02 | Witamy w piekle

709 40 89
                                    

Aby dojechać do jednostki w górach, musieliśmy przedrzeć się przez tą część miasta poza wielkimi murami. Tam, gdzie w ludzkich żyłach płynął wirus. Oraz gdzie śmierć zbierała swoje żniwa co dnia.

Widok martwych ciał leżących na ulicach jak kapsle od butelek był... wstrząsający.

Tak bardzo, że nawet po dwóch godzinach nadal miałam go przed oczami, choć obraz za oknem niechybnie się zmieniał.

Ludzie krzyczeli. Oh, jak oni wszyscy wydzierali się na jadący pociąg. Kobiety zwykle padały na kolana, dzieci chowały się pod chustami matek lub po prostu w najdalszych kątach, za to mężczyźni wygrażali nam pięściami. Postawą wyrażali złość i rozpacz, a w oczach mieli strach. Widziałam to. Tak samo dobrze wiedziałam cień śmierci padający na ich blade twarze.

Głośne wpuścicie nas waliło o ściany pociągu. On jednak był ze stali.

Tak samo jak serce DRESZCZU-u. Nic do nich nie docierało.

Ani krzyk. Ani ból. Czy wirus też?

— Ej, jesteś tu jeszcze?

Ocknęłam się, kiedy czyjeś palce pstryknęły tuż przed moimi oczami. Moje serce podskoczyło, a ja razem z nim na siedzeniu, kiedy z boku Kevin przyglądał mi się z rozbawieniem. W pierwszej chwili pomyślałam jednak, że był to Andy. To była miła myśl.

Ale zaraz głupi wyszczerz Kevina zepsuł wszystko.

Dopiero potem sobie przypomniałam, że Andy został szychą wśród wojska. Miał przewodzić sporym oddziałem, by zachować ład i porządek w nowej jednostce, pełnej uwięzionych dzieciaków. Gardzącymi nami ludźmi.

Ja byłam tylko zwykłą chemiczką.

— Jestem... chyba — mruknęłam sennie i złapałam się za głowę. Bolała. Zostawanie w tyle myślami, kiedy pociąg mknął kilkadziesiąt kilometrów na godzinę nie było dobrym pomysłem.

— No nie wiem, ładnie ci się gałki na lewą stronę wywinęły — odparł Kevin, a na moją przerażoną minę tylko zarechotał. Jak ta ropucha.

Tyle że on nie był zaklętym księciem.

— Podnoś tyłek, bo czas wysiadać.

Po tym, jak poklepał mnie kilka razy w kolano, Kevin wstał i zaczął przeciskać się między siedzeniami, innymi lekarzami oraz ich bagażami. Ja za to wyjrzałam zaciekawiona przez okno. Budynek nie był ogromnym wieżowcem w środku miasta; w połowie nie przypominał nawet siedziby na pustyni, do której zostali zabrani odporni zaraz po wydostaniu się z labiryntów. Był jednak tak samo otoczony grubym murem jak ten pierwszy, a z tego drugiego miał... zawartość.

Maszyny. Jego laboratoria były po brzegi naszprycowane nowoczesnym ustrojstwem, dzięki któremu być może mogliśmy pozyskać lek. Z drugiej strony mógł być narzędziem w rękach śmierci.

Większe dobro. Mniejsze zło. Gdzie był złoty środek...

Parę minut później stałam na stabilnym gruncie. Przez pierwsze chwile rozkoszowałam się świeżym powietrzem, aż nagle przy moim boku pojawił się Kevin. No i coś zaśmierdziało.

Ah, nie. To był tylko Kevin.

— Ty patrz — blondyn szturchnął mnie łokciem. — Wszyscy wyszli nas powitać.

Z początku nie zrozumiałam jego słów. Dopiero po kilku sekundach oraz chwiejnych krokach w stronę wejścia, ja wreszcie załapałam. A raczej... to zauważyłam.

Bardzo niedaleko wielkich drzwi, bo tylko o parę metrów dalej, rozciągały się dwa rzędy klęczących nastolatków. Większość z nich spuszczała nisko głowę, jeszcze inni drżeli przez wycelowane w nich karabiny zamaskowanych żołnierzy, którzy otaczali ich z każdej strony. Ten widok złapał i mocno ścisnął moje serce, tak pogubione...

Doktorek I Szczurek • Minho TMROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz