💮 Rozdział XV/Epilog 💮

510 57 19
                                    

— Fryderyku, — zaczął Liszt po krótkiej pauzie — powiedziałem już wcześniej, że jesteś dla mnie kimś szczególnym. Wyjątkowym. Jakkolwiek tandetnie to nie zabrzmi, jesteś światłem mojego życia, jego sensem, czy czymkolwiek takim. W każdym razie, jedną z jego ważniejszych części, której nie zamieniłbym na nic na świecie. Chciałbym tylko powiedzieć, że…

— Ale F-Ferenc, ja chyba nie do końca… Rozumiem — słowa ledwo przeszły mu przez ściśnięte z emocji gardło. — Może… Dokończmy rozmowę później…?

Liszt zauważył, że Chopina speszyła cała sytuacja i rozpoczął w duchu całą listę inwektyw kierowanych do samego siebie, zaczynających się od "mówiłem że to się nie uda", a kończących na "no, to się popisałeś, media będą miały używane". Postanowił szybko działać i nie stresować ukochanego jeszcze bardziej; bo i po co?

Kiwnął głową i objął go ostrożnie najpierw jednym, potem też drugim ramieniem i pozwolił na to, żeby starszy z nich oparł podbródek na jego ramieniu. Poczuł, jak drugi muzyk uczepia się lekko materiału jego koszuli i nie mógł powstrzymać uśmiechu. Publiczność chyba podzielała jego rozczulenie, bo usłyszał dochodzące z widowni stłumione "oooo!".

— Głupio wyszło — szepnął z ustami tuż przy uchu Chopina. — Racja, dokończymy później. Wiesz chyba, gdzie tu są garderoby, nie, Frycek? Spotkajmy się w mojej, znajdziesz łatwo, jest podpisana. Dobrze?

Poczuł kiwnięcie głowy tego drugiego i po chwili go puścił. Polak skierował się w stronę wyjścia ze sceny, a sam Liszt też nie zamierzał pozostawać na niej długo. Jeszcze chwilę porozmawiał z fanami, a potem podążył śladem swojego wybranka, uprzednio puszczając porozumiewawcze oczko do Felixa i Hectora. Z każdym kolejnym krokiem czuł narastającą ekscytację (błagam, kto by nie czuł?), która osiągnęła swój zenit kiedy dotarł do pomieszczenia w którym miał znajdować się starszy muzyk, otworzył drzwi i zauważył, że tamten jest już w środku.

Podszedł do niego na odległość dosyć podobną do tej na scenie i złapał go lekko za dłonie. Zorientował się przy tym, jakie są drobne i delikatne, w porównaniu do tych jego. Nie widząc znaku sprzeciwu ze strony mężczyzny, podjął swoją wypowiedź.

— Przepraszam. To był głupi pomysł, Frycek, lepiej będzie załatwić to tutaj, jeśli mogę to tak określić. Zgoda? — Fryderyk znowu skinął głową. — Wiesz, wymyśliłem to razem z Marie i pytałem o radę naprawdę sporo osób, ale nie wziąłem pod uwagę że tak Cię to speszy, asumowałem, że skoro dajesz radę bez problemu na swoich występach…

— …na których to ja jestem występującym. To lekka różnica.

— No tak, właśnie. Ale może do tego nie wracajmy i przejdę do meritum. Więc tak… Dłuższy czas nie rozumiałem, co się ze mną działo i dlaczego zacząłem reagować na Twoją obecność, głos i widok zupełnie inaczej. Uświadomiłem to sobie stosunkowo niedawno i to pociągnęło za sobą mnóstwo podobnych myśli. Chciałem Cię chronić, czuć Cię obok, być z Tobą i to nie tylko w ten przyjacielski sposób. Chcę słuchać Twojego głosu, patrzeć na Ciebie i… Załapałeś chyba. Berlioz wspominał, że czuł się prawie identycznie przy Felku tuż przed ich związkiem, a zobacz jak im to wyszło. Ale, nieważne. Miałem się skupić na Tobie. Jesteś naprawdę wyjątkowy, piękny kawalerze. Nie chciałbym spędzać mojego czasu z nikim innym. I została mi chyba tylko jedna sprawa. Czy byłaby jakaś, jakakolwiek, najmniejsza szansa na to, że możesz odwzajemnić to, co czuję, choćby w najmniejszym stopniu? — spodziewał się naprawdę wielu rzeczy, ale nie tego że po chwili do jego uszu dotrze lekki chichot Chopina. — Co? Zrobiłem jakiś głupi błąd składniowy?

— Nie, tylko że chodzi o to, że… Matko, to takie niezręczne… Ale ja chyba czuję to samo, nie masz się co stresować. I ogólnie to doceniam całą przemowę, ale mogłeś to ująć w dwóch zdaniach, zrozumiałbym. Kocham Cię — dopowiedział, żeby Węgier nie miał wątpliwości. — Tak, ja Ciebie też.

— Aha, czyli nie podobało Ci się to, że ujmuję moje emocje w taki sposób? Zapamiętam, oświadczyny będą krótkie i zwięzłe. Ale na razie… Jesteśmy teraz razem, czy co?

Fryderyk uśmiechnął się miękko. Miał wrażenie że znalazł się w pięknym śnie, z którego nie chciał się budzić. Tylko czy w takim wypadku czułby przyśpieszone bicie własnego serca, widział twarz Liszta z najdrobniejszymi nawet detalami i czuł ciepło jego rąk na swoich własnych? Nawet on, ze swoim całkiem zrozumiałym niedowiarzeniem, musiał przyznać że to działo się naprawdę.

— Jeżeli tylko tego chcesz. Chyba zostało nam tylko jedno…

— Co taki… A. A, dobra, nie myślę. Wybacz, piękny kawalerze.

Przeniósł dłonie na obie strony twarzy swojego - teraz nareszcie - partnera i przyciągnął go lekko do siebie. Zanim doszło do muśnięcia ust Chopina przez jego własne, przez moment poczuł jego oddech na wargach, a potem… Nic nie było w stanie w pełni opisać tego, co poczuł. Gdyby chciał w dużej mierze umniejszyć wagę tego doświadczenia, nazwałby to urealnionym szczęściem. Czuł, jak gdyby nawet ze świata miały zniknąć wszystkie kurtosze, a rapsodie miały mu już nigdy nie wychodzić tak jak trzeba, to i tak byłby szczęśliwy. Wystarczyło, że miał Fryderyka, a Fryderyk miał jego.

Niczego więcej już nie chciał.

💮

— Aha, czyli jestem niechcianym dzieckiem, spoko. Dzięki, tato.

Zaraz po tym śmiałym stwierdzeniu Daniel Liszt złapał się za ramię z stęknięciem bólu - jego siostra najwyraźniej uznała, że dyscyplinarny cios w bark to idealny pomysł. Spojrzał z wyrzutem na Emilię Liszt, która tylko uśmiechnęła się niewinnie.

— Czemu mi to robisz?

— Oj, no weź. To romantyczne!

— To przemoc domowa. Tatooo, powiedz jej coś!

— Emilio, mówię ci coś — Fryderyk cudem powstrzymał się od parsknięcia śmiechem na widok miny syna. — Mógłbyś trochę docenić te metafory Twojego ojca, a nie. Załamie się i co wtedy będzie?

— Weź, Frytka. To cud, że nie załamałem się tym, jaki byłeś niedomyślny.

— Wiem. Dzieci, uważajcie na ojca, jest delikatny.

— To nie u mnie podejrzewali gruźlicę, kiedy złapałem zwykłą grypę, a mój organizm postanowił zmarnieć bardziej niż zwykle.

Polak uniósł ręce w geście poddania się. Jego mąż sięgnął po argument nie do podważenia. Cóż.

— Dobra, dobra. Koniec dyskusji. To jak, — zwrócił się do ich pociech — wiecie już, jakim cudem jesteśmy razem?

— Tak, tato. Dziękujemy za tą niezwykle pouczającą lekcję. Na pewno wykorzystam tę wiedzę w przyszłości.

— Ferenc, nie wiem po kim nasz syn jest taki cyniczny, ale podejrzewam Twoje geny.

Daniel przewrócił oczami, Emilia zaśmiała się lekko na widok miny brata, a sam Ferenc jedynie uniósł brwi i wstał z fotela, żeby po chwili zrównać się z mężem.

— Nawet jeśli to moje geny, to i tak je uwielbiasz. Mam rację czy mam rację?

Starszy z nich nie dał rady powstrzymać szerokiego uśmiechu.

— Tu masz rację, piękny kawalerze.

KONIEC

Kurtosze i rapsodie || Lisztin Modern! AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz