Stałam przy Thomasie i liczyam, że powiedzą coś jeszcze. To bez wątpienia była Ann. Wiedziałam to. Mój wilczy instynkt podpowiadał mi, że nie powinnam była tu przyjeżdżać. Przyznaję, Thomas podobał mi się. Ale nawet nie zdołałam odróżnić jego zapachu. W szkole mieszał się z woniami innych uczniów, w samochodzie jego kuzyn miał tak intensywne perfumy, że szkoda gadać. A w domu nie mogłam się skupić. To wszystko przeze mnie. Gdybym tu nie przyjechała Ann pewnie nic by się nie stało. Muszę do niej iść. Jak najszybciej musiałam się z nią zobaczyć. Jakoś jej pomóc. Położyłam plecak i rzuciłam szybkie "przepraszam" i wybiegłam z domu. Gdzie ten pieprzony przystanek?! Rozejrzałam się nerwowo. Nigdzie nie mogłam go zobaczyć. Przeklnęłam pod nosem i postanowiłam, że pobiegnę na własnych nogach. Już od ponad tygodnia biegam regularnie. Ruszyłam sprintem, ale nie najszybciej jak potrafiłam. Przypominałam sobie co mówiła mi dziewczyna. Żeby nie wykorzystywać całej siły na początku. Zaufałam sobie i zdałam się na zmysły. Instynkt podpowiadał mi że muszę biec na wschód.
Po kilkunastu minutach zza pagórka wyłonił się szpital. Przyspieszyłam. Wpadłam na hol i podbiegłam do pielengniarki.
-Przepraszam! Czy przyjechała już dziewczyna z pożaru? Gdzie ona jest?!
-Spokojnie, proszę się uspokoić. Tamta pani pomoże ci ją znaleźć. Ale nie denerwuj się, wszystko będzie dobrze.- Poczułam w żyłach przypływ adrenaliny. Chyba zaraz się przemienię. Mrowienie przeniosło się do kończyn i nasilało się. Muszę się uspokić. Jak ona śmie mówić, że wszystko będzie w porządku?! Nie wie o czym mówi. Ogień to jedna z dwóch rzeczy, których boją się wilkołaki. Ogień i srebro. Na pewno Ann jest roztrzęsiona! Muszę ją znaleźć. Ale najpierw muszę się powstrzymać od przemiany. Czułłam, że zaraz wybuchnę. Popatrzyłam na pielengniarkę i ruszyłam w przeciwną stronę. Ta tylko pokiwała głową i mruknęła coś w stylu "nastolatki". Popchnęłam drzwi i ruszyłam w stronę wolnej toalety. Jakaś starsza pani wyraźnie się zaniepokoiła. Zamknęłam się i zaczęłam liczyć. Jeden...dwa...trzy..czte....Usłyszałam pukanie do drzwi. Cholera!
-Wszystko w porządku?- głos zmartwionej staruszki drgał. Chyba się przestraszyła.
-Tak. Ok, proszę się nie martwić.- powiedziałam, ale mój głos mnie zdradził. Był niższy i bardziej przypominał mi warkot. Staruszka chyba zrozumiała, bo usłyszałam jej kroki, które kierowały się w stronę wyjścia. Byłam sama. Odetchnęłam z ulgą. Powoli mój organizm zaczął się uspokajać. Nie powinnam tyle biegać, jak mam zamiar wejść między ludzi. Doliczyłam do stu i ponowiłam czynność. Lepiej nie ryzykować. Po skończeniu wyszłam i spojrzałam w lustro. Żadnych żółtych błysków, nic. Tylko błękit. Opłukałam twarz wodą i opuściłam toaletę.
Pielengniarka wskazała mi ławkę na korytarzu. Muszę poczekać, aż skończą badać Ann. I to jest właśnie problem. Jeżeli badania wykażą coś nieludzkiego, lub jej rany zaczną się goić, będzie miała ogromny problem. Wszyscy będą go mieli. Usłyszałam trzask drzwi. Ale nic mnie to nie obchodziło. Podciągnęłam kolana pod brodę i czekałam. Nie miałam nawet telefonu, żeby zadzwonić do rodziców. Niespodziewanie poczułam jak ktoś mnie mocno przytula. Spojrzałam zaskoczona i ujrzałam Louisa. Odwzajemniłam uścisk, i nie puściłam go. Wyprostowałam nogi. Po moim policzku spłynęła łza. Wypadek Ann to była moja wina. Wiedziałam to.
-Hej, nie płacz.- jak zwykle próbował mnie pocieszyć. Zezłościłam się na siebie. Okazuję słabość w obecności bety. Świetnie. Otarłam gniewnie twarz rękawem i odsunęłam się od chłopaka gawłtownie.
-Wiesz coś o Ann?- zapytałam, żeby przerwać niezręczną ciszę.
-Pewnie tylko tyle co ty.- westchnął- przybiegłem najszybciej jak umiałem. Stado już wie. Zaraz tu będą. Muszą ją jakoś wyciągnąć. Nikt nie może zbadać jej krwi.-był przerażony, widziałam to. Przecież to jej brat.
CZYTASZ
W objęciach nocy
WerewolfJestem Elliott. Mam 15 lat, kochającą rodzinę, dom. Nic więcej mi nie jest potrzebne. To dlaczego wszystko musiało się zmienić? Po co mi nowe zdolności, których nie mogę kontrolować? Po co poznaję nowych ludzi, których ranię? Kim byli moi prawdziwi...