🌸 Rozdział XIV 🌸

478 46 27
                                    

Miesiąc minął o wiele szybciej, niż którykolwiek z nich mógłby się spodziewać. A trzeba tu zaznaczyć, że zdarzyło się podczas niego kilka całkiem interesujących sytuacji, nieważne czy mamy to na myśli w dobrym czy w złym sensie. Przykładowo, Felix w końcu zdobył się na odwagę i przekazał rodzicom informację o jego związku z Hectorem, wspomagany przez Fanny.

Przyjęli to, o dziwo, spokojnie (jak na siebie) - po pierwszym szoku, kilku minutach w ciszy wypełnionych porozumiewawczymi spojrzeniami i tykaniem zegara w salonie głos zabrał Abraham Mendellsohn we własnej osobie. Wyszło na to, że nie są szczególnie zachwyceni, ale skoro ich syn wydaje się być w miarę szczęśliwy z tym całym Berliozem… Cóż. Trzeba będzie się chyba trochę przyzwyczaić.

Sam chłopak wpadł po tym w tak dobry nastrój, że bez namysłu i z impetem uściskał oboje swoich rodziców, siostrę, a potem pognał do pokoju zadzwonić do swojego wybranka i mu wszystko opowiedzieć. I tak, wyszło na to że Hector pozna swoich prawie teściów już po nadchodzącym koncercie Came From Vienna.

Nieco inaczej miała się sytuacja u Trójcy Wieszczów. Krasiński zakończył znajomość z Delfiną (mieli kłopoty już od jakiegoś czasu) i teraz wyglądało na to, że jest już niedaleko od umizgów w stosunku do dobrej znajomej z uczelni, Elizy Branickiej. Musiał przyznać, była bardziej uprzejma i dramatyzowała dużo mniej niż Potocka. Co mogło pójść nie tak?

Juliusz natomiast regularnie wysyłał Ludwikowi długie wiadomości z przeprosinami lub tym podobne. Na początku tamten nawet ich nie wyświetlał, ale po około tygodniu zaczął na nie odpisywać, ostrożnie, ale jednak z dozą ciekawości. Spitznagel nie był w najlepszym stanie, jednak widział wtedy, że Słowacki naprawdę żałuje tego, co zrobił. I, jakby nie patrzeć, nadal był zauroczony, więc wybaczenie poszło mu dosyć łatwo. Wrócili na prawie przyjacielskie tory relacji, a niedawno blondyn zrozumiał, że przestaje powoli uznawać poetę za wszelkie bożyszcze i nieosiągalny idea; tak jak tamten go prosił, zaczynał go traktować platonicznie. Serce powoli się goiło.

Tego samego nie można było powiedzieć o tekściarzu. Coraz bardziej niepokoiło go to, że zaczął postrzegać swojego współpracownika-nemezis w dziwny sposób. Nie podobało mu się to, wcale a wcale. Starał się to po prostu wypierać. Oliwy do ognia dolał sam Adam, oznajmiając im niedawno że Szymanowska go zostawiła, z nieznanych mu powodów. No dobra, Zygmuntowi powiedział co prawda, że to przez to że chyba zakochał się w kimś innym, a ona zauważyła, ale… Nieważne. W każdym razie, bariera on jest w związku, i to w hetero związku, daj sobie spokój przestała działać, ostatecznie.

Czara goryczy przelała się jednak, kiedy Mickiewicz wpadł do Juliusza do mieszkania, bo uznał że tamten nie wygląda najlepiej. Zaczął tym samym serię mało prawdopodobnych dla nich obu zdarzeń, które zaowocowały nadzwyczaj interesującymi efektami.

Podsumowując, zaczęło się od wypicia herbaty, mimo tego że Adam przyniósł butelkę czerwonego wina, "bo tak chyba wypada, wiesz, ten". Potem w ruch poszło samo wino, a na jednym kieliszku się nie skończyło. Kiedy już na dobre zaczęło szumieć im w głowach, młodszy z nich zaczął dociekać, czemu Mickiewicz, do cholery, się tu zjawił, kazały mu głosy w głowie czy jak, bo to niedorzeczne?. Niebieskooki zaśmiał się niekontrolowanie, aż złapał się za brzuch i pochylił nieco, żeby potem udzielić mu nieco niewyraźnej odpowiedzi.

— Wiesz, ja to właściwie pogrywam dla obu drużyn. To chyba fer. Masz fajne loczki, mogę dotknąć? — nawet jeśli Słowacki chciał dowiedzieć się więcej, przestał mówić z sensem kiedy poczuł ciepłą dłoń przeczesującą kosmyki jego ciemych włosów z nadzwyczajną delikatnością. Adam wydawał się całkowicie pochłonięty tym działaniem. — Czym je układasz?

— Umm. Geny. Jesteś tu dla loczków? Wiedziałem że jesteś dziwny, ale nie że aż tak.

— No. Ale chodzi mi o to, że… Rany, to serio dziwne. Jest trudniej niż z Celiną.

— Celiną, Twoją byłą? — w umyśle mężczyzny zaczęły przeskakiwać kolejne trybiki. — Czekaj, Ty jesteś tu dla mnie, bo mnie tak — konspiracyjnie ściszył głos — lubisz lubisz?

— Właściwie tak, ale Ty chyba nie.

— Ale ja też Cię luubię, Adam. Bardzo. Głupiś, wiesz?

— Bywa, z Tobą jest gorzej. To chcesz chodzić, czy coś takiego?

— Bardzo, ale chcę teraz iść spać, bo jestem zalkoh… zaalkohol… zalkoholizowany. Idziesz ze mną?

— Ale my już jesteśmy na łóżku.

— To się połóż. Dobrej nocy, karle.

— Branoc, dzieciaku.

Na poważniejszą rozmowę czas przyszedł nad ranem, kiedy byli już mniej zalkoholizowani, jednak werdykt obu stron był taki sam. Kto by się spodziewał?

Pozostaje więc kwestia Fryderyka i Ferenca, a właściwie, co oni robili przez ten miesiąc? Odpowiedź jest dużo prostsza, niż w przypadku poprzedniej grupy.

Oboje czekali na ten jeden koncert, który miał się odbyć w Wiedniu.

🌸

Wszystko było niezwykłe, fakt, ale kiedy koncerty słynnego na całym świecie zespołu bywały zwyczajne? Odpowiedź jest prosta — nigdy. Przyczyniała się do tego między innymi niezwykła wręcz popularność gitarzysty grupy, Ferenca Liszta.

W tej chwili wielotysięczny tłum skandował rytmiczne nazwę kapeli (,,CAME FROM VIENNA! CAME FROM VIENNA!), a blondyn o przydługawych blond włosach machał dłonią do rzesz fanów.

Dobra, Feri, teraz albo nigdy, nie zepsuj tego, powtórzył w myślach. Zebrał się w sobie i zbliżył się do mikrofonu. Na stadionie zrobiło się nagle cicho, ale to nie pomogło Węgrowi, przeciwnie, jeszcze bardziej go to zestresowało.

— Um, no więc chciałbym bardzo podziękować wszystkim za przybycie na ten koncert, jesteście wspaniali, ludzie! — mówił po angielsku z dosyć twardym akcentem. — Słyszałem ostatnio o tak zwanej ,,Lisztomanii", no i sam nie wiem co o tym myśleć...

— KOCHAMY CIĘ, FERENC! — ktoś wrzasnął, a reszta zaaprobowała to stwierdzenie oklaskami.

— Naprawdę miło mi to słyszeć, ale osobiście uważam, że nie powinniście zbierać okruszków po moich kurtoszach, naprawdę! To ja powinienem robić takie rzeczy dla naszych fanów! — zaśmiał się i postanowił przejść do meritum. — Ale jest tu jedna szczególnie ważna dla mnie osoba, dla której byłbym w stanie zrobić to i o wiele więcej... Marie...?

Wyciągnął rękę do średniego wzrostu brunetki w pierwszym rzędzie, a ona bez wahania przyjęła ją i wskoczyła na scenę. Niebieskooki spojrzał jej w oczy, szepnął coś na ucho, a ona pokiwała głową z uśmiechem od ucha do ucha.

Tymczasem Fryderyk Chopin stojący kilka osób na prawo od kobiety poczuł jak jego naiwne, kochliwe serce rozbija się na kawałki, niczym porcelanowa filiżanka pełna kawowych fusów.

Polak nie chciał patrzeć na przyjaciela (tak go chyba mógł określić...). Ale jakaś przedziwna siła wyższa zmusiła go do spojrzenia na parę. I, ku jego zdziwieniu, D'Agoult nie stała przy drugim pianiście, ale szła ku niemu. Gdy była metr, może pół od niego, wyciągneła do bruneta rękę i chwyciła go za przegub.

Mężczyzna nawet się nie opierał, gdy brunetka ciągnęła go ku schodom na scenę, na której znajdował się jego obiekt westchnień. Zrozumiał co się stało dopiero, gdy stał twarzą w twarz z młodszym o rok chłopakiem, który mimo to był od niego nieco wyższy.

A Ferenc obdarzał go najpiękniejszym ze swoich uśmiechów.

[A/N] jeszcze jeden i kończymy :))

Kurtosze i rapsodie || Lisztin Modern! AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz