19. Bohaterstwo panny Granger

660 60 23
                                    

Stanęłam przed Voldemortem czując, jak każda komórka mojego ciała drży z przerażenia. Odgłosy walki zaczęły cichnąć i w Wielkiej Sali zapadła głucha, przerażająca cisza, przerywana jedynie głośnymi oddechami. Czułam oczy zebranych, które prześlizgiwały się ze mnie na wysokiego, łysego czarodzieja, który nie spuszczał ze mnie czerwonych ślepi.

— Imponujące — powtórzył Voldemort, a jego usta zadrgały w kpiącym uśmiechu. — To ma być wasz bohater?

Usłyszałam zduszony krzyk Remusa, jednak nie odwróciłam się w jego stronę. Wytrzymałam spojrzenie Voldemorta, z każdą chwilą pragnąć jego śmierci coraz mocniej. Miał na rękach tyle krwi, że nie byłam w stanie zrozumieć, jak może spać po nocach. Jak można być tak złym, przesiąkniętym do szpiku kości nienawiścią człowiekiem, żeby nie czuć ani odrobiny wyrzutów sumienia.

— Czas na śmierć — stwierdził niewzruszony, okręcając lekko głowę. Jego spojrzenie przebijało mnie na wylot, nie potrafiłam wydobyć z siebie nawet najdrobniejszego jęku. Chciałam wygarnąć mu wszystko, chciałam dać upust swojej złości, ale będąc tak blisko niego i czekając na pewną śmierć poczułam, że nie jestem w stanie zrobić nic. Mogłam tylko stać. — Masz jakieś ostatnie życzenie?

Ton jego głos był tak wyczuwalnie podszyty pogardą, że odruchowo mocniej zacisnęłam zęby. Zaczęłam czuć wszystkie mięśnie w swoim ciele, włącznie z uszkodzonym barkiem, z którego na zakurzoną podłogę ciekła szkarłatna krew. Cofnęłam się o krok, kiedy Voldemort przesunął się do przodu.

— Walcz ze mną — wyszeptałam. Spojrzałam pewniej w jego oczy, czując przerażenie, które dosłownie rozrywało mi klatkę piersiową. Voldemort zrobił jeszcze kilka kroków, zatrzymując się nagle i śmiejąc obrzydliwie.

— Hermiona, nie! — usłyszałam za plecami, ale ktoś natychmiast uciszył Remusa. Zdusiłam w sobie chęć rozejrzenia się; wiedziałam, że jesteśmy przytłoczeni liczebnością śmierciożerców.

Czego się spodziewaliśmy? Nawet z najlepszym, najsprytniejszym planem nie mieliśmy szans. Każdy możliwy scenariusz kończył się tak samo — porażką. Nie wiedziałam dlaczego w ogóle pomyślałam o tym, że ja jestem w stanie coś zmienić.

— Chcesz się ze mną zmierzyć? Ty? — spytał kpiąco Voldemort, przesuwając się jeszcze bliżej mnie. Cofałam się powoli, licząc kroki dzielące mnie od Severusa. On był jedyną nadzieją, aby to skończyć. — Próżna szlama — wycedził, wytrącając mi różdżkę niewerbalnym zaklęciem.

Sapnęłam przerażona. Odpadłam w przedbiegach, Merlinie, ale ze mnie kretynka. Naprawdę sądziłam, że jestem w stanie walczyć z Voldemortem? Wiedza to nie wszystko; byłam tylko smarkulą wymachującą magicznym patykiem. Który upadł właśnie na ziemię z cichym łoskotem. Zdałam sobie sprawę z tego o wiele, wiele tygodni za późno.

— Masz rację, jestem szlamą — jęknęłam, zaskoczona drżeniem mojego głosu. Przełknęłam gulę, która stanęła mi w gardle i uniosłam wyżej podbródek. — Zupełnie jak twój ojciec.

Wiedziałam, co wywołają moje słowa, ale nie byłam przygotowana na tak okropny ból. Klątwa z potężną siłą dosięgnęła mojej piersi, a ja padłam na kolana, czując jak rozchodzi się po moim ciele, rozpalając każdą komórkę do czerwoności. Zawyłam, błagając w myślach, aby to się skończyło. Hipokrytka. Byłam gotowa umrzeć za ukochanego, a kiedy tylko pojawił się ból, jęczałam jak małe dziecko.

— Zamilcz! — syknął wyprowadzony z równowagi Voldemort. — Nie zamierzam tracić czasu na brudną dziewuchę.

Uniósł dłoń, wywołując tym samym kolejną falę cierpienia w moim ciele. Upadłam ciałem na ziemię, nie mogąc znieść agonii, która szarpała moim ciałem jak szmacianą lalką. Usłyszałam przez pulsującą w uszach krew czyjś wrzask, syk Voldemorta i łoskot upadającego na ziemię ciała. Nie wiedziałam kto rzucił się w mojej obronie, ale miałam ochotę błagać go, aby nie robił tego ponownie.

III Rebelianci ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz