[13] TEN WYGRANYM, KTO WALCZY JAK ZBIEG.

185 19 193
                                    

☀☀☀

— Nieźle cię grzmotnęło.

Nigdy wcześniej nie miałam dość tak bardzo, jak w tamtej chwili. Byłam wykończona, obolała, zapewne jeszcze odwodniona, z bólem głowy i nerwami wiszącymi na włosku. Wszystko na wyciągnięcie ręki było ciemne, a słabe światło latarki ściskanej w dłoni Thomasa nie dawało prawie nic, poza długimi cieniami przyprawiającymi mnie o zatrzymanie akcji serca. Dopiero teraz zaczął doskwierać mi ból ramienia, którym przyłożyłam o ziemię, a płytka rana rozciągająca się wzdłuż policzka plamiła skórę szkarłatną strużką.

Burza za ścianami trwała w najlepsze, co jakiś czas przerywając naszą zbawienną ciszę roznoszącymi się echem hukami, a światła rozdzierające nocne niebo skryły się za grubą warstwą cienia. Starałam się nie wzdrygać za każdym razem, kiedy za zatrzaśniętymi drzwiami rozlegało się donośne uderzenie pioruna w ziemię, ale przymglone spojrzenie wcale w tym nie pomagało, chociaż póki co trzymałam pion całkiem dobrze.

— Tak, wprost wybornie, ale mogłeś leżeć tak o pół minuty krócej, to może moje serce nie byłoby w takim stanie, że mam ochotę wypchnąć cię tam z powrotem — fuknęłam za siebie, nie racząc żadnego z nich spojrzeniem, zbyt zajęta rozglądaniem się wkoło. Próbowałam wytężyć wzrok, żeby wyłapać cokolwiek, co nie byłoby zarysem szyb pogrążonych w ciemności, ale obraz ciągle się rozmazywał, a w głowie mi huczało, ilekroć próbowałam się skupić.

Nawet nie chciałam myśleć, jak bardzo głupimi farciarzami musieliśmy być, że żadne z nas nie było jeszcze żywą pochodnią po zderzeniu z burzą w samym centrum pustyni. Denerwowało mnie tylko, że nie byłam sobie w stanie przypomnieć dosłownie niczego w przeciągu kilku sekund, gdy zaczęliśmy biec i skończyłam z głową na milimetry od kamienia. Zupełnie, jakby w czasoprzestrzeni pojawiła się ciemna dziura, zakrywając ten fragment wspomnień całą sobą. Nie, żeby było mi to nie wiadomo, jak potrzebne do życia, ale frustrujące było na pewno. No i nijak nie potrafiłam dotrzeć do tego, jakim cudem będąc od początku na przedzie, znalazłam się w promieniu uderzenia kilka metrów dalej.

— Oj, bo jeszcze ktoś uwierzy, że się martwisz.

Wywróciłam malowniczo oczami, kątem oka zerkając na oglądającego rękawy swojej kurtki Minho, który najwyraźniej zaczynał obstawiać, jak bardzo powinien walić spalenizną. Jak na kogoś, kto jeszcze przed kilkoma minutami bawił się w średnio żyjącego truposza, humor mu się wyjątkowo poprawił. Co innego ja, którą serce wciąż kłuło boleśnie w piersi, a żołądek zdawał się nie wracać na swoje miejsce, pozostając związanym w ciasny supeł. Jakby mi ktoś kiedyś powiedział, że będę przeżywać ich śmierć kilkukrotnie, żeby na koniec nadal mieć ich na głowie, autentycznie bym go wyśmiała. Ale chyba powoli zaczynałam wierzyć, że trudniejszych do zabicie znajomych nie mogłam sobie znaleźć. I nie wiem, czy bardziej poprawiało mi to nastrój, czy sprawiało, że zaczynałam się zastanawiać, czy zakneblowanie ich przyniesie jakieś skutki.

— Przy okazji klęknę na kolanko i zacznę ci się oświadczać z tej miłości, żebyś czasem nie wleciał pod kolejną kosę — mruknęłam kpiąco, chwytając nadgarstek nieco zdezorientowanego Thomasa, żeby nakierować strumień światła na przeciwległą ścianę i wydąć znów wargi z niezadowoleniem. — Och, weź ty się czasem walnij w ten czerep, proszę.

Ściągnęłam brwi, opuszczając bezradnie ramiona.

— Po jaką cholerę my tu jeszcze stoimy? — Rzuciłam zniecierpliwiona, nie czekając na reakcję reszty. Spojrzałam na Newta, który rozchylił wargi, chcąc coś zapewne powiedzieć, ale nie znalazł dobrej odpowiedzi, rękę wciąż trzymając przy łokciu przyjaciela, jakby ten miał zaraz paść trupem. Na martwego to on mi nie wyglądał, a przynajmniej nie szczerzył się, jakby faktycznie zaliczał odlot w krainę tęczy. — Znaleźliśmy budynek, wypadałoby sprawdzić, czy kogoś tu nie ma.

SUFFERING · The Maze Runner: The Scorch Trials [2] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz