomnieć sobie na jakiej ja lekcji w ogóle jestem. A no tak. Matematyka. Boże dopomóż.
-- No więc...- popatrzyłam na tablicę, na której przysięgam, że były jakieś plany rozminowania świata. To jest gorsze od chińskiego.
-- Rose nie mamy całego dnia- pogoniła mnie.
-- x jest równy...- zaczęłam szybko studiować tablicę. Poczułam lekkie szturchanie w bok, więc lekko obróciłam głowę. Hanna podsunęła mi swój zeszyt.
-- -5/78- dokończyłam. Pani McCall przewróciła oczami i zapisała wynik na tablicy.
-- Dziękuję- szepnęłam do dziewczyny wdzięczna. Boże co ja robię w klasie matematycznej?

Gdy w końcu dzwonek zadzwonił, wszyscy skierowali się na stołówkę. Ja z Hanną również, ale tylko dlatego żeby tam posiedzieć, bo szkolne jedzenie było obrzydliwe.

Kiedy zajęłyśmy miejsca przy naszym stoliku, zerknęłam na stolik przy którym siedzieli Adam, Zayn, Niall, Paul i Aron. Oczywiście siedziało przy nim też kilka panienek, ale to chyba każdy wie. Patrzyłam przez chwilę na Arona puki nasze spojrzenia się nie skrzyżowały. Wtedy natychmiast odwróciłam głowę z całych sił próbując znowu na nich nie patrzeć.

Nagle po całej stołówce rozległ się przeraźliwy huk. Zamarłam. Ktoś wyważył drzwi. Nikt nie wiedział co się dzieje. Nagle na stołówkę wtargnął tłum ludzi w granatowych uniformach. Każdy z nich miał broń. Policja. Stało się to tak szybko, że nikt nie wiedział co się dzieje. Policjanci otoczyli całe pomieszczenie mierząc do nas z broni. Odruchowo popatrzyłam na Arona. Nagle tempo jakby zwolniło. Każdy wrzask oficerów, każde słowo, każdy odgłos był przytłumiony i niezrozumiały. Jeden z policjantów skówał klęczącego Davisa w kajdanki. Patrzyłam jak prowadzą go w stronę wyjścia. Nasze spojrzenia znowu się skrzyżowały. W jego oczach była pustka. Kompletnie nic. Nagle poczułam jak zaczyna mi brakować tchu. Zaczęłam się dusić. Po chwili słyszałam już tylko przytłumione wrzaski ludzi i nagle... ciemność.

Always You || plOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz