Nowy rozdział

182 6 4
                                    

Kochałam go, a on mnie zranił. Wybrał inną. Teraz pozostaje mi jedynie zapomnieć o nim, moich uczuciach do niego i zacząć nowe życie bez niego.

Od mojego rozstania z Fosterem i zmienienia otoczenia minęły 3 miesiące. Obecnie chodzę razem z siostrą do Raimona. Kiedy dołączyłam, nikt nie o powód zmiany szkoły ani o to gdzie w ogóle chodziłam. Nawet, jeśli by o to pytali nie uzyskali by odpowiedzi. Zbyt świeża to sprawa. Za bardzo boli. Pierwszy miesiąc był najgorszy. Co noc śnił mi się jeden i ten sam sen, przez który budziłam się zalana potem.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Szłam korytarzem, kierują się w stronę jednej z sal, w której kapitanowie drużyn przeprowadzali swoje narady. Właśnie miałam mijać pokój Bellatrix, kiedy zobaczyłam, że drzwi do pomieszczenia są otwarte. Zaniepokoiłam się, gdyż dziewczyna nigdy nie zostawia ich otwartych. Kiedy już chwyciłam za klamkę z zamiarem zamknięcia drzwi, ujrzałam Clere z moim chłopakiem. Różowowłosa siedziała na jego kolanach okradkiem.

- Zejdź z niego. - powiedziałam, a raczej chciałam powiedzieć, bo zamiast dźwięku usłyszałam ciszę.

Boste spojrzała na mnie i uśmiechnęła się złośliwie. Po chwili przywarła swoimi ustami do tych czerwonowłosego. Chciałam ją powstrzymać, ale nie mogłam. Jedynie stałam w miejscu i patrzyłam jak ci się obściskują na moich oczach. Kiedy przestali, Clere odwróciła się do mnie rzucając mi psychopatyczny uśmiech. Dopiero wtedy ujrzałam, że w jednej z rąk trzymała sztylet. Chciałam rzucić się na nią i wyrwać jej ostrze z rąk, ale mogłam się ruszyć. Wtedy właśnie to zrobiła. Z psychopatycznym uśmiechem, wbiła sztylet w jego klatkę piersiową, z której natychmiastowo zaczęła sączyć się krew. Zeszła z niego i obróciła się do mnie, oblizując wargi.

- Następna... jesteś ty...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

W nocy nie spałam, a w dzień chodziłam jak cień. Wyglądałam jak zombie. Nie mogłam normalnie funkcjonować. Chciałam skończyć ze sobą raz na zawsze, ale wtedy z pomocą przyszli mi znajomi. Dzięki nim czułam się potrzebna, że jednak po coś żyję. Powoli zapominałam o uczuciu do czerwonowłosego. Z każdym dniem było coraz lepiej. Przestały śnić mi się koszmary, zaczęłam więcej spotykać się z innymi, zostałam menadżerką Raimona. Czułam, że żyję. Ze swoimi znajomymi z Akademii wciąż miałam kontakt, ale nie mówiłam im, gdy dokładnie się uczę. Obecnie siedzę w szkole, na parapecie i szkicowałam. Mamę siedzącą pośród kwiatów, w sukience z kapeluszem na głowie. Siedziałam tak, nie zważając na nic. Z zamyśleń wyrwał mnie dotyk czyjeś ręki. Ktoś mnie lekko szarpnął za ramię. Nie zważając na konsekwencje złapałam gostka za ramię i przerzuciłam przez siebie. Kiedy zobaczyłam kto to, od razu uklękłam obok niego.

- Nic ci nie jest Kevin? - spytałam przestraszona, że zrobiłam mu krzywdę. - A z resztą należało ci się. Nie nauczyli cię, że się nie straszy ludzi? (sorki, że się tak nad nim znęcam, ale go nie trawię)

- Po pierwsze: nic mi nie jest, po drugie: to już nie można normalnie podejść do koleżanki, a po trzecie: Mark cię szuka. Ponoć coś chce z tobą obgadać.

- Ok. Sorry, odruch. - mruknęłam w jego stronę, pakując do torby swoje rzeczy.Poszłam pod domek klubowy. Zapukałam i weszłam do środka, gdzie znajdowała się drużyna.

- Wiecie gdzie jest Mark? Ponoć mnie szukał...

- Tu jesteś (T/i)! - wykrzyczał rozemocjonowany Evans. On to się nigdy nie uciszy. - Chodź! Muszę ci coś pokazać!

Złapał mnie za rękę i wyciągnął z domku. Rzuciłam chłopakom pytające spojrzenie, a ci wzruszyli ramionami i uśmiechnęli się w geście niewiedzy i pocieszenia. Jak można się było spodziewać, szatyn zaprowadził mnie na boisko szkolne.

- Mark... Coś się stało, że mnie tutaj przyprowadziłeś? - spytałam, gdy już stanęliśmy. Ten spojrzał na mnie jak na jakiegoś debila.

- To ja ci nie mówiłem? - spytał zaskoczony.

- Nie, od razu, gdy tylko pojawiłam się w waszym domku, zaciągnąłeś mnie tutaj.

- He he... - podrapał się nerwowo po karku.

- To dowiem się w końcu, czemuś mnie tu zaciągnął?

- A, tak! Chcę opanować nową technikę!

- Ale jak ja mam ci w tym pomóc?

- Będziesz mi strzelać do bramki, (T/i).

- Ale ja nie umiem grać...

- Nie musisz kłamać. Ostatnio widziałem jak grasz. Jesteś dużo lepsza od Axela, Jude'a, Kevina i Erica razem wziętych! (chodzi, że pod względem siły)

-  Ale masz nikomu o tym nie mówić! Jasne?! - z moich oczu można było wywnioskować chęć mordu, jeśli się wygada.

- Jasne, jasne!

Poszliśmy grać. Najpierw kopałam lekko, nie chcąc by zbyt szybko się zmęczył.

- Ej (T/i)! Nie jestem 5 - letnim dzieckiem! Możesz strzelać mocniej!

- Ok! Ale na twoją odpowiedzialność!

Kopnęłam już mocnej. Oczywiście, nie na tyle mocno by bramka poleciała kilkadziesiąt metrów dalej. Mark wszystkie moje strzały bronił zaciekle ze skupieniem i lekkim uśmiechem na ustach. Kiedy zrobiło się ciemno, zakończyliśmy trening.

- A ty nie zmęczona? - spytał, dysząc.

- Ne. Tylko troszeczkę.

- Hę?! Jak..?! Ty jesteś kosmitką!

Wybuchłam śmiechem. Pożegnałam się z kapitanem i zadzwoniłam po tatę. Po 30 minutach byłam w domu. Przywitałam się ze swoim kochanym pokojem. Odłożyłam torbę na biurko, zeszłam na dół by zjeść kolacje. Były sorbety. Mniam.

- Proszę. Wcinaj, bo pewnie nic nie jadłaś. - powiedziała macocha.

- Dziękuję.

- Jak tam w szkole?

- Dobrze. Na plastyce szkicowałam portret mamy. No i pomagałam Markowi.

Po kolacji udałam się do łazienki. Zrobiłam to co miałam i rzuciłam się na swoje łóżko. Chwyciłam za telefon. Była godzina 20. Zaczęłam pisać na grupie z przyjaciółmi z Hiszpanii. Po 22, poszłam spać. Tym razem bez koszmarów.



Rozdział krótki i beznadziejny (wcześniejszy rozdział, który pisałam na tamtym koncie mi się usunął). Początkowo w planach była próba samobójstwa, ale zrezygnowałam za namową przyjaciółki, z którą to opowiadanie pisałam. Chwała jej, bo w niektórym momentach nie miałam pomysłu. Od razu mówię, że ta książka na pewno będzie dłuższa od poprzedniej.

Miłość nie jest idealna. Xavier Foster x ReaderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz