Rozdział 10 (Dziwne to wszystko)

585 89 25
                                    

***

Upłynęła pierwsza noc z nowym domownikiem na ulicy Przyjaznej 8. Dzień zaczął się krótkim, ale ulewnym deszczem. Zza ciemnych chmur wyjrzało wiosenne słońce, gdy Szymon wracał do domu ze spaceru z Roxi. Schronisko ostrzegło go, że spanielka jest niesforna, więc trzymał ją na krótkiej smyczy, ale i tak wyrywała się we wszystkie strony świata. Przechadzki nie ułatwiały mu liczne kałuże, które musiał omijać, ale w końcu dotarł z psiną na swoje osiedle i dostrzegł z oddali, że jakiś mężczyzna zagląda mu przez okna do domu. Przyspieszył więc kroku, żeby go przegonić.

— To chyba jakiś żart — burknął po chwili.

Rozpoznał swojego ojca, choć nie widział go przez dwadzieścia lat. Odwrócił wzrok.

— Synu! — Błażej ruszył za nim do drzwi. — Dlaczego nie odbierasz telefonów ode mnie?

— Spadaj.

— Porozmawiajmy, proszę.

Szymon stanął nabzdyczony i zmrużył oczy.

— Idź do diabła. Nie będę się więcej powtarzał.

Przyciągnął Roxi do nogi i wyciągnął klucz z kieszeni.

— Twoje życzenie wkrótce się spełni, bo umieram — rzucił z żalem Błażej. — Mam raka. Zostało mi kilka tygodni życia i chciałbym spędzić je z tobą. Słyszysz mnie, synu?

Szymon poczuł, że smycz powoli wyślizguje mu się z ręki, ale nagle nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. Nawet gdy usłyszał dźwięk przekręcanego w zamku klucza, stał dalej bez słowa, dopóki Roksana nie otworzyła drzwi. Wtedy, wyrwany z odrętwienia, poprawił chwyt na smyczy i odskoczył z suczką na bok.

Roksana skrzywiła się nienawistnie, a potem skinęła głową witającemu ją Błażejowi i pośpiesznie wyszła z podwórka. Popiskującą za nią spanielkę bezdusznie zignorowała.

Niedługo później mężczyźni siedzieli w milczeniu w salonie, patrząc na filiżanki z parującą kawą. W tle grał telewizor, zagłuszany przez piszczenie gumowego królika, którym bawiła się Roxi, głośno powarkując i merdając wesoło ogonem. Atmosfera pozostawała jednak napięta.

— Możesz to w ogóle pić? — odezwał się w końcu Szymon, przestraszony znienacka, że nie powinien częstować chorego kawą.

— Tak. Nic mi już nie zaszkodzi.

Spojrzał na ojca nieprzeniknionym wzrokiem. Próbował zgrywać twardego, obojętnego, ale głęboko w środku czuł się skołowany i zawstydzony, że wielokrotnie życzył mu wszystkiego najgorszego.

— Okej — zaczął surowym tonem. — Porozmawiajmy.

— Tylko tego pragnę, synu — odparł pokornie Błażej.

— Nie licz nie wiadomo na co. — Szymon wykrzywił usta w grymasie niechęci. — Po prostu matka mnie dobrze wychowała i potrafię współczuć chorym ludziom, rozumiesz?

— Oczywiście. — Błażej pokiwał głową.

— W ogóle ją jeszcze pamiętasz?

— Słucham?

— Wiesz, o kogo pytam.

— Ach, jasne — odparł jakby od niechcenia, po czym dopowiedział niby z żalem: — Postąpiłem jak idiota, kiedy porzuciłem taką wspaniałą kobietę. Wyrzucam to sobie każdego dnia.

Szymon prychnął pogardliwie.

— Przykro mi, naprawdę. — Błażej przyłożył rękę do serca. — Los mnie za wszystko ukarał i nie wiem, co mogę więcej zrobić, żeby odpokutować.

Ulica Przyjazna 8 (Wydana)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz