-Ann! Zaczekaj! Zwolnij trochę!- zawołałam za blondynką, która odwróciła się zniecierpliwiona.
-Elliott, biegniemy dopiero godzinę! Jeszcze kawał drogi przed nami!- odpowiedziała szczerze zdenerwowana.
-Ale ja już nie mogę! To za dużo jak na pierwszy raz! Jutro będę miała takie zakwasy, że nie wstanę z łóżka! Zlituj się!- jęczałam bezskutecznie.
-A ja wierzyłam, że nie jesteś taka miękka na jaką wyglądasz.- zawarczała w odpowiedzi. Zrezygnowana podążyłam za mentorką truchtem. Pot lał się ze mnie strumieniami, wilcza skóra przykleiła mi się do pleców. Wredne komentarze dziewczyny wcale nie ułatwiały biegu. Nigdy nie sądziłam, że jest tak nieugięta. Pomyślałam, że mogłam zabrać ze sobą Lunę. Nie musiałabym wyjść z nią potem na spacer, a ona na pewno by się ucieszyła. Jeżeli tak ma wyglądać moje codzienne życie, to moje oceny w szkole znacznie się pogorszą. Spojrzałam na zegarek. Wskazywał siódmą wieczorem, a jak to ujęła Ann "przed nami jeszcze kawał drogi". Moje zmysły po Przemianie mocno się wyostrzyły i wszechobecny zapach potu był nie do zniesienia. Mimo tej pory nadal było jasno i słońce dopiero chyliło się ku zachodowi. A ja tak bardzo chciałam ujrzeć księżyc. No cóż. Będę musiała jeszcze trochę poczekać. Po dwóch męczących godzinach ujrzałam zarys swojego domu. Padałam z wycieńczenia. Kiwnęłam głową do Ann, co dziewczyna wzięła za pożegnanie i pobiegła w przeciwną stronę. Pierwsze co zrobiłam to weszłam pod prysznic i oblałam się lodowatą wodą. Kiedy skończyłam podeszłam do psa i zapięłam smycz. Martwię się o Lunę. Stała się nieśmiała, jakby mnie nie znała. To pewnie przez mój wilczy zapach. Pogłaskałam ją i pies trochę się uspokoił. Słyszałam jej puls, szalał, ale zaczął miarowo zwalniać. Weszłyśmy na dwór niemal zderzając się z Louisem. Był tak samo zaskoczony jak my, ale po chwili na jego twarzy rozkwitł uśmiech.
-Gotowa?- zapytał. Pytająco uniosłam brew.
-Gotowa na co?- Nagle stałam się podejrzliwa.
-Na spacer. Chyba że nie chcesz żadnych wyjaśnień.- Westchnął cicho, wiedział, że uderzył w czuły punkt. -Nie mamy dużo czasu.- powiedział, a ja posłusznie ruszyłam za nim. Zaczął opowiadać.- Dawno temu, kiedy jeszcze Dronona nie było na świecie, a nawet jego najbliższych przodków, przed Wielkim Podzieleniem na tych ziemiach było jedno zjednoczone stado. Ale wilki nie są nieśmiertelne, nawet alfy. Obecny władca zmarł ze starości, a o przywództwo zaczęli walczyć jego czterej synowie. To zaburzyło harmonię watachy, z dnia na dzień wzrastał niepokój. Aby uniknąć rozlewu krwi bracia postanowili, że podzielą stado na cztery części. I tak powstała nasza sfora. Północne Stado, którym rządził najstarszy i najrozważniejszy z potomków starego alfy. Byliśmy najpotężniejsi, a pozostałe stada powoli zaczęły wymierać z głodu. Ale jedno z nich- Wschodnia Watacha wynalazła sposób na tworzenie nowych linkantropów, które mogli potem zjeść. Wystarczyło jedno ugryzienie wilka czystej krwi aby z człowieka stał się wilkołak, którego krew dawała im więcej siły, niż ludzka. Lecz po pewnym czasie zarażeni ludzie zaczęli umierać. Tylko niektórzy przetrwali. Wschodnia Watacha stała się silna, ponieważ werbowała pojedynczych przemienionych do swoich szeregów. I tak jest do dziś. Po śmierci całego rodzeństwa ludzie ponownie zaczęli znikać. Oba stada zaczęły rosnąć w siłę i wymierały na przemian. Ugryzieni półludzie byli poniżani i nieszanowani, traktowani gorzej od reszty. No chyba wszystko ci już powiedziałem. Taka jest nasza historia, a przynajmniej taką nam sprzedają.- roześmiał się, brutalnie wyrywając mnie z głebokiego zamyślenia. Jeszcze przez pewien czas szłam wpatrzona w niego i zadawałam pytania.
-Czemu Luna dziwnie się zachowuje?- chyba właśnie to nurtowało mnie najbardziej. -Wydaje mi się, że mnie unika.
-Ona czuje twoją krew. Krew alfy. W ten sposób okazuje ci szacunek. Nie wchodząc ci w drogę.
CZYTASZ
W objęciach nocy
WerewolfJestem Elliott. Mam 15 lat, kochającą rodzinę, dom. Nic więcej mi nie jest potrzebne. To dlaczego wszystko musiało się zmienić? Po co mi nowe zdolności, których nie mogę kontrolować? Po co poznaję nowych ludzi, których ranię? Kim byli moi prawdziwi...