9. Starzy sprzymierzeńcy

660 56 0
                                    

Kingsley i profesor McGonagall streścili nam sytuację, jaka panowała w Londynie. Okazało się, że wszystko, co powiedziała Claire było prawdą, a miasto miasto zostało podzielone na dwie części nienamacalnym murem, wokół którego ustawiono co jakiś czas posterunki, jak ten, który mijaliśmy z profesorem — centrum, zarezerwowane wyłącznie dla śmierciożerców, czarodziei czystej krwi oraz półkrwi, którzy mieli odpowiedni papiery, aby dostać się do środka oraz obrzeża. Tam żyli wszyscy, którzy tych papierów nie posiadali oraz mugole, których Ministerstwo zmusiło do życia pod godziną policyjną, a sami ludzie stali się celami ataków śmierciożerców, którzy nie przebierali w środkach.

— Te wszystkie porwania i morderstwa to tylko wierzchołek góry lodowej — mruknął czarnoskóry czarodziej, popijając alkohol ze szklanki. Wyglądał gorzej, niż zapamiętałam. Na jego twarzy pojawiło się wiele nowych zmarszczek, a pod oczami widniały ciemniejsze, sine ślady. Zerkał na Snape'a nieufnie, co uświadomiło mi tylko boleśnie, że profesor nawet po wszystkim byłby napiętnowany jako morderca i zdrajca. — Mugole są zabierani przez szmalcowników do rodzin czystokrwistych, którzy robią sobie z nich sługi, worki treningowe, marionetki...

— Nawet panie do towarzystwa — jęknęła profesor McGonagall. Przymknęłam oczy, nie chcąc nawet myśleć o twarzach tych wszystkich dziewczyn, które wciąż do mnie powracały. — W Hogwarcie też się panoszą. Urządzili sobie obóz treningowy i wyżywają się na dzieciach jak na jakichś zwierzętach. Nie wypuścili na wakacje sporej części mugolaków...

— Wiemy, Minerwo. Byliśmy tam — mruknął posępnie Snape. Spojrzałam na niego, czując coś dziwnego w sercu. Mimo znajomych twarzy i mimo radości, która na moment przejęła moje myśli, temat rozmowy sprawiał, że nie mogłam zapomnieć. Na chwilę zapanowała między nami cisza. — Dlatego musimy działać.

— Co masz na myśli? — spytał Kingsley, marszcząc brwi. — Jak według ciebie mielibyśmy sobie poradzić? Została nas garstka.

— Kto? — szepnęłam cicho, czując gulę w gardle. Cała trójka spojrzała na mnie, lecz ja wpatrywałam się w ciemne oczy Kingleya. Musiałam wiedzieć. — Kto został?

— Poza naszą czwórką — zaczęła Minerwa, pochylając się bliżej — został jeszcze Remus. Dom jego rodziców jest teraz naszą kryjówką, to tam się spotykamy w razie jakichś wypadków. Nimfadora ona... Niestety nie przeżyła.

— A Ted? — spytałam słabo, widząc kątem oka, że Snape zmrużył oczy.

— Rośnie jak na drożdżach — odparła czarownica, niespodziewanie uśmiechając się kwaśno pod nosem. Odetchnęłam z niewypowiedzianą ulgą. Złożyłam przed sobą drżące dłonie i wpatrzyłam się w byłą opiekunkę, która rozglądała się dookoła nieco nerwowo. — Rodzice Remusa im pomagają, podobnie jak Andromeda.

— Kto jeszcze Minerwo? — spytał Snape. Kobieta spochmurniała, marszcząc siwe brwi i spojrzała na przyjaciela smutnym wzrokiem.

— Horacy i Filius, są z nami w Hogwarcie, co zapewne też wiecie. Tak samo Poppy. Bill i Fleur. Poza tym jest jeszcze kilku uczniów, którzy uciekli ze szkoły, a których Remus ukrył u siebie. Finnigan chociażby, czy panna Abbott i pan MacMillian.

Znajome nazwiska i twarze, które teraz widziałam oczami wyobraźni dały mi trochę nadziei, że mamy szansę w końcu wydostać się spod jarzma Voldemorta. Przerażała mnie perspektywa życia w strachu, pewnie podobnie jak wszystkich innych.

— Faktycznie garstka — mruknął Snape, a ja spojrzałam na jego zamyśloną twarz. Wciąż targały mną mieszane uczucia, a strach przed utratą życia czy śmierciożercami na ulicach został nieco wyparty przez dziwne kołatanie w sercu, ilekroć o nim myślałam. — Co nie zmienia faktu, że jesteśmy w stanie walczyć.

III Rebelianci ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz