2. Szlachetne serca

663 50 4
                                    

Leżąc na miękkim materacu i przewracając się po raz setny z boku na bok nie mogłam przestać myśleć. Sen nie przyszedł, chociaż na ciele czułam relaksujące odprężenie, więc podniosłam się i usiadłam po turecku.

Sami nie damy rady stanąć naprzeciw Voldemorta. Tylko kogo mamy do pomocy? Profesor McGonagall — zaszczutą i otoczoną przez jego sługusów? Profesora Slughorna — co do którego nie byłam pewna czy sam stanie po naszej stronie? Liczyłam, że ktoś z Zakonu przetrwał, Kingsley albo Remus na pewno nie dali się tak łatwo zabić. Mając dość kotłujących się w głowie myśli wyszłam z pokoju i zawędrowałam do kuchni. Zastałam tam ciotkę, która właśnie rozpakowywała zakupy.

— Wstałaś już? — spytała, podnosząc wzrok znad pełnej siatki, a ja pokręciłam głową.

— Nie zasnęłam. Nie mogę.

Kobieta przypatrzyła mi się uważnie, a na jej ustach pojawił się pocieszający uśmiech. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że nad jej uszami zaczęły rosnąć pierwsze, jeszcze nikłe siwe włosy, a dookoła oczu pełno jest drobnych zmarszczek. Zapomniałam, że ostatni raz widziałam ją prawie dziesięć lat temu. Zapomniałam, że ludzie tak szybko się starzeją. A będąc u niej kompletnie zapomniałam, że tyle czasu minęło.

— Ciociu? Mogę zadać ci pytanie? — spytałam, kiedy zamknęła półkę nad blatem. Mruknęła pod nosem i uśmiechnęła się zachęcająco, stawiając czajnik na herbatę. — Dlaczego właściwie pokłóciłaś się z mamą?

— To długa historia — odparła kobieta nieco wymijająco. Czułam, że ten temat jest drażliwy, ale musiałam zająć myśli czymś innym niż Ray i Voldemort. Skinęłam głową i usiadłam na wysokim krześle i położyłam dłonie na blacie, opuszkiem palca jeżdżąc po sztucznych śladach pęknięcia. — Sama właściwie nie pamiętam o co poszło.

Spojrzałam na jej smutne oczy, które wpatrywały się w podłogę i zmarszczyłam brwi. Pamiętałam jedynie tyle, że pewnego dnia po prostu urwały kontakt, a ja będąc jeszcze dzieckiem zostałam odcięta od problemów dorosłych. Zdenerwowałam się, ale kilkuletni umysł szybko został pochłonięty bardziej przyziemnymi sprawami i więcej nie drążyłam tematu.

— Jak to nie pamiętasz? — spytałam cicho, licząc, że ciotka okaże się bardziej skora do prywatnych rozmów niż profesor Snape.

— Twoja matka i ja dość często się kłóciłyśmy — zaśmiała się pod nosem Claire. — Wiesz, jak to siostry. Zawsze był powód, aby dopiec tej drugiej.

Uśmiechnęłam się kwaśno.

— A ja zawsze chciałam mieć siostrę — odparłam. Taka była prawda, jako jedynaczka zawsze pragnęłam rodzeństwa i przez to lgnęłam do innych dzieci w poszukiwaniu zastępstwa. Nigdy nawet nie pytałam, czemu rodzice nie zdecydowali się na więcej dzieci — przyjęłam to jako coś naturalnego. W głowie nagle usłyszałam słowa Rona, które wykrzyczał mi przed swoją śmiercią i poczułam dziwny, palący ból w sercu.

— Radość i przekleństwo w jednym. — Claire zalała dwa kubki i stanęła naprzeciw mnie, wręczając mi jeden. — Twoja matka bardzo chciała, żebyś nie była sama, ale niestety... Nie mogła.

— Jak to... nie mogła? — spytałam nieco zdezorientowana.

— Zanim przyszłaś na świat, Jean długo nie mogła zajść w ciążę — wyjaśniła Claire. — Wiele razy starali się z twoim ojcem, ale z marnym skutkiem. A kiedy urodziłaś się ty... Lekarz powiedział, że kolejna ciąża mogłaby ją zabić.

Otwarłam usta, nie mając pojęcia co powiedzieć. Czemu nigdy nie słyszałam tej historii? Nie mogłam pojąć, dlaczego rodzice ukrywali przede mną tak ważny fakt.

III Rebelianci ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz