Rozdział 14

290 30 8
                                    

Stoję przed drzwiami mojego domu. Zrżera mnie paniczny strach. Co powiem rodzicom? Jak się wytłumaczę? Biorę głeboki oddech i prawie naciskam klamkę. Ale Thomas położył mi dłoń na ramienu, kompletnie wybijając mnie z rytmu. Stękam niezadowolona i odwracam się. Torba na ramienu zaczyna mi coraz bardziej ciążyć.

-Tak? - chłopak zmieszał się. Odprowadzał mnie w milczeniu, więc teraz musiało zachcieć mu się gadać.

-Chciałem tylko powiedzieć, żebyś się nie bała. Cokolwiek zrobisz, ja jestem z tobą. - piękne wyznanie, żałuję tylko, że jeżeli ojciec wyrzuci mnie z domu na nic mi się nie przydadzą.

-Hm, jeśli sprawy potoczą się nie po mojej myśli, będziesz musiał mi wynająć u siebie pokój. - uśmiechnęłam się, a on zrobił to samo.

-Uważaj na siebie. Wbrew pozorom wcale nie chcę, żebyś była zmuszona ze mną mieszkać. Chyba, że tak na prawdę wolałabyś zostać. Ja nie mam nic przeciwko.

-Dzięki za ofertę, ale myślę, że jednak nie skorzystam.

-Jak chcesz. No, ja lecę, mama już pewnie wróciła. Pa!

-Pa... - odpowiadam i odprowadzam Thomasa wzrokiem. Chłopak odwraca się, żeby mi pomachać, ale uderza się o płot i na moment traci równowagę. Parsknęłam śmiechem, a on zaczerwieniony ruszył w kierunku lasu.

Policzyłam do dziesięciu i pchnęłam drzwi.

-Halo? Jest ktoś w domu? - odpowiedziała mi cisza. -Mamo? Tato?

Nie ma ich. No, trudno, pewnie mieli coś do załatwienia, ważniejszego ode mnie. Weszłam po cichu po schodach i odłożyłam torbę na łóżko w moim pokoju. Skierowałam się do łazienki i wzięłam prysznic. Przebrałam się w ubrania z torby. Myślałam, że dłużej mnie nie będzie. Ale chyba jednak dobrze, że wróciłam.

Kiedy skończyłam się myć zorientowałam się, że coś jest nie tak. Gdzie Luna? Zaczęłam wołać psa. Po kilku chwilach usłyszałam cichy pisk. Dochodził z dołu, z sypialni rodziców. Zeszłam po schodach, nie miałam ochoty zjeżdżać. Na ziemi siedziała moja suczka.

-Biedna. - powiedziałam tylko i mocno ją przytuliłam. - Rodzice o tobie nie pamiętali, co? Chodź nasypiemy ci karmy. - na te słowa od razu odzyskała humor i zaczęła skakać wokół mnie. Kiedy nakarmiłam psa stwierdziłam, że czas właczyć telefon, który specjalnie wyciszyłam, ale padła mi bateria. Wzięłam ładowarkę. Kiedy zobaczyłam ile mam nieodebranych połączeń i sms-ów aż zrobiło mi się niedobrze. Wyobraziłam sobie co czuli rodzice, kiedy tak desperacko chcieli się ze mną skontaktować.

Sprawdziłam sms-y.

Od: Tata
Elliott, wracaj do domu, natychmiast!

Od: Tata
Nie wygłupiaj się! Tracimy cierpliwość!

Od: Mama
Gdzie jesteś? Strasznie się i ciebie martwię!

Stracilam ochotę na czytanie pozostałych wiadomości. Usiadłam na krześle i zadzwoniłam do mamy. Odebrała po dwóch sygnałach.

-Elliott?! To ty?! Nic ci nie jest? Boże, gdzie jesteś?! Już do ciebie jadę!

-Mamo! Przepraszam, nie chciałam, to moja wina. - rozpłakałam się do telefonu. Kobieta trochę sie uspokoiła.

-Spokojnie, już dobrze. Gdzie jesteś? Zaraz będę i porozmawiamy.

-W domu. - usłyszałam przyćmione zdania : "Mark zawracamy! Jest w domu, cała i zdrowa! Szybko!"

-Jechaliśmy z tatą na policję, żeby zgłosić twoje zaginięcie.

-Ale...przecież powiedziałam, że wychodzę. -nagle usłyszałam głos taty, który wyrwał mamie telefon.

-Nie pogarszaj swojej sytuacji! Masz przechlapane! Szlaban do końca życia! - no tak, cały ojciec. Kiedy się martwi zawsze daje mi kary, myśląc, że mnie to czegoś nauczy. Ale czasem nie rozumiem jak brak kieszonkowego ma mnie nauczyć do poprawy sprawdzianu, który mi nie poszedł. Westchnęłam tylko i potaknęłam.

-Widzimy się w domu! Nigdzie nie wychodź! - zdążyła krzyknąć mama, a ja się rozłączyłam.

Usiadłam na ziemi obok Luny i podwinęłam kolana pod brodę, obejmując je rękoma, w spokoju czekając na wejście smoka.

Po kilkunastu minutach usłyszałam stukoy obcasów na schodach prowadzących do drzwi. Zerwałam się na równe nogi i podbiegłam do mamy która wbiegła do przedpokoju i oplotłam ją ramionami.

-Tak strasznie mi przykro. Nie chciałam tego powiedzieć! Ani uciec! Przepraszam. - znowu zaczęłam pochlipywać mając nadzieję, że wzbudzę litość. Poczułam się jak pięciolatka, ale nie miałam wyboru. Tata na pewno rozwali pergolę i nie będę miała jak wychodzić. A poza tym będzie mnie stale pilnować. Co się wydarzy w pełnię? Nawet nie chcę o tym myśleć.

***

Rozmawiałam z rodzicami przez dwie godziny. Myśleli, że wygrzebałam jakieś dokumenty związane z adopcją. Tata uspokoił się po kilkunastu minutach, ale i tak nie mogę wychodzić z domu bez jednego z nich i zabrano mi jedyny sposób na opuszczenie pokoju bez informowania ich. Będą mnie zawozić i przywozić codziennie ze szkoły, dopóki nie odzyskają do mnie zaufania. Przeprosiliśmy się nawzajem i poszłam do pokoju. Przykro mi, że muszę ich okłamać. Dzisiaj w nocy chcę pójść na spacer, jako wilk i spotkać się z Thomasem. Powiedziałam, mu że to mało prawdopodobne, że uda mi się wyjść, ale nie ustępował. Zapewnił mnie kilka razy, że nie mam co się obawiać ataku ze strony członków Wschodniej Watahy, co mnie troszkę uspokoiło. Pomyślałam, że jutro pójdę z mamą do Ann. Potem ustawiłam budzik w telefonie na drugą i na wibracje. Odpłynęłam po kilku minutach.

***

Obudziło mnie łaskotanie w policzek. Szybko wyłączyłam sprzęt i rozejrzałam się po pokoju. Dzięki wilczej krwi widziałam w ciemnościach niemal tak dobrze jak za dnia. Poszłam spać w ubraniu, więc tylko założyłam trampki i cicho otworzyłam okno. Sprawdziłam czy nikt mnie nie obserwuje. Gdy upewniłam się, że jestem sama usiadłam na parapecie. Zejście nie będzie łatwe. Muszę albo skoczyc na ziemię, albo na drzewo. Po kilku sekundach wahania wybieram drugą opcję, do pierwszej zdążyłam się zrazić. Delikatnie wybiłam się w powietrze i złapałam gałezie. Syknęłam, gdy jedna z trzaskiem spadła na ziemię. Rodzice mają pokój z drugiej strony, więc raczej niczego nie usłyszeli, ale i tak się spięłam. Zsunęłam się cicho po pniu i z miękkim "puff" opadłam na gęstą trawę.

Pomknęłam do lasu, najciszej jak się dało. Stanęłam w miejscu gdzie nie będzie mnie widać i zdjęłam ubranie. Bezszelestnie przemieniłam się w wilka. Mruknęłam z zadowoleniem, bo przestałam czuć ból.

Umówiłam się z chłopakiem prz starym dębie, o bardzo charakterystycznym zapachu. Ruszyłam truchtem przed siebie. Czułam w nozdrzach zapach nocy. Niebiezpieczny i pociągający. Wyjątkowy. Mieszał się z zapachem jeleni, zająców, wiewiórek i innych leśnych zwierząt. Cieszyłam się wonią ziemi i liści, słyszałam każdy odgłos wydawany przez wiatr, który zaplątywał się w moje futro i łaskotał nagą skórę. Biegłam powoli w świetle księżyca, rozkoszując się każdą chwilą. Obserwowałam świetliki, które migotały, próbując przyćmić światło księżyca. Pod łapami czułam wyraźnie każdy kamień, najdrobniejszą igłę. Mięśnie piekły lekko, dawno nie używane. Zbliżałam się do miejsca naszego spotkania, jednocześnie smucąc się, że bieg dobiega końca i ciesząc, że spotkam Thomasa. Kiedy bylam już wystarczająco blisko poczułam zapach chłopaka, pomieszany z innym, obcym. Chociaż miałam dziwne wrażenie, że kiedyś go znałam. Zaniepokoiłam się. Co jeśli mnie wkręcał i czeka na mnie z alfą wrogów? Momentalnie zwolniłam i zaczęłam się skradać. Okrążyłam miejsce spotkania dwukrotnie, ale rośliny zasłaniały mi widok. Nagle niechcący nadepnęłam na suchą gałązkę. Krew zastygła mi w żyłach. Nie ruszaj się, nie ruszaj się, nie ruszaj się. Może mnie nie usłyszeli. Teraz byłam pewna, że jest tam conajmniej trójka wilkokrwistych. Usłyszałam jak ktoś nabiera powietrza w płuca. Wybrałam ten moment, by zaatakować. Nie poddam się bez walki. Wyskoczyłam sponad zarośli, prawie zatrzymując się w locie, kiedy zobaczyłam z kim mam doczynienia.

W silnym uścisku, w którym trzymała Thomasa z wysuniętymi pazurami niebezpiecznie blisko jego tętnicy stała ona, otoczona dwójką dojrzałych, mocno zbudowanych samców.

-Hej Elliott, tęskniłaś? - powiedziała Greta.


W objęciach nocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz