Rozdział 3

385 28 27
                                    

Następny dzień zaczął się oczywiście od pobudki. Jak co dzień generał Oswald zdzierał sobie gardło przy pokojach żołnierzy, a Ana dziwiła się, że po tylu latach potrafił jeszcze normalnie mówić. O ile ten skrzeczący głos był dla niego normalny.

Gdy dowódca oddalił się od drzwi pokoju dziewczyn, Ana, Brenda oraz Rachel zaczęły powoli się ogarniać. Wykonały poranną rutynę i ubrały na siebie swoje mundury, po czym udały się do stołówki na śniadanie. Było tak wcześnie, że nawet słońce nie zdążyło ukazać się zza horyzontu.

Ana usiadła przy stole jako ostatnia. Chłopcy już tam byli i skubali widelcami swoje porcje.

- Gotowi na dodatkowe dziesięć kilometrów biegu? – spytał Jake, próbując ukryć swój uśmiech.

- Nawet mi nie przypominaj. – Finn odchylił się do tyłu. – Piąty wzywał mnie od razu po tym, jak dowiedział się o naszym „wybryku".

- Serio? – spytała zaniepokojona Rachel.

Brązowowłosy tylko westchnął ciężko, lekko potakując.

- Nie dał ci kary? – dopytywała brunetka.

- Nie, ale powiedział, że mamy się bardziej kryć z tymi rozmowami, bo Oswald ciągle zawraca mu głowę tym naszym „robieniem dzieci".

Ana omal nie zakrztusiła się jajecznicą, na co Chris i reszta wybuchli głośnym śmiechem.

- Piąty cię lubi, Finn – oznajmiła Brenda po tym, gdy śmiech ucichł.

- Jestem jego Żołnierzem Głównym, więc musi co najmniej tolerować moje towarzystwo.

- Tak swoją drogą nie powinieneś być ciągle przy nim? – zagadywała Ana.

- Teoretycznie tak, ale powiedział, że musi przemyśleć kilka rzeczy i mam na razie zostawić go w spokoju.

Na tym rozmowa się skończyła. Chwila beztroski minęła, wrócił niepokój o przyszłość.

***

Tuż po śniadaniu miał miejsce pierwszy trening. W ciągu całego tygodnia miało być ich dziesięć. We wtorki, czwartki i piątki odbywały się więc i poranne, i wieczorne. Żołnierze na początek biegali po kilka kilometrów, następnie ćwiczyli samoobronę, bądź też inaczej mówiąc – walkę. Czasem było też strzelanie do celu, ale to uzależnione było od kaprysów generała.

Żołnierze rozpoczęli bieg. Zwykle biegali po placu bądź dookoła lasu otaczającego bazę, ale dziś mieli biec w samym środku drzewnych gąszczy. Co, jak co, ale pomimo świeżego powietrza, las był najgorszym możliwym miejscem do treningu. Nie dość, że wszędzie pojawiały się coraz to nowe korzenie i raniące gałązki, to jeszcze ze wszystkich stron atakowały komary i inne robactwo.

- Ten dzień zapowiada się świetnie – mruknęła pod nosem Ana.

***

Ze zwrotną szybkością podłożyła Martinowi nogę, ale chłopak dalej się nie poddawał. Jeszcze przez chwilę wymieniali proste ciosy, lecz to szybko się Anie znudziło.

- Koniec tej dziecinady – szepnęła, jednak Martin to usłyszał, a patrząc na wyraz twarzy Any, przemknęło mu przez myśl, że momentami była naprawdę przerażająca.

Nawet nie zauważył pięści lecącej na jego twarz. Po mocnym ciosie zatoczył się do tyłu i nim zdołał podnieść wzrok na przeciwniczkę, ta z półobrotu kopnęła go w bok. Syknął z bólu i spróbował kontrataku. Na próżno jednak i już po chwili wylądował na plecach.

Gdy przymierzała się już do kolejnego ciosu, na wypadek, gdyby Martin wstał, on klepnął ręką o trawnik, poddając się. Rozluźniła więc ręce i podeszła do przegranego, następnie pomagając mu wstać. Jeszcze raz podali sobie ręce, by upewnić się, że nie było między nimi jakiejkolwiek niezgody.

WładczyniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz