Epilog

1.1K 78 24
                                        

— Nigdy nie sądziłam, że będę się do tego uśmiechać — szepnęłam, ocierając z policzka łzy. Przyklęknęłam na kolanach przed nagrobkiem, pocierając uda nerwowym gestem. — Wiesz, Harry, ja... Bardzo za wami tęsknię. Nie ma dnia, żebym o was nie myślała.

Wiatr delikatnie musnął moją twarz, a ja przymknęłam oczy, napawając się jego chłodnym podmuchem. Śnieg powoli sypał się z nieba, a jego płatki odtańczyły w powietrzu melancholijny taniec, osiadając na cmentarnych nagrobkach, gałęziach drzew i moich ramionach.

Wyciągnęłam z kieszeni różdżkę i wypowiedziałam cicho zaklęcie, wyczarowując piękny wieniec białych chryzantem. Trwałych, odpornych na zimno. Symbolizującą nieprzerwaną i dozgonną miłość. Ale przede wszystkim...

— Jestem ci wdzięczna, Harry — szepnęłam przez ściśnięte płaczem gardło. — Byłeś najwspanialszym przyjacielem, o jakim mogłam kiedykolwiek marzyć.

Przymknęłam oczy, pozwalając łzom ścieknął po policzkach. Nie kłamałam. Od czasu bitwy z Voldemortem minęło ponad pół roku, a w ciągu tego czasu nie było dnia, żebym nie myślała o przyjaciołach. Coraz mniej jednak obwiniałam się za ich śmierć, chociaż to uczucie wydawało się nigdy nie wygasnąć. Byłam jednak spokojniejsza.

Dzięki Severusowi zrozumiałam, że nie byłam w stanie spojrzeć na siebie w lustrze z dość prostego powodu. Uświadomił mi boleśnie, że patrząc w swoje odbicie widzę ich twarze, martwe, patrzące na mnie z wyrzutem. Miał rację. Jedyne co widziałam to ich ból. A potem dostrzegałam moje rany, które teraz wyblakły i były ledwo widoczne. Żyłam i chyba o to obwiniałam się najbardziej. A dzięki niemu powoli przestawałam.

Dźwignęłam się na nogi, otrzepując z kolan śnieg.

— Do zobaczenia, Harry — szepnęłam, odwracając się w miejscu i ruszając ku pustej uliczce Doliny Godryka. Włożyłam zziębnięte dłonie do kieszeni płaszcza i teleportowałam się z cichym pyknięciem. Stanęłam przed piętrowym, kremowym domem, w którego oknach paliło się światło. Czerwone dachówki przykrywała gruba warstwa zimowego pyłu, a z rynien zwisały sople lodu. Zupełnie jak wtedy, kiedy miałam cztery lata. — Jestem już! — krzyknęłam, wchodząc do środka i otrzepując buty. Zsunęłam je z nóg dopiero wtedy zdając sobie sprawę, że przemarzłam do szpiku kości.

Moja mama wyłoniła się z kuchni, obdarzając mnie promiennym uśmiechem.

— Idealnie — zakrzyknęła wesoło. — Pieczeń już dochodzi.

— To dobrze, bo Augustus najwyraźniej umiera z głodu — odparła przyciszonym głosem Claire. Obie zachichotały pod nosem niczym nastolatki.

Zerknęłam z uśmiechem w stronę salonu, gdzie troje mężczyzn debatowało nad czymś zacięcie. Mój tata przyglądał się Augustusowi walecznie, podczas kiedy ten tłumaczył coś, żywo gestykulując. Od czasu jego procesu, kiedy to udało nam się wybronić złagodzenie jego kary do minimum, stał się częstym gościem w tym domu. W moim domu.

Dzięki pomocy Severusa i Claire sprowadziłam do niego rodziców, którym na szczęście udało się przywrócić pamięć. Byli tacy jak dawniej, chociaż tata czasem budził się w środku nocy przekonany, że nadal jest w Australii. Z czasem stało się to nawet zabawne, a on sam śmiał się z tego najgłośniej.

Poczułam ciepło rozchodzące się po moim ciele, kiedy mój wzrok padł na czarnowłosego mężczyznę. Siedział spokojnie na kanapie, zarzuciwszy nogę na nogę w dość nonszalancki sposób, który w moim odczuciu dodawał mu zadziorności. Przyglądał się mojemu ojcu i Rookwoodowi nie odzywając się ani słowem, a kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, na jego ustach pojawił się krzywy uśmieszek.

III Rebelianci ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz