Error p.o.v.
Cholera! Nie! NIE! N I E!
Znaleźli mnie!Rozglądałem się na wszystkie strony. Nie wiedziałem czego spodziewać się po tej jakże niesławnej organizacji. Niestety nie wiedziałem nikogo oprócz niego. Albo był tu sam. Albo, co bardziej prawdopodobne, chowają się tak dobrze.
Odwróciłem się w kierunku tego psa. Nie mogłem za bardzo ruszać prawą dłonią. Zgadywałem, że uszkodziła mi kula parę struktur kości. Tylko tego mi brakowało! Więc zamiast pistoletu podniosłem lewą rękę do góry i wycelowane w niego były gastery blastery.
-Nie radził bym ci tego zrobić-powiedział podchodząc bliżej.
Po chwili stanął ale był ode mnie na około 5. metra. Wkurzyłem się i z jam zaczął wydobywać się gęstszejszy dym.
-A to niby dlaczego?-zadrwiłem swoim jakże zacinającym się głosem-Co mi niby zrobisz pchlarzu?-Radziłbym ci tego nie robić ponieważ-wyciągnął dłoń przed sobą na której był telefon z relacją na żywo.
Przyjżałem się i zamarłem. Widziałem w małym urządzeniu na ekranie obok którego był czerwony przycisk, lufy karabinów wycelowanych w moich przyjaciół. Zachowywali się tak jak zawsze i byli w naszym budynku. Widać nie wiedzieli o niczym i teraz mogli łatwo zginąć. Byłem przerażony. Chwilowo się zawachałem ale zaraz się opanowałem. Domyślałem się, że ich życie będzie zależeć ode mnie.
-Pomyśl jak to wpłynie na przyszłość twojej rodziny-powiedział chamsko się uśmiechając.
Popatrzyłem na niego z chęcią zamordowania.
-Czego. Ty. Chcesz-wysyczałem ni pytanie, ni zdanie.-Ha! Jak już pewnie się domyślasz. Jestem z TEJ organizacji-powiedział patrząc na mnie z pogardą-A to co chce jest proste. I J U Ż P E W N I E S I Ę D O M Y Ś L A S Z.
Miał racje. Domyślałem się. Wiedziałem co robić i wybrać. Dlatego. Opuściłem rękę odwołując gastery blastery. Chciało mi się płakać. Ale nie mogłem tego pokazać. Jedyna myśl która mnie pocieszała to, że oni będą bezpieczni. Moi bracia. Przyjaciele. Byli dla mnie najważniejsi. Zrobiłbym dla nich wszystko. I tak było tym razem.
Położyłem dłonie za głowę uprzednio rzucając na trawę pistolet. Uklękłem i patrzyłem się na niego.-Dobrze wybrałeś-powiedział ten pchlarz po czym podszedł do mnie nakładając jakieś kajdanki na nadgarstki.
Od razu po tym poczułem jak magia ze mnie zeszła. Nie mogłem jej używać. Domyślałem się, że ma zabezpieczenie przeciw magi. Sprytne.
Kątem oczodołu widziałem jak podszedł do tego pacana Inka i także mu założył kajdanki. Ten pchlarz jak i richer nie spuszczali ze mnie wzroku. Po wykaniu tych powinności, pchlarz przyłożył do twarzy wokie tookie i powiedział:
-Nie strzelać do nich. Zostawić te dzieciaki w spokoju. Misja została wykonana.Domyślałem się o kogo chodziło. Moi ludzie byli bezpieczni.
Ink p.o.v.
Zostaliśmy przetransportowani do jakiegoś zabezpieczonego auta. Mimo moich błagań o wypuszczenie nic mi to nie dało. Jechałem z tym czarnym szkieletem. Nie odzywaliśmy się. Nie wiedzieliśmy gdzie nas zawożą, co tam zastaniemy i po co my im. A przynajmniej ja nie wiedziałem. Chciałem wrócić do domu.
Po długiej podróży samochód się zatrzymał. Otworzono drzwi i wyprowadzono nas z niego. Był to las przed wielkim budynkiem. Wyglądał jak więzienie. Widziałem kraty z oknach, zabezpieczenia czy różne pola siłowe. Po tym jak przeszliśmy przez masywne i zapewne kulo odporne drzwi, znaleźliśmy się w białym holu. Zaprowadzono nas do windy i wjechaliśmy na górne kondygnacje budynku. Jak z niej wyszliśmy zobaczyłem wiele białych pokoi zamkniętych. W nich siedzieli różnej rasy potwory. Wyglądali na smutnych, złych i szalonych. Niektórzy rzucali się na wszystkie strony i przed tym aby nas nie zaatakowali chroniła bardzo mocna szyba. Czułem się w tym miejscu fatalnie.
Zamknięto nas w jakimś wolnym pokoju podobnych do wszystkich innych uprzednio zabierając nam wszystko oprócz ubrań. Stałem przy szybie patrząc na to wszystko. Kiedy mi się to znudziło popatrzyłem na nasze więzienne pomieszczenie. Białe ściany, śnieżnego koloru podłoga i dwie prycze. W kącie siedział ten poorer.Przypatrzyłem się mu.
Siedział skulony oparty o ścianę i trzymał głowę w rękawie. Co jakiś czas przechodziły przez niego jakieś drgawki. Im dłużej mu się prztglądałem tym zauważałem więcej. On płakał.Usiadłem naprzeciw niego.
-Dlaczego płaczesz?-zapytałem nie rozumiejąc.-Dlaczego?-powiedział cicho a potem popatrzył się na mnie ukazując swoje oczodoły pełne łez, strachu, złości i nienawiści-Dlaczego?! Powiem ci dlaczego!-wydarł się-JESTEŚMY TU PRZEZ KURWA CIEBIE! MARTWIE SIĘ W HUJ O SWOJĄ RODZINE I PRZYJACIÓŁ A TY MNIE SIĘ KURWA JESZCZE PYTASZ DLACZEGO?!!
Zamarłem i samemu napłynęły mi łzy do oczodołów.
-A c-co ja tak-kiego zrobił-łem, że to nib-by przeze m-mnie?-wyjąkałem.-Użyłeś magi-odburknął-Użyłeś na terenie miasta magi. Ja też ale żeby cie powstrzymać. Musiała nas nagrać jakaś ICH kamera-oparł znów swój łeb na ręku-I teraz... Mój brat... Moi bracia... Moi prz-przyjaciele...-jeszcze bardziej się rozkejał-O-oni...-przetarł rękawem oczodoły-Wiesz w ogóle gdzie my jesteśmy?
-Nie... Nie mam pojęcia-powiedziałem zgodnie z prawdą.
-He... He he...-śmiał się z nerwów-Jesteśmy w siedzibie fundacji SCP.
-SCP?-nie wiedziałem co to.
-SCP. Secure Contain Protect. To organizacja odpowiedzialna za zabezpieczanie istot, miejsc i obiektów anomalnych oraz za zatajanie istnienia takowych. To nasze więzienie w którym będą robić na nas eksperymenty i nic nam nie pomoże!
Zamarłem.
CZYTASZ
Utopia //Errink
RandomŚwiat żądzący przez ludzi i potwory. Potwory miały dwie klasy. Error i Ink po dwóch innych stronach. Ścigające ich SCP, głód, brak kosztów i niezgoda. Czy oni mogą PRZYNAJMNIEJ dojść do porozumienia? Error-morderca, złodziej, haker, bezdomny i bied...