5

45 4 0
                                    

Wyszłam wreszcie z tej przeklętej klasy. Nawet "do widzenia" nauczycielowi nie powiedziałam. Jest dopiero wtorek, a ja już mam cały tydzień popsuty. Z resztą nie tylko tydzień, ale resztę lat w tej szkole puki ON w niej będzie.

W ogóle to się zastanawiam kiedy ten chłopak zdążył sobie tyle tych tatuaży porobić. Jakby te 18 lat to on ma dopiero cztery miesiące, a rodzice mu raczej wcześniej nie pozwolili, więc ja nie wiem. I tak właściwe, to czemu mam wiedzieć? Nie powinnam się tym w ogóle interesować.

Kiedy doszłam do domu było około 4-tej.(p.m) Przeżegnałam się, żeby mieć siłę jak dostanę opieprz od rodziców i wkroczyłam na posesję.
-- Rose? To ty?- usłyszałam głos swojej rodzicielki z głębi domu.
-- Tak!- krzyknęłam i zdjęłam buty. Odłożyłam plecak i poszłam w stronę mamy.
-- Dlaczego przyszłaś tak późno i czemu nie odbierasz telefonu?- zapytała nadzwyczaj spokojnie. Miałam chwilę zawachania czy powiedzieć jej prawdę czy coś nawymyślać, ale w sumie to moja mama więc i tak by się prędzej czy później dowiedziała.
-- Byłam w kozie i facet zabronił używać telefonów.- przewróciłam oczami i usiadłam obok niej na kanapie.
-- Byłaś w kozie? Dlaczego?
-- Na prawdę musisz widzieć?- zapytałam, bo miałam cichą nadzieję, że jednak nie będzie jej to obchodzić. Poza tym jestem już dorosła. No ludzie...
-- Oczywiście, że muszę wiedzieć! Jestem twoją matką.- powiedziała i usiadła tak jakby czekała na historię życie.
-- No więc... Davis.- powiedziałam krótko i przewróciłam oczami.
-- Co Davis?- zapytała. Serio mamo? Serio?
-- No przez niego miałam karę, ale on też siedział.
-- A co on Ci takiego zrobił, że aż musiałaś zostać?- zapytała zdziwiona.
-- Uhh no na biologii rzucił we mnie kartką, no to ja mu oddałam. Znasz pana Johnsona, wredny typ.
-- Naprawdę? Wlepił wam karę przez kartkę papieru? No ręce opadają.- westchnęła.
-- Obiad jest na piecu. Odgrzej sobie jeśli chcesz.- powiedziała i wróciła do czytania swojej książki.

Nie byłam głodna, więc wzięłam plecak i poszłam do pokoju. O dziwo nie mam na jutro praktycznie nic oprócz zadania z matmy.

Boże daj już weekend. Cholernie mi się nudziło. Matematykę już zrobiłam i teraz leżałam na łóżku głową w dół i marudziłam sama do siebie. Zastanawiałam się gdzie wcięło Mike'a. Zazwyczaj jest w domu przede mną, ewentualnie trochę później, a dzisiaj już jest prawie 7 wieczorem, a jego nadal nie ma.

Leżałam jeszcze chwilę, ale usłyszałam z dołu głos Mike'a. O wilku mowa. Zerwałam się z miejsca i pobiegłam szybko na dół.
-- Mike Montgomery! Natychmiast do mnie, wszystko opowiadasz!- wrzasnęłam, zbiegając po schodach.
-- O co Ci chodzi, Rose?- mama była bardzo zdziwiona.
-- Nie istotne.- machnęłam ręką.
-- Mike, do pokoju.- powiedziałam stanowczo. Mike nie ukrywał swojego rozbawienia.
-- Siostra, wyluzuj trochę. Dasz mi zjeść obiad?
-- Masz 10 minut, młody.- zagroziłam mu palcem i poszłam do pokoju.

Po kilku minutach usłyszałam pukanie do drzwi.
-- Właź!- krzyknęłam, bo wiedziałam, że to Mike. Chłopak wszedł, zamknął drzwi i stanął przede mną.
-- No mów, że!- ponagliłam go, bo stał jak ta ciota i nic nie mówił.
-- No więc...- spuścił wzrok. Po jego minie można było wyczytać smutek.
-- Co za suka.- wyszeptałam, bo myślałam, że się nie zgodziła.
-- Zgodziła się!- Mike nagle wrzasnął. Jak na zawołanie, zaczęłam piszczeć i żuciłam mu się na szyję.
-- Co mnie straszysz!? Nigdy więcej tak nie rób, bo przyjdzie czas, kiedy przez Ciebie zrobię coś komuś niewinnemu.- odkleiłam się od niego i podparłam się rękami o biodra.
-- Dzięki za pomoc.- Mike przytulił mnie mocno.
-- No już. Nie mogę oddychać.- zaśmiałam się.
-- Podoba Ci się?- zapytałam.
-- Chyba.- podrapał się po karku.
-- Chcę być chrzestną.- wytknęłam mu palcem.
-- Jezu! Kobieto, uspokój się. Ja mam dopiero 15 lat.- Mike zaczął się śmiać, a ja razem z nim.
-- Tak na przyszłość.- poklepałam go po plecach.
-- Jestem dumna, Mike. Naprawdę się cieszę.- uśmiechnęłam się do niego.
-- Już zdążyłem zauważyć.- uśmiechnął się szeroko i wyszedł z pokoju. Jak stałam, tak buchnęłam się na łóżko i westchnęłam. Przynajmniej wiem czemu go tyle nie było.

