Rozdział 12

317 30 6
                                    

Siedziałam, gdy po moich policzkach płynęły łzy. Nie mogłam ich powstrzymać, ale to nic w porównaniu z Ann. Kiedy się dowiedziała wybiegła z gabinetu i nie zobaczyłam jej już tego dnia. Wyszłam chwilę po niej. Objęłam się ramionami, nie z zimna lecz z bólu. Skierowałam się w stronę domu. Szłam i myślałam nad tym co powiedział alfa. Że Louis został ugryziony przez przywódcę Wschodniej Watahy. Że już go nie odzyskamy, jest teraz mu całkowicie posłuszny. Nie ma własnej woli. Już nie ma tego fajnego chłopaka. Mimo to, że nie spędziłam z nim zbyt dużo czasu, zdążyłam się przywiązać, polubić go może troszkę za bardzo. I to był błąd. Kiedy się z kimś przyjaźnisz zaczyna łączyć was więź. Wszystko układa się wspaniale. Do czasu. Aż coś się zacznie walić, lub ta osoba odejdzie. Chyba wolę tą pierwszą wersję. Doszłam do skraju lasu, oparłam się o pień drzewa i ukryłam twarz w dłoniach. Nie umiałam powstrzymać wody płynącej po rękach, swobodnie kapiącej na ziemię. Dobijające jest to, że zaczynałam wierzyć Thomasowi, że Louis mnie zostawił. Tak naprawdę to ja go tam zostawiłam. Wytarłam się z wilgoci i próbowałam uspokoić. Muszę wyjaśnić rodzicom jakoś moją nieobecność. Nie mam na to teraz ochoty. Chyba nikt by nie miał.

Weszłam po schodach, otworzyłam drzwi i starałam się zachowywać jak chory na grypę człowiek. Usiadłam na ziemi i przyłożyłam rękę do czoła. W tej samej chwili do przedpokoju wpadła moja mama.

-Elliott! - nic więcej nie powiedziała tylko przytuliła mnie bardzo mocno. Zaraz będzie się wściekać, więc staram się cieszyć chwilą. Może uda mi się coś wymyślić i przedostanę się do pokoju w jednym kawałku. Ale nagle wszystko do mnie teraz wróciło. Czemu mam udawać? To nie są moi rodzice. Nic mnie z nimi nie łączy.

-Gdzie byłaś?! O mój Boże! Tak się o ciebie bałam! Przysięgnij że już nigdy czegoś takiego nie zrobisz! Przysięgnij! - mama zaczynała panikować, kiedy do pomieszczenia wpadł ojciec. Był wściekły, nie tego się spodziewałam. Odepchnęłam ręce, które mnie oplatały i weszłam do domu. Rodzice coś za mną wykrzykiwali, ale ich nie słuchałam. Wspinałam się po cholernie skrzypiących schodach, kiedy coś poderwało mnie do góry i posadziło na stole.

-Patrz na mnie gdy do ciebie mówię! - ryknął mężczyzna.

-Nie. - odparłam cicho.

-Co powiedziałaś? - na jego twarzy odmalowało się zaskoczenie, które po chwili zamieniło się w furię. - Jestem twoim ojcem! - moje serce pękło, nadal kłamią. Nadal chcą, żebym w to wierzyła. Łzy wróciły ze zdwojoną siłą.

-Nie jesteś moim ojcem i nigdy nim nie byłeś! Wszystko wiem! - wyrwałam do przodu, zostawiając ich w osłupieniu. Trzasnęłam drzwiami pokoju. Z dołu dobiegał mnie płacz matki. Wiem, że zraniłam ich do żywego, ale nie miałam ochoty dlużej ukrywać tego, że jestem świadoma mojej adopcji.

Chwyciłam z szafy torbę i kilka ubrań na zmianę oraz piżamę. Upchnęłam jeszcze koc i zgarnęłam telefon i portfel z biurka. Nie mam siły dzisiaj się użerać z rodziną zastępczą. Pogłaskałam tylko przerażoną Lunę po łbie i otworzyłam okno. Przerzuciłam nogi przez parapet i zaczęłam schodzić po pergoli. Już postanowiłam. Idę do Thomasa.

***

Zapukałam nieśmiało w ogromne drzwi jego willi. Po kilku minutach otworzył mi zaspany Tobias. Na mój widok otworzył szeroko oczy.

-Elliott? Co ty tu robisz? Jest...- spojrzał na zegarek i skrzywił się - jest druga nad ranem, kobieto. Oszalałaś? - ze smutku? Tak szczerze to chyba tak.

-Ja...przepraszam. Bardzo. Za godzinę, ale po prostu...- przerwałam i zaczęłam płakać.

-No już, już dobrze. - mężczyzna przytulił mnie i poprowadził długim holem. Na jego początku stała kobieta, chyba mama Thomasa.

W objęciach nocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz