18 | Łazienka dla więźniów

396 29 177
                                    

Po tamtym dniu wszystko było inne.

Minho mógł zgrywać twardziela, którego nie ruszało nic oprócz jego własnych tekstów, ale ja widziałam tą zmianę, jaka w nim zaszła po przyjeździe do miasta. Moje ukochane ciemne oczy straciły swój rozbrykany błysk, gubiąc go w matowej szarości. Nieco się podłamały. Bo niby cieszył się, że jego przyjaciele wreszcie byli bezpieczni – mówił mi o tym przy każdej okazji – ale też ciążyło na nim to, że i jemu się nie udało nim być. Oczywiście, starał się tego nie pokazywać. W końcu to on tyle gadał o nadziei, że nawet kiedy ta już prysła i nie zanosiło się, aby jeszcze kiedykolwiek do nas wróciła, Minho nadal przy niej trwał. Z przyzwyczajenia lub czystej głupoty.

Czasem jednak i on nie radził sobie z tym całym syfem, jaki nas otaczał. Pękał od trzymanych głęboko w sobie wątpliwości. Prawie się poddawał. I bywały takie chwile, w których uczucia wylewały się z niego potokiem słów, co siekały niczym ostrze moje serce.

Bo trudno jest walczyć z własnymi uczuciami samotnie.

— W dupie mam, że mnie wtedy nie uratowali. Bardziej mnie swędzi to, że im nie podziękowałem. Purwa, byli moją rodziną. Wszystko im zawdzięczam. Wszystko. A ja im nie podziękowałem.

Potem docierało do mnie, że ja także nie podziękowałam swojej rodzinie. Za tą całą miłość, dzięki której stałam się kim stałam.

Mojej mamie za to, że po prostu była. W chwilach śmiechu, wspólnych łez i takich, kiedy szczerze jej nienawidziłam, bo nastoletnia Zoey wiedziała wszystko najlepiej. Niezależnie od tego co się działo, moja mamusia była.

Kochanemu Andy'emu, którego za dzieciaka częściej biłam niżeli przytulałam, bo bratem był tym wymarzonym. Bronił mnie, wspierał i poprawiał humor, gdy byłam jedną wielką burzową chmurą. Brat i siostra niczym Tom i Jerry, ale ci dwaj też się przecież kochali.

I żaden z nich nie usłyszał z moich ust dziękuję.

Wyrzucałam to sobie, siedząc w celi jeszcze mniejszej od ostatniej. Bez rodziny, ale nie samotnie. Minho nie odstępował mnie na krok, parząc dotykiem moją skórę. Przy nim moje złamane serce kołysało się spokojnie, a motyle w brzuchu wyczyniały harce. Motyle...

Dawno temu wyobraziłam sobie wygląd swojego ogródka. Pełen był on kolorów: od żółci słoneczników, poprzez błękit niezapominajek i aż do czerwieni róż, które nie wiedzieć czemu lubiłam najbardziej. Mój ogród miał być odzwierciedleniem naszego świata. Tyle że... coś poszło nie tak. Słoneczniki nie miały być słońcem, chcącymi spalić wszystko w popiół, ludzie mieli pamiętać i nie być niezapominajkami, a z ziemi miały wyrastać czerwone róże, a nie na odwrót – czerwona krew nie miał wsiąkać w ziemię.

Gdzie ogrodnicy popełnili błędy? Gdzie my go popełniliśmy?

Motyle... jedynie tamte motyle trzymały mnie przy wizji mojego ogrodu. Były nadzieją, że jeszcze kiedyś będzie piękny. Mój wymarzony.

Świat nie mógł być zmarnowanym ogrodem.

···

— Wy. Pójdziecie z nami.

— A gdzie proszę?

— W dupie. Wstawaj.

— Musicie mieć serio pojemną dupę, skoro wszystko tam mieścicie.

Gdyby tylko facet był bez kasku, z pewnością na jego twarzy dostrzegłabym chęć mordu kierowaną do widocznie zadowolonego z siebie Minho. Azjata nie był już jednak taki wyszczerzony, kiedy szarpnięto nim gwałtownie w górę i wyprowadzono z celi, prawie wykręcając mu ręce za plecami. Ze mną było podobnie, choć nawet się słowem nie odezwałam.

Doktorek I Szczurek • Minho TMROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz