Narrator p.o.v.
Minęło parę dni aż wyszli nasi bohaterowie z Okręgu Trójmiast i zmierzali w spokoju do Anty-Void Village, nie wiedząc, że za nimi podąża Reaper mający plan w zanadrzu. SCP depczęli Errorowi, Inkowi i Lustowi po piętach, za to w starym drewnianym domu na obrzeżach lasu panował charmider i wszyscy wyczekiwali wejścia do domu znanego im glichującego się szkieleta i szykujących się do szybkiego ewakuowania ich bazy. Lecz nie tylko oni czekali.
Pośrodku wielkiej puszczy. Otoczony bagnami i dzikimi zaroślami, stały drewniane domy. Stare budowle lecz trzymające się zgrabnie. Na zewnątrz wyglądały zwyczajnie lecz ich wystrój wewnątrz mógł pozazdrościć nie jeden richer. Na dachu jednego z nich stał pewien potwór. Wysoki szkielet o białych kościach i charakterystycznym płaszczu palił spokojnie papierosa wydmuchując dym do góry. Nagle obok niego pojawił się z nikąd drugi szkielet. Jego prawa strona była czarna a lewa biała. Na głowie miał żółtą i lekko zniszczoną czapkę plus czarną bluzę z szortami. Dookoła jego szyki był zawiązany brązowy szal.
-To trwa zbyt długo-odparł nowo przybyły stając obok palącego szkieleta-Xxxxx Xxxxx. Oni tu nie dojdą.
Tamten tylko zgniótł zużytego papierosa i rzucił na ziemię.
-Yyyy Yyyyyyyyyyy nie zniecierpliwiaj się. Przyjdą tu.
-Skąd to wiesz?
-Wiem bo znam Errora. To raz. A dwa. Wiem wszystko-szkielet wziął kolejnego papierosa.
-Taa... Uznajmy, że ci wierzę-machnął czarną ręką-Lecz kiedy przyjdą? Nie możemy czekać w nieskończoność.
-Eh...-popatrzył na swego rozmówcę ze znużeniem-Nie wiem kiedy przybędą. Wiem, że tak się stanie-przymknął oczodoły-Dochodzą do Anty-Void Village. Nie widzę nic poza tym.
Potwór z czapką warknął coś pod nosem i zniknął. Szkielet w płaszczu odwrócił się lekko uśmiechając.
-No no no... Znów się spotkamy Error.
Ink p.o.v.
-I jesteśmy w domu-usłyszałem zacinający się głos.
Podniosłem czaszkę do góry patrząc na rozciągające się miasto pod nami. W moich oczodołach pojawiły się łzy. Anty-Void Village. Moje miasto.
Zaczęliśmy iść w stronę wejścia do miasta, co nie zajęło nam zbyt dużo czasu bo po chwili zagłębiliśmy się w dzielnicę bogaczy. Równy bruk bez żadnych wgnieceń. Proste i mocne żelazne latarnie. Nieporysowany błękitny chodnik. Domy wielkie jak drzewa o nowoczesnych oraz białych fasadach. Ogrody zadbane. Trawniki obstrzyżone. Drzewa bujne. Żyć nie wyprowadzać się z takiego miejsca!
Szliśmy w ciszy chodnikiem. Po którymś zakręcie poznałem okolicę. Byliśmy niedaleko mojego domu!
-Hej. Chłopaki-obróciłem się do towarzyszy-Niedaleko jest mój dom. Idziemy tam? Zjecie coś. Na pewno mój tata nam coś przyszykuje-uśmiechnąłem się.
-Jasne-powiedział szybko Lust-Jestem głodnyyyyyy...
-Ja za to nie jestem pewny-odparł Error ale jego już nie słuchaliśmy.
Razem z Lustem szliśmy do mojego domu radośnie. Słyszałem jak Error ciężko westchnął i poszedł za nami. Czułem szczęście. Od powrotu do mojego życia dzieliły mnie tylko minuty. Lecz nagle poczułem cierpki zapach spalania. Popatrzyłem w górę. Nad dachami unosiły się wielkie kłęby czarnego dymu. Jak na zawołanie dookoła nas rozniosły się dźwięki syren. Chwilę stałem w miejscu lecz zaraz, potem rzuciłem się do biegu.
Jedyne co przechodziło mi przez czaszkę, to myśl i błaganie abym się mylił.
-Ink do cholerny! Gdzie ty biegniesz!?!-usłyszałem krzyk za sobą.
Nie słuchałem ich. Mijałem szybko znane mi ulice i bramy. Zbliżałem się szybko do źródła hałasu aż po chwili wypadłem zza zakrętu. Do moich oczodołów automatycznie dostały się łzy.
Cofnąłem się o krok.Przede mną paliła się rezydencja. Jej białe ściany lizały języki płomieni a niebieski dach zmienił kolor na spaloną czerń. Dookoła stały wozy strażackie, policji jak i karetki.
To był mój dom. Mój azyl...Rozejrzałem się dookoła. Nie widziałem nigdzie mojego taty!
Nagle poczułem dotyk na swoim ramieniu. Spojrzałem w tamtą stronę. Na moim barku leżała dłoń Lusta który patrzył na mnie ze wpółczuciem.
Wyrwałem się z jego dotyku i zacząłem biec w stronę pożaru. Musiałem go uratować!
-A ty gdzie się wybierasz?!-coś złapało mnie w pasie. Linki.
-PUSZCZAJ MNIE ERROR!-wykrzyczałem przez łzy.
-Abyś wskoczył w ogień! Dzieciaku! Zwariowałeś czy jak!?-wydarł się dość wkurzony.
-ERROR! TY NIC NIE ROZUMIESZ! TAM JEST MÓJ OJCIEC! NIE MOGĘ GO ZOSTAWIĆ!-próbowałem się wyswobodzić z jego linek.
-NIBY JAK CO?! NIE JESTEŚ CHOLERNYM SUPERMANEM!-podszedł do mnie.
-ALE MAMY MOCE! MAMY MAGIE! MOGĘ TO ZROBI-przerwał mi.
-Nie. Nie możesz-złapał mnie przez materiał rękawa za ramiona-Oni na to czekają!
Zamilkłem.
Error p.o.v.
Ten idiotą chciał się zdradzić! Przecież to od razu widać, że takie podpalenie komuś domu nie jest normalne! SCP jest w stanie zrobić wszystko aby dostać to czego chcą. Mogłem się założyć, że stali gdzieś w pobliżu i obserwowali akcje.
Patrzyłem na zapłakanego richera. Wiedziałem co czuł. Ja na jego miejscu chciąłbym zrobić to samo. Mimo iż wiedziałem co czuł, nie mogłem pozwolić mu rzucić się w ogień i dać się złapać.
-Ink. Posłuchaj mnie-przyciągnąłem jego uwagę-Nie możesz rzucić się w ogień. SCP by cię złapało. Musimy stąd uciekać. Nie ma innego wyboru.
Richer patrzył na mnie przez chwilę po czym delikatnie pokiwał głową, że rozumie. Puściłem go i się odwróciłem.
-Idziecie za mną-zarządziłem.
Zacząłem podążać w sobie tylko znanym kierunku. Jeśli miałem rację, nie byliśmy tu bezpieczni, a musieliśmy przejść na drugą stronę miasta.
Nagle usłyszeliśmy huk za sobą. W samą porę się zatrzymałem, bo inaczej dostałbym pociskiem we mnie skierowanym. Popatrzyłem za siebie. Na dachu jednego z budynków stała czarna postać. Trzymała coś z cienia przypominającego snajperkę.
-Uciekać!-krzyknąłem do reszty.
Zaczęliśmy biec, lecz mimo naszego trudu słyszałem za sobą tupot. Deptali nam po piętach. Próbowałem poszybszać grupę, lecz byli zmęczeni wcześniejszą wędrówką. Nagle trafiłem na jakieś skrzyżowanie. Wypadłem na jego środek i przez całe ramie przeszedł mnie ból. Syknąłem łapiąc za miejsce bólu. Poczułem coś lepkiego podpalcami. Krew. Spojrzałem tam, skąd doszedł mnie pocisk. Pod latarnią stał człowiek z pistoletem w ręku. Musiał mieć tłumik bo nie usłyszałem huku. Celował w pozostałych. Szybko wyciągnąłem dłoń i przed tamtymi pojawił się wielki gaster blaster, który przyjął na siebie wystrzał. Wypuściłem linki i złapałem duszę tego człowieka.
-Zdychaj-syknąłem i rozerwałem jego duszę.
Człowiek padł lecz zaczęło przybywać więcej przeciwników. W myślach przekląłem. Jedyne co mogłem zrobić to przeteleportować nas, lecz nie potrafiłem tego dobrze. Za każdym razem kiedy chciałem coś przeteleportować wracało rozerwane. Lecz teraz nie miałem czasu na zastanawianie jak i pomyłki. Szybko złapałem Inka i Lusta za koszulki i po chwili już nas nie było.
CZYTASZ
Utopia //Errink
RandomŚwiat żądzący przez ludzi i potwory. Potwory miały dwie klasy. Error i Ink po dwóch innych stronach. Ścigające ich SCP, głód, brak kosztów i niezgoda. Czy oni mogą PRZYNAJMNIEJ dojść do porozumienia? Error-morderca, złodziej, haker, bezdomny i bied...