01 | Sala Główna

816 44 169
                                    

Szłam krętymi korytarzami, razem ze wszystkimi, aby dostać się do progów Sali Głównej. Prawo, prosto, lewo, korytarz schody, kolejne schody, znowu prawo, prosto, prosto... i tak w kółko. Siedziba DRESZCZ-u to był potężny gmach z miliardem schodów, a jego korytarze przypominały te w Labiryntach. Stukot szpilek odbijał się od ścian z przodu, z tyłu, nawet z boku, ale nie dochodził ode mnie.

Ja wolałam baleriny.

Następny zakręt i kolejna mordownia; schody. Zadyszka już od jakiegoś czasu bawiła się z moimi płucami, a nogi wręcz krzyczały i zapierały się piętami na widok przed sobą, więc nie było bata, abym nimi zeszła. Cholerne schody. Cholerna kondycja. Cholerny...

...DRESZCZ. To wszystko jego wina.

Nie wiedziałam kto bardziej rozglądał się za inną drogą: ja czy może moje serce, walące niczym dzwon. Kiedy jednak wyłapałam wzrokiem windę, to oboje podskoczyliśmy z radości. A potem zapłakaliśmy nad bólem.

Moje nogi dostały dziwnego kopa, bo w sekundę znalazłam się przed rozsuwanymi drzwiami, a jeszcze szybciej wcisnęłam guzik. Mijały sekundy. Liczby na ekraniku wzrastały, odliczając piętra. Dwudzieste piąte, szóste, siódme. Stukot szpilek oraz skrzypienie lakierków za mną; ludzie wybierali schody. Trzydzieste pierwsze, drugie. Noga podrygiwała w rytm mojego uspokajającego się serca. Trzydzieste dziewiąte. Ile ich tam było?

I na którym byłam ja?

Wreszcie drzwi rozsunęły się z łagodnym kliknięciem. Rażące światło na chwilę mnie oślepiło, co wcale nie zachęciło mnie do wybrania schodów. Stanęłam więc na niepewnym gruncie, przez moment mając problem z wybraniem guzika, bo znów wyleciało mi z głowy gdzie była Sala Główna.

Nazywała się Główna, a ja jej nie mogłam spamiętać.

To była sekunda. Drzwi już się zamykały, odpowiedni guzik mrugał światłem i mówił windzie, na które piętro ma mnie dowieść, aż tu nagle pojawiła się dłoń. Skrzydła natychmiast się rozsunęły z powrotem, a przede mną stanęła najbardziej wkurzająca osoba z całej kadry DRESZCZU-u, jak nie z całego miasta.

A ciężko było pobić Jansona.

Chłopak stanął obok mnie, szczerząc zęby w uśmiechu jakby brał udział w reklamie wybielacza. Z początku nie zwróciłam na niego uwagi. Bardziej interesujące były wtedy moje paznokcie; złamane oraz poobgryzane do krwi. Gdzieś wewnątrz mnie nerwy zaczynały się gotować.

— Hej Zee.

No i on musiał zacząć na nich grać. Chyba rockowy kawałek.

Telepało mną, choć jakimś cudem zdławiłam to w sobie.

— Cześć Kevin — rzuciłam niby pogodnie; w środku byłam burzą z piorunami. — Mówiłam ci już, żebyś tak do mnie nie mówił. Mam na imię Zoey.

— Też ci mówiłem, byś przestała być taka sztywna — Kevin szturchnął mnie ramieniem, przez co lekko się zatoczyłam na ścianę. — Wypluj tego kija, Zee — specjalnie zaakcentował ostatnie słowo.

Nie daj się sprowokować, szeptał mój rozum, kiedy równocześnie inny głos krzyczał walnij go! Zagłuszały się nawzajem. Obaj próbowali przeciągnąć mnie na swoją stronę. Tak bardzo chciałam wybrać drogę po środku, ale nie było takiej. Nawet cienkiej granicy.

W końcu wypuściłam wstrzymywane powietrze nosem i otrzepałam swój fartuch, błagając wszystkich wielkich panów w niebie, aby nie kazali mi się długo kisić w tamtej puszcze z takim cymbałem. Zaczęłam też wciskać raz po raz guzik, jakby to faktycznie mogło cokolwiek przyśpieszyć.

Doktorek I Szczurek • Minho TMROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz