Rozdział 11

314 32 1
                                    

Ann! Dzięki Bogu, żyje! Miałam ochotę rzucić się jej na szyję i uściskać, przeprosić, za to, że zostawiłam ją samą przy domu z wizji. Ale były ważniejsze sprawy. Musimy się schować. Thomas zaraz tu przyjdzie, a ja nie słyszę reszty stada. Lekko odepchnęłam ją łbem i poszłam w kierunku łazienki. Dziewczyna rzuciła mi ręcznik, gadając o tym, jak bardzo się beze mnie nudziła. Niezgrabnie zamknęłam drzwi tylną łapą i rozpoczęłam przemianę. Można nawet powiedzieć, że nabieram wprawy, cały proces zaczyna się robić mniej bolesny. W ludzkiej postaci owinęłam się ręcznikiem i wyszłam.

-Ann! Nie zdajesz sobie sprawy jak za tobą tęskniłam! Ale musimy uciekać, gdzieś się schować! Nie jesteś już ranna?

-Nie, już dawno bym się z tego wylizała, ale w tym domu spadło na mnie coś srebrnego. Auć. - na dowód tego, że nie kłamie, pokazała mi plecy. Część pokryta była malutkimi, zaróżowionymi bliznami, które goiły się na wilkołakach tak jak normalne rany na ludziach, czyli powoli.

-Eee...czy wysypałaś na siebie jakąś szkatułkę ze srebrną biżuterią? - spróbowałam obrócić całą sytuację w żart, co nie wychodziło mi najlepiej, bo wiedziałam, że to ja miałam być ofiarą. Tylko nie rozumiałam dlaczego.

-Ha, ha Elliott, straaasznie śmieszne. Nawet nie zdajesz sobie jak to boli.

-Oj zdziwiłabyś się. Kiedyś wylałam sobie wrzątek na dłoń. Myślę, że to porównywalny ból. - dziewczyna uśmiechnęła sie blado.

-Mówiłaś coś, że musimy uciekać.

Oprzytomniałam. Thomas zaraz tu będzie. Musimy się zbierać.

-Ann, gdzie reszta watahy?

-Jest przed 12, są albo w pracy, albo w szkole. A właśnie, czemu ty tam nie jesteś?

-Nie mam czasu nic ci teraz tłumaczyć. Możesz się przemienić?

-Chyba tak, ale po co ten pośpiech?

-Ja...nie ma teraz na to czasu. Przepraszam, wyjaśnię wszystko po drodze.

-Jak? Nie mamy zdolności telepatycznych. - czy ona zawsze musi być taka drobiazgowa? Sfrustrowana przewróciłam oczami i skierowałam przyjaciółkę do toalety.

-Nieważne coś wymyślimy. Gdzie teraz znajduję się Dronon?

-Pracuje jako prawnik, w centrum miasta. - nasz alfa i prawo? Roześmiałabym się, gdyby nie fakt, że zaraz wbiegnie tu wilk, który chce mnie zabić.

-Ok, pospiesz się, nie mamy czasu! - gdybym nie dała się zagadać, już dawno byłybyśmy w drodze. Dziewczyna mruknęła coś w odpowiedzi, ale posłuchała, a ja zaczęłam się przemieniać.

Po chwili wyszła w wilczej postaci. Jest piękna. Ma matowe, złote futro i oczy w tym samym kolorze. Grzbiet, wygięty był w delikatny łuk, co oznaczało, że jest szybka. Przypomniałam sobie jak ja sama wyglądam. Czarne, lśniące futro, błękitne spojrzenie. Kiedy byłam wilkiem w moich oczach pojawiały się złote plamki. Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy siebie taką zobaczyłam, właśnie na to zwróciłam największą uwagę. Silne łapy, czujne uszy i pozycja gotowa do biegu. Lubiłam to. Byłam wtedy sobą, taką prawdziwą. Bez makijażu, nie przejmowałam się wygładem, pasowało mi to. Moja ucieczka od rzeczywistości.

Stanęłam w przejściu. Kiwnęłam głową na znak, żeby Ann poszła za mną. Wymkniemy się tylnym wyjściem. Po cichu pchnęłam drzwi i ruszyłam w las. Szybko rozejrzałam się, ale nie zauważylam nikogo. Pozwoliłam się wyprzedzić i biegłam za wilczycą.

Po kilku minutach obie przystanęłyśmy, zaniepokojone nowym zapachem. Zarazem znajomym, ale i innym. Coś poruszyło się w krzakach. Przyjęłam bojową pozycję, Ann zrobiła to samo. Zza drzew wyszedł chłopak, jego włosy lśniły w słońcu, a on uśmiechał się łobuzersko i łagodnie jednocześnie, jak tylko on potrafił. Stałam jak wryta. Kiedy mnie zobaczył na jego twarzy pojawiły się sprzeczne emocje, ulga i złość.

-Elliott! Co ty sobie myślałaś?! Gdzie byłaś?! Wiesz jak się martwiłem? Twoi rodzice chcieli mnie zabić. Nadal chcą, bo ich jedyna córka nie wróciła na noc! - podbiegł do mnie i przytulił mocno. Byłam tak zaskoczona, że usiadłam na zadzie i niemal się wywróciłam. Szkoda, że nie mogę mu nic powiedzieć, nawrzeszczeć, że mnie zostawił i jeszcze ma do mnie pretensje. No bez przesady! Zostałam porwana, muszę uciekać! Warknęłam ostrzegawczo i odsunęłam się od niego. Ann wyglądała jakby miała go zabić. Założę się, że Louis nawet nie przyszedł jej odwiedzić. W końcu przestała go mierzyć swoim miażdżącym spojrzeniem i wystartowała do przodu. Bez wachania ruszyłam za nią. Muszę sobie wszystko dokładnie przypomnieć. Może to, że chłopak stanął w mojej obronie było wymysłem wyobraźni? Nie...chociaż? Skąd wziął by się w lesie o tej porze? I czemu się nie martwił Thomasem? Kiedy jeszcze nie wiedział, że za krzakami siedzimy my, sprawiał wrażenie całkiem zadowolonego. Byłam tak zamyślona, że nie zauważyłam, jak dziewczyna się zatrzymała i wbiłam się w jej miękki brzuch. Spiorunowała mnie wzrokiem.
Czekała na coś i uparcie wpatrywała się w kamerę. Nagle rozległ się pisk, tak wysoki, że człowiek nie byłby w stanie go usłyszeć. Wilczyca bez wachania podeszła do rozsuwanych drzwi i weszła do budynku. Szybko do niej dołączyłam, widziałam jak puszysty ogon znika za rogiem. Znalazłyśmy się w małym pomieszczeniu, na ścianie wisiały specjalnie uszyte koce. Zerwałam jeden i wsunęłam w otwór głowę. Całość przypominała ponczo, sięgające aż do ziemi. Całkiem cwane. Teraz mogłam bez skrępowania zamienić się albo w wilka, lub człowieka.

Szłyśmy długim korytarzem, ubrane w ciuchy z szafki, do złudzenia przypominające uniformy pań sprzątających. Przynajmniej nikt z przechodzących osób nie zwrócił na nas uwagi. Ann była dziwnie milcząca, co jest bardzo do niej niepodobne. Zazwyczaj gada jak najęta. Zapewne to jej metoda na zwalczanie wściekłości, bo nie powiem, żeby wyglądała na szczęśliwą.

Z hukiem otworzyła drzwi i klapnęła na kanapę. Dołączyłam do niej i czekałyśmy, aż alfa obsłuży swojego klienta. Po dłuższym czasie wyszli zza matowego szkła i uścisnęli sobie dłonie. Dronon nie sprawiał wrażenia specjalnie zaskoczonego naszym widokiem. I dobrze, nie mam ochoty znowu znosić spojrzeń spode łba.

-Ah, moja kochana kuzynka z koleżanką! Wchodźcie! -zaraz, zaraz...kuzynka? - co moje drogie panie do mnie sprowadza?- czemu jest dla nas, a w szczególności dla mnie miły?

-Nic dobrego. Będziemy mieli tylko 32 członków stada kiedy rozprawię się z Louisem. I być może o jeszcze jednego mniej kiedy Wschodnia Wataha rozprawi się z Elliott. - ah, dzięki Ann, ona zawsze umie człowieka pocieszyć.

-Hmm...zapowiada się ciekawie. Zamieniam się w słuch.

-No więc...- więła naprawdę głęboki oddech- Leżę sobie spokojnie na łóżku, dokładnie tam gdzie mi kazaliście i słyszę jak ktoś dyszy. Ale przecież wilkołaki mają dobrą kondycję, więc od razu się domyśliłam, że to Elliott.

-Hej!

-Sorki, musiałam. No i ona wpadła do mnie do pokoju, a ja myślałam że się tak za mną stęskniła, przyszła odwiedzić, ale myliłam się. Ktoś chciał ją zabić. Kazała mi się zmienić i wybiegłyśmy i ona była taka niespokojna i nagle wyszedl Louis i myślałam, że go zabiję na miejscu, bo jak tylko ją zobaczył to od razu Elliott, Elliott, Elliott! A mnie nawet się nie zapytał czy wszystko w porządku tylko od razu uściski, całuski i...- mówiła tak szybko że nic nie zroumiałam, alfa chyba też bo rzucił mk zakłopotane spojrzenie.

-Czekaj...co? Możesz powtórzyć?

-Od którego momentu?

-Chyba...od początku? - Ann wydała z siebie dziwny dźwięk i zaburczała coś o wilkołaczym słuchu.

-Teraz ja.- moje wspomnienia były bogatsze w szczegóły. Opowiedziałam wszystko, łącznie z wyskoczeniem przez okno i uwzględniłam również to, że Louis nie był Louisem, bo naprawdę zachowywał się dziwacznie.
Dronon wstał i zaczął nerwowo chodzić po pokoju. Moje słowa go zmartwiły. Zwłaszcza to, że Thomas powiedział mi, że Louis mnie po prostu zostawił. Ale nie spodziewałam się takiej odpowiedzi jaką usłyszałam.

-Przykro mi, ale chyba do gry wracają stare metody. Miałaś brata Ann, miałaś.

-----------------------------------------------------------------

Luujuuu!! Przepraszam za te dwa tygodnie nieobecności, ale dużo się działo. Postaram się jakoś to nadrobić >.< Dziękuję za wszystkie gwiazdki i komentarze! Mam nadzieję, że rozdział się podobał. :3

~Eyseer

W objęciach nocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz