— Do czego właściwie zmierzasz? — spytałam podejrzliwie, zerkając na wysokiego śmierciożercę. Nie czułam się komfortowo w jego obecności, ale świadomość, że przyszedł na pomoc jakoś pozwalała mi się uspokoić.
— Voldemort porwał tego człowieka — wyjaśnił Rookwood tonem, jak gdyby mówił o pogodzie. — Chciał, żeby warzył dla niego eliksir życia w momencie, w którym okazało się, że jest zbyt słaby, aby przeżyć samodzielnie.
— Horkruksy... — mruknęłam, a mężczyzna przytaknął.
— Zniszczyły go od środka — wyjaśnił, zerkając przelotnie za okno. — Dopóki istniały, miał siłę, ale teraz nie jest w stanie funkcjonować. I wie, że coś się szykuje.
— Od kiedy? — spytałam poważniej, przełykając ślinę. — Od kiedy wie?
Augustus spojrzał na mnie, mrużąc ciemne oczy. Poczułam dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa, aż po końce palców u stóp. Zacisnęłam mocniej bluzę, narzuconą na znoszony podkoszulek i wlepiłam w niego wyczekujące spojrzenie, obawiając się odpowiedzi.
— Od kiedy zniszczyliśmy tunel. Znaleźliśmy w nim ledwo żywego Longbottoma, który przed śmiercią wyśpiewał wszystko. — Przymknęłam oczy, spod których niemal od razu potoczyły się łzy. Nie mogłam go słuchać; mówił o tym z taką lekkością, że robiło mi się niedobrze. — Przykro mi.
— Przykro... — prychnęłam z wściekłością i pokręciłam energicznie głową. — Co z nim zrobiliście? — spytałam, za chwilę jednak orientując się, że Rookwood mógł faktycznie zacząć mówić. Uniosłam szybko dłoń, przymykając lekko oczy. — Nie, nie chcę wiedzieć.
— Voldemort przetrzymuje rodzinę Merryweathera w kryptach pod swoim rodzinnym domem — powiedział mężczyzna, podchodząc do kominka. Pani Lupin obserwowała go uważnie, czekając na sygnał go ataku, a ja zmrużyłam oczy, przypatrując się fotografii leżącej na stole. — Pilnuje ich trzech śmierciożerców, młodych, ale bardzo brutalnych.
— Dlaczego nam pomagasz? — spytała sceptycznie, zakładając ręce na piersiach. Coś z tyłu głowy podpowiadało mi, że mężczyzna nie kłamie, jednak ja wolałam nie słuchać tego głosu.
— Bo nie gram po niczyjej stronie — wyjaśnił Rookwood, patrząc mi prosto w oczy. — Dokładnie tak, jak powiedział Snape. Zresztą... Nie ja jeden.
Zmarszczyłam brwi, słysząc jego gorzkie słowa. — Kto jeszcze?
— Bez znaczenia. Ale staną po waszej stronie, jeśli wypowiecie wojnę.
— Skoro nie trzymasz żadnej ze stron... Dlaczego miałabym ci wierzyć? — spytałam, czując, jak pot ścieka mi po plecach. Cholera, Granger, myśl. — Dlaczego mam uwierzyć w twoje dobre intencje, a nie w to, że znowu nas wystawisz?
— Nie wystawiłem was — warknął Rookwood. Na jego twarzy pojawił się złowrogi wyraz, a ja zaczęłam się go obawiać. Spięłam ciało, ściskając mocniej różdżkę, której nie wypuszczałam z dłoni. — Snape jest moim przyjacielem. Jedynym, jakiego kiedykolwiek miałem. Jeśli mam wybierać strony, a w końcu na każdego przyjdzie pora, wybiorę jego stronę.
Zagryzłam wargi, w głowie analizując jego słowa. Trzymały się kupy, miały sens, mimo iż ciężko było mi wierzyć człowiekowi, z którego ręki padło zapewne wielu z moich przyjaciół. I Neville... Na myśl o chłopaku zrobiło mi się niedobrze.
— Powiedzmy, że ci wierzę — zaczęłam powoli, podchodząc bliżej kominka przy którym stał Rookwood. — Co mamy zrobić?
— Nie chcę po raz kolejny przyglądać się, jak ktoś walczy. To, że nie jestem po waszej stronie od początku nie znaczy, że jestem po stronie Voldemorta. Już nie. — Mężczyzna skrzywił się, a ja miałam okazję przypatrzeć mu się z bliska. Jego kręcone, półdługie włosy spływały wokół pociągłej twarzy, która przypominała nieco dziób jastrzębia. Wyłupiaste oczy koloru ciemnego brązu obserwowały mnie z taką zawziętością, że aż skuliłam się w sobie, ale nie cofnęłam się. Teraz byłam tylko ja i tylko ja mogłam coś zrobić. — Więc jeśli wypowiecie wojnę, pomożemy wam.
CZYTASZ
III Rebelianci ✔
FanficZagrożony świat czarodziejów wymaga natychmiastowego ratunku. Hermiona Granger i Severus Snape w desperackich próbach odnalezienia rozwiązania znajdują o wiele więcej, niż początkowo sądzili. ~ Wszyscy bohaterowie oraz świat przedstawiony należą w c...