Chłopak ma 15 lat i zaraz będzie miał dziewczynę, a ja mam 18 i nigdy, ale to N I G D Y nie byłam w związku. Śmieszne to. Oczywiście nie znaczy to, że nie chciałam w nim być. Rzeczą jasną jest, że chciałam i nawet była taka jedna osoba, za którą szalałam... zaraz chwila. Stop. Jezu. Czy ja właśnie powiedziałam, że Aron Davis mi się podobał? Boże święty, nigdy więcej. Zaczęłam sobie szybko wywalać to wspomnienie z głowy, bo aż robiło mi się niedobrze na samą myśl, że moglibyśmy być razem. Brrr.

-- Rose!- usłyszałam z dołu mamę.
-- Co!?- krzyknęłam, bo nie chciało mi się schodzić.
-- Chodź tu, nie będę się do Ciebie wydzierać!- przewróciłam oczami i zwlokłam się z łóżka. Nieśpiesznym krokiem zeszłam po schodach do salonu.
-- Co?- zapytałam ponownie.
-- Pierwsze: Nie co tylko proszę. Drugie: Musisz skoczyć do sklepu po mleko, ręcznik papierowy, bo się skończył i coś do picia na jutro.- zaczęła wymienić na palcach, a ja stałam oniemiała i patrzyłam się na nią jak głupia.
-- Ty tak serio? Jest po 7.
-- Jeszcze jest widno, pośpiesz się zanim się ściemni.
-- Mike nie może iść?
-- Nie marudź.- westchnęłam i obróciłam się na pięcie. Ubrałam tylko buty i wyszłam z domu. Miałam na sobie szare dresy i bluzę takiego samego koloru, więc nie powinno mi być zimno. Dzisiaj było wyjątkowo chłodno jak na tę porę roku.

Dojście do okolicznego sklepu..., a raczej sklepiku, zajęło mi około 10 minut. Weszłam do środka i skierowałam się na wydział z nabiałem. Mleka jej się zachciało o 7 wieczorem. Pff. Zabrałam mleko z półki i poszłam po papier i picie. Wzięłam Mike'owi jakiś sok, bo ja właściwie nie pije w szkole. Czasami jak mi się zachce to kupię coś w automacie, ale nie zdarza się to często. Sięgnęłam po napój i obróciłam się chcąc iść zapłacić, ale poczułam ból głowy. Wpadłam na kogoś. Uderzyłam z taką siłą, że trochę mnie odrzuciło do tyłu.
-- Sorki.- powiedziałam podnosząc papier, który mi upadł.
-- Patrz jak łazisz.- usłyszałam wkurzony głos... Malika. No masz. Mój wzrok gwałtownie podniósł się na jego twarz.
-- Powinieneś raczej powiedzieć "nic się nie stało" albo " wszystko w porządku?".- podniosłam brwi i podeszłam trochę bliżej.
-- Jeszcze kurwa czego. Już drugi raz sobie grabisz, trzeci nie będzie wyglądał tak miło, a teraz się suń.- syknął i pchnął mnie na bok. Uderzyłam plecami o regał przez co wygięły się w łuk, a z moich ust wydobył się syk bólu. Usłyszałam dźwięk zasysania powietrza. Obróciłam się żeby zobaczyć kto to. Czy oni zawsze przychodzą wszędzie razem? Aron patrzył w moją stronę i mocno zaciskał wargi. W jego oczach było widać... Mój Boże! Zrugałam się za to. Jak coś takiego mogło mi w ogóle przyjść do głowy? Pomocy. Popatrzyłam na niego dziwnie i z lekkim przerażeniem. Obróciłam się i poszłam w stronę kas.

Dlaczego nie zareagował na to co zrobił Zayn? Ja rozumiem, że my się nie lubimy, ale na litość boską myślałam, że ma chociaż na tyle godności, żeby mu pokazać, że tak się kobiet nie traktuje. Jak widać pomyliłam się co do niego... znowu.

Po zapłaceniu wyszłam ze sklepu. Chciałam iść do domu, ale z drugiej strony budynku usłyszałam jakby ktoś się kłócił. Ciekawość wygrała i cicho podeszłam zobaczyć co się dzieje. Wychyliłam lekko głowę za krawędź i zobaczyłam jak Aron krzyczy na Zayna...
-- Pojebało Cię!?
-- Wyluzuj Ron nic się nie stało.- ton Zayna brzmiał obojętnie, w przeciwieństwie do jego rozmówcy.
-- Jak to nic się nie stało!? Człowieku czy ty się słyszysz!?
-- Podobno się nie lubicie, więc w czym problem?- powiedział już trochę zirytowany.
-- A w tym problem, że kurwa mógłbym jej nienawidzić, ale nie zniżyłbym się do takiego poziomy Malik! Godności nie masz!?- zaraz, zaraz czy oni mówią o mnie? I czy on właśnie powiedział, że mnie nie nienawidzi?
-- Już nie przesadzaj kurwa, nic się jej nie stało. Nie rób scen.- teraz oboje byli wkurwieni. Nagle Aron, złapał Zayn'a za kołnierz i przycisnął do ściany
-- Nawet mnie nie denerwuj! Jeszcze raz jej coś takiego zrobisz, to przysięgam, że ci wpierdole!- syknął. Chciałam posłuchać dalej ale pech chciał, że przez przypadek ruszyłam nogą przez co kopnęłam kamień. Szybko odskoczyłam do tyłu i truchtem przebiegłam kilka metrów, żeby przypadkiem mnie nie zauważyli. Jezu, czy on właśnie stanął w mojej obronie? Co on chory czy co? Dziwna sprawa.

Always You || plOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz