11. Azyl

662 52 6
                                    

— Żyje, ale jest bardzo słaby — wyjaśniła kobieta, którą Kingsley przedstawił mi jako Mary Lupin. Mama profesora Lupina. Jim, starszy czarodziej, który opiekował się Minerwą McGonagall był jego ojcem, emerytowanym magomedykiem.*

Stałam w drzwiach pokoju, który tymczasowo robił za szpital. Na łóżku leżała opiekunka Gryffindoru, która po teleportacji długo dochodziła do siebie. Jej słaby stan spowodował rozszczepienie na brzuchu, które udało się uleczyć. Jednak mimo tego jej kondycja się nie poprawiała i od kilku godzin leżała nieprzytomna, a jedynie jej równomiernie poruszająca się klatka piersiowa sugerowała, że żyje.

Snape natomiast... Spojrzałam na mężczyznę, który został ułożony na rozkładanym fotelu pod oknem. W półmroku pomieszczenia udało mi się dostrzec grymas, pojawiający się na jego twarzy. Budził się co jakiś czas, majacząc pod nosem. Nie powiedział ani jednego wyraźnego słowa. Pani Lupin zaaplikowała mu antidotum, które miałam w torebce, jednak mimo tego nie odzyskał świadomości.

Poczułam na ramionach czyjąś dłoń i odwróciłam się.

— Musisz odpocząć — powiedział łagodnie Remus, marszcząc brwi. Na jego twarzy pojawiło się kilka nowych zmarszczek, a w oczach wciąż czaił się smutek, całkowicie zrozumiały w tych okolicznościach. Mimo to starał się zachować trzeźwość umysłu i pomóc.

— Nic mi nie jest — burknęłam, kręcąc głową. Próbowałam poskładać wszystkie wspomnienia w jedną całość, uzupełniając luki przebłyskami, które powoli sobie przypominałam. Miałam jedynie stłuczone żebra. Jedynie. Oni byli nieprzytomni, ledwo żywi.

Wyszłam na korytarz i usiadłam na kanapie w niewielkim, skromnym salonie, gdzie Fleur opatrywała rany Kingsleya.

— Co z nimi? — spytał Seamus, przypatrując mi się uważnie. Spojrzałam na niego, przyglądając się szpecącej ranie pod łukiem brwiowym. Wiadomość, że żyje i jego widok naprawdę mnie ucieszyły, bo mimo, że nigdy nie byliśmy blisko, traktowałam go jak przyjaciela.

— Żyją — powiedziała Hannah, która pojawiła się w salonie zaraz za mną. Usiadła obok, ściskając moją dłoń, która drżała lekko. — Wszystko będzie dobrze.

— Najważniejsze, że udało wam się uciec. Skąd oni w ogóle wiedzieli, że tam będziecie? — spytał Remus, opierając się o gzyms kominka usytuowanego naprzeciw kanapy.

— Rookwood nas wydał — mruknął posępnie Kingsley.

— Nie wydał — zaoponowałam gwałtownie, zwracając na siebie uwagę reszty. — Chciał nam pomóc.

— I sprowadził na nas śmierciożerców — warknął czarnoskóry czarodziej, sycząc, kiedy Fleur przemywała mu ranę na czole.

— Kłótnia w niczym nie pomoże — przerwała ostro pani Lupin, która krzątała się w otwartej na salon małej kuchni. Cały dom był skromny, ale przytulnie urządzony. Składał się z salonu i kuchni, które stanowiły jedno pomieszczenie rozdzielone pół—ścianką, sypialni gościnnej na parterze — naszego tymczasowego szpitala — dwóch sypialni i łazienki na pierwszym piętrze oraz poddasza. Z tego co zdążyłam się dowiedzieć, zostało ono zaadoptowane tak, aby resztka Zakonu mogła znaleźć w nim schronienie. Resztka składająca się z kilkunastu osób, z czego kilka wciąż przebywało w Hogwarcie. — Hermiono, mogę się tak do ciebie zwracać?

Kobieta uśmiechnęła się do mnie, ale ja nie miałam siły jej odpowiedzieć. Wpatrywałam się tępo w otoczenie, słuchając rozmów ludzi. Sama nie miałam już na nic siły.

— Zjedz coś — dodała, uśmiechając się przyjaźnie. — Jesteś pewnie wykończona.

— Dziękuję, ja... — Spuściłam wzrok na swoje dłonie, które wciąż obejmowała siedząca obok Hannah. — Nie jestem głodna.

III Rebelianci ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz