Rozdział 13 ("Blondi!!!")

544 87 58
                                    

***

Minął tydzień, w czasie którego Szymon udawał, że nie zauważa, jak Roksana się stara, żeby godzić opiekę nad nim i jego psem ze swoimi studiami i pracą. Nie lubił być od niej zależny. Nie chciał, żeby go postrzegała jako słabego czy bezradnego. Zwracał się do niej o pomoc tylko w sytuacjach kryzysowych i bardzo cierpiała na tym jego duma. Kiedy Roksana podawała mu leki, zmieniała opatrunki czy przyniosła posiłek, on wbijał wzrok w telewizor i zachowywał się niczym automat.

We wtorkowy poranek Szymon poczuł, że odzyskał wystarczająco sił, żeby wyjść samodzielnie z domu, choć wciąż krzywił się z bólu przy każdym kroku. Niezdarnie przeciągnął wolną rękę przez rękaw kurtki, a unieruchomiony w ortezie złamany obojczyk, tylko luźno nakrył. Potem założył tenisówki. Sznurówki wepchnął do środka, bo ich zawiązanie wykraczało poza jego możliwości.

Zdrową ręką nacisnął klamkę frontowych drzwi i spróbował je popchnąć, ale napotkał opór. Rozejrzał się za kluczem. Pogrzebał w kieszeniach kurtek, w szufladach komody, przesunął ręką po regale nad wieszakiem. Bez sukcesu.

— Blondi!

Cisza.

— Blondi!!!

Nadal cisza.

— Roksana!

Stanęła za górnymi barierkami.

— Gdzie moje klucze? — zapytał z pretensją.

— W twoim pokoju. Weź sobie — odparła gładko, uzbrojona w anielską cierpliwość.

Spojrzał na nią z wyrzutem.

— Miałaś kiedyś stłuczone nogi i kość ogonową? — wyburczał. — Nie mogę jeszcze chodzić po schodach.

— Przed domem są dwa stopnie.

— Jakoś to przeżyję. Taksówka na mnie czeka.

— Lekarz kazał ci leżeć — wytknęła opryskliwie.

— Muszę iść do pracy!

Sprzeczkę przerwał dzwonek do drzwi. Szymon uśmiechnął się z satysfakcją, bo Roksana musiała je otworzyć, żeby odprawić taksówkarza, co pozwoliłoby mu czmychnąć z domu. Ku jego zaskoczeniu w progu pojawił się Arek z żoną i ich dwójką małych dzieci. Goście zapoznali się z Roksaną, przywitali się z Szymonem i zaczęli zdejmować kurtki.

Kiedy dzieci zobaczyły na środku korytarza Dianę, która lizała sobie brzuch, pobiegły ku niej krzycząc „pieseeek!". Spanielka przytomnie uciekła do góry, zanim zdążyły jej dotknąć. Majka zgarnęła swoje pociechy ze schodów i ruszyła z nimi w stronę salonu.

— Co wy tu robicie? — spytał Szymon, próbując nie dać po sobie poznać, że jest zawiedziony. — Chyba nie wróciłeś ze względu na mnie? — zwrócił się do kuzyna, a ten zacmokał karcąco.

— Skończyłem już rejs. W samą porę, widzę. Kazaliśmy odjechać taksówkarzowi, który czekał na pana Urbańskiego.

Szymon stęknął z zawodem. Z oporami dał się zaciągnąć z powrotem na kanapę i obserwował w ponurym milczeniu, jak Roksana bawi się w gospodynię. Porozmawiała z jego gośćmi, poczęstowała ich herbatą, a potem wyszła ze spanielką na spacer.

Gdy tylko w korytarzu trzasnęły drzwi, Szymon wyburczał z pretensją:

— Musicie to robić? Mam dużo roboty, muszę jechać do firmy.

— Zająłem się wszystkim — uspokoił Arek flegmatycznym tonem. — Wszyscy z redakcji przesyłają ci pozdrowienia.

Szymon mruknął niedbale i zapytał nerwowo:

Ulica Przyjazna 8 (Wydana)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz