Bo w koronie wnętrzu, która śmiertelną królów skroni otacza, śmierć dwór swój chowa. Tam siedzi psotnica. Króla się władzy i pompie urąga, na chwilę daje mu mały teatrzyk. Gdzie on gra władcę, spojrzeniem zabija. W wyrozumiałość i sobkostwo rośnie, jakby to ciało, w którem duch zamknięty. Z niespożytego lane było śpiżu. Lecz gdy się dość ubawi aktorem. Wychodzi sama i koniuszkiem szpilki, na wskroś przekłuwa zamku tego mury. I bądź zdrów, królu. Nakryjcie więc głowy, uroczystemu hołdu oznakami. Nie urągajcie krwi mojej i ciału. Zwyczaje, formy, pokłony odrzućcie. Bo sąd wasz o mnie mylny był do dzisiaj. Jak wy ból czuje, jak wy chlebem żyję, i takich przyjaciół jak wy potrzebuje. Równego potrzeb wszystkich niewolnika. Możecie jeszcze królem mnie nazywać?
- Witam, Panno Granger.
Lekarz wszedł i zamknął za sobą drzwi. Ja siedziałam, kończąc posiłek niczym ta psotnica, kiwając głową na powitanie.
- Dzień dobry, doktorze. Proszę usiąść. Herbaty?
Wskazałam na kanapę jednocześnie zadając grzecznościowe pytanie. Przyjąć go jak u siebie, było moim zadaniem. Na swoim dworze, witając wspaniale.
- Tak, po proszę, dziękuje.
Odpowiedział mi, siadając na wskazanym przez mnie meblu. Wyciągając jednocześnie z teczki którą po chwili odłożył, duży notes i długopis. Usiadłam naprzeciwko niego z zaczarowanym serwisem do herbaty oraz dzbankiem z wodą, udekorowaną cytryną i miętą. Będąc na początku dziewiątego miesiąca coraz ciężej było mi siadać wygodnie. Brzuch był ogromny, tak samo jak reszta mnie.
- Jak się Pani czuje, Panno Granger?
Sen, wymioty, kąpiel, jedzenie, zgaga, sen, wymioty, sen, jedzenie, eliksiry, i sen. Schemat dnia codziennego. Chleba powszedniego. Jedynymi osobami które widywałam była Profesor McGonagall, Madam Pomfrey i Ginny. "Jego" czułam tylko nocami, obok siebie w łóżku, raz na jakiś czas przebudzając się kompletnie nieświadomie, nafaszerowana eliksirem słodkiego snu, który był mi notorycznie podawany, nie wiedząc czemu, domyślając się jedynie, bym ponownie nie uciekła. Kompletnie świadomie szukając z nim kontaktu. Delikatnego dotyku dłoni, uczucia położenia głowy na klatce piersiowej, wsłuchując się w bicie serca, przerzucenia nogi czy zaplatania swoich w te drugie, leżące obok, ocieplając swoje zimne stópki, wiedząc że nienawidził tego uczucia. Więc dlaczego to wszystko odwzajemniał, raz na jakiś czas specjalnie kręcąc się na łóżku, wymuszając na nim reakcje, nawet zwykłego przytulenia dla uspokojenia. Co wykonywał, obracając mnie często do siebie, lub plecami, przytulając od tylu. Zadowalając się tym nie chodziłam do jego gabinetu, może ze strachu, przed jego zdaniem odnośnie tego co zrobiłam? Bo przecież doskonale pamiętałam jego słowa. W sumie to nigdzie nie chodziłam, cały czas w tym samym miejscu, nie wiedząc kompletnie nic, ani co z chłopakami, ani co się dzieje na świecie, nikt mi nic nie mówił, słysząc tylko zdanie.- Wszystko jest w porządku.
Z ust każdego z nich.
- W porządku, dziękuje.
- Proszę Pani...
- Hermiono, będę się czuła lepiej, bardziej komfortowo.
- Oczywiście. Hermiono.
Doktor wziął filiżankę z herbatą upijając łyka, następnie ją odłożył i bardzo ostrożnie spoglądając na mnie wziął notes oraz długopis w ręce, otwierając kartki papieru na którejś tam stronie. Odchrząknął jakby się czymś lub kimś stresował. Może powierzone mu zadaniem, o którym się dowiedziałam po czasie? Bo moja terapia jak to później nazwał Snape, była ślizgońskim posunięciem z jego strony. A może właśnie osobą która mu to zleciła, narzuciła, była dla niego niepokojąca?
- Z tego co wiem, dużo się ostatnio u ciebie działo. Dużo, emocjonalnych wydarzeń. Wzbudziło to we mnie niepokój, odnośnie ciebie oraz dziecka. Czy odczuwasz może ostatnio jakieś szczególne dolegliwość? Zauważyłaś coś niepokojącego?
- Takie same jak do tej pory, nic co przykułoby moją szczególną uwagę.
- Co rozumiesz przez zdanie, takie same jak do tej pory?
- Sen, zgaga, wymioty, w dość dużych ilościach. Tak samo dużych jak na początku ciąży, teraz jestem prawie na końcu, więc to w zupełność normalne. Prawda?
Zaśmiałam się delikatnie, wręcz niezauważalnie. Doktor kiwnął tylko głową na znak zgody jednocześnie zapisując coś w zeszycie. Spoglądając na swojego lekarza, widząc drugie dno w jego wizycie, zastanawiałam się czy nadal czekać cierpliwie, starając się do końca zrozumieć w jakim kierunku idzie nasza rozmowa.
- Hermiono, wypowiedziałaś się na temat dolegliwość fizycznych, a psychiczne?
Przy ostatnim słowie, zaprzestał pisania i popatrzył na mnie badawczo.
- Psychiczne? Oprócz huśtawki emocjonalnej, która jest czymś naturalnym podczas mojego stanu, to żadnych.
- Powiedziałaś o huśtawce emocjonalnej. Jak ona się objawia? Co czujesz podczas?
- To zależy, czasami objawia się płaczem zaś innym razem agresją.
- Czy to wszystko pojawia się po jakiś konkretnych myślach, sytuacjach?
Tak i nie, główny powód moich nerwów siedział na stołku dyrektora. Odpowiedziałam sama sobie w głowie na jego pytanie. Na początku nic mi kompletnie nie tłumacząc oboje czekali na moment samoistnej orientacji z mojej strony. Mając nadzieję jednocześnie by pojawił się on jak najpóźniej. Bo przecież ochrona dziecka, przed własną matką, zawsze wzbudzała dużo konsekwencji, wzburzenia, szczególnie u matki.
CZYTASZ
Sevmione - Always. Część II. +18
Romance- Podobno Snape dostał szału. - Czemu? - Bo zobaczył cię w zamku podczas walki, po drugiej stronie różdżki. Przyjrzałam się osobą zgromadzonym w norze, każdy miał minę jakby dopiero co zeszli z krzyża ale nie wiedziałam czy z powodu ostatnich wydarz...