Rozdział 1- Tain Chuang

4.3K 223 40
                                    

Pożegnanie z Dworem Królewskim
Ostrzeżenia: łagodne gore (czyli trochę krwi i przemocy)

----------------------------------

Dziedziniec był wypełniony dojrzałymi kwiatami śliwki. Spadały na ziemię, mieszając się ze śniegiem, który niedługo miał się roztopić. Ich płatki latały dookoła placu, rozdmuchiwane delikatnie przez wiatr.

Zmierzch okrył całą scenerię jak kurtyna, a wschodzący księżyc odbijał się na dachach domów zimny jak lód.

    Za jednym z drzew śliwkowych, niewidoczna na pierwszy rzut oka, mieściła się brama narożna. Wyglądała jakby stała tam od lat, nadgryziona zębem czasu. Była pilnowana przez dwóch dobrze zbudowanych, uzbrojonych mężczyzn. Za drzwiami znajdowała się wyraźnie duża przestrzeń. Wąska i ciasna weranda, górowała nad brukowaną ścieżką prowadzącą do czarnego jak smoła więzienia. Atmosfera była ponura i ciężka od smrodu śmierci.

    Wątła kwiecista woń ucinała się przy drzwiach, niezdolna by przedostać się na drugą stronę.
W środku znajdowało się jeszcze więcej strażników, trzymających nieruchomo swoje rozmaite bronie przy grubych jak ręka mężczyzny, kratach pilnowanych cel.

    Kierując się ciemnym, wąskim przejściem, w głąb więzienia, można było napotkać trzy pary dużych, kamiennych i starannie strzeżonych drzwi, każde z mechanizmem w środku. Przestrzeń za nimi była kompletnie pozbawiona życia, tak jakby długa ścieżka prowadząca tu, była drogą do podziemnego świata pełnego oszukanych dusz. Oświetlona tylko przez migające światła przypominające błędne ogniki.
    W celi na końcu więzienia rozległ się niski, męski głos, który coś powiedział, po czym nastąpiła krótka cisza i rzekomo zmęczone westchnienie. Nagle przeraźliwy krzyk przeciął ciemność więzienia i nawet światło wydawało się przygasnąć na sekundę. Był wysoki i głośny, przypominający odgłos zarzynanego zwierzęcia. Gotów by przyprawić o dreszcze przeszywające aż do ludzkiej duszy.
    Jeden ze strażników stojących tyłem do celi wydawał się młodszy od innych i z pewnością był tu nowy. Nie mógł powstrzymać drżenia ciała po usłyszeniu zawodzenia. Zerkając na  swojego towarzysza zauważył, że ten stoi niewzruszony. Stał prosto, niczym włócznia i udawał że nic nie słyszał. Wiedząc to, poszedł za jego przykładem i również ułożył się na nowo, spoglądając w dół.

Jednak krzyk stawał się głośniejszy i trwał znacznie dłużej. Było tak, dopóki jego głos nie osłabł, a oddech stał się płytki. Dźwięk zmienił się w szloch i jęki, ewidentny dowód wielkiego cierpienia.

To wywołało gęsią skórkę u młodzika.

 Po około godzinie*, zawodzenie w końcu ustało. Nie minęło dużo czasu, aż mężczyzna w średnim wieku został wyciągnięty z celi, wyglądając na ledwie żywego.
Jego ramiona były nagie, głowa odchylona w bok, a usta pogryzione z bólu. W ich kącikach, zbierała się krwawa piana. Nie miał widocznych obrażeń poza siedmioma punktami jak po akupunkturze. Rany były głębokie, a w nich znajdowały się długie, krwawe gwoździe.
     Przypominało to makabryczną mapę. Młody strażnik nie mógł się powstrzymać i podążał wzorkiem za pokiereszowanym, aż nie zniknął wraz z ciągnącymi go strażnikami, za kamiennymi drzwiami

[ Oryginalny tekst używa powszechnego pomiaru czasu w Chinach, czyli "czasu spalania się  kadzidła]

W tym momencie ktoś za nim zapytał.

- Żałujesz tego co widziałeś?

Chłopak wyraźnie trząsł się ze strachu, obracając się by zobaczyć mężczyznę w turkusowych szatach. Pojawił się za nim tak cicho i niespodziewanie, że nie miał pojęcia ile już tam stoi. Drugi strażnik już klęczał, więc szybko również padł na ziemię.

✓ Faraway wanderers | Tłumaczenie PL ✓ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz