rozdział 7 - Hailee

1.4K 70 55
                                    

„Wreszcie zrozumiałem, co to znaczy ból. Ból to wcale nie znaczy dostać lanie, aż się mdleje. Ani nie znaczy rozciąć sobie stopę odłamkiem szkła tak, że lekarz musi ją zszywać. Ból zaczyna się dopiero wtedy, kiedy boli nas calutkie serce i zdaje się nam, że zaraz przez to umrzemy, i na dodatek nie możemy nikomu zdradzić naszego sekretu. Ból sprawia, że nie chce nam się ruszać ani ręką, ani nogą ani nawet przekręcić głowy na poduszcze.”

 

José Mauro de Vasconcelos - „Moje drzewko pomarańczowe

— Chcesz poznać moją radę? — Prawie zachłysnęłam się powietrzem, kiedy owe pytanie opuściło usta czarnowłosego mężczyzny. Z czystej ciekawości, uniosłam głowę, krzyżując jednocześnie nasze spojrzenia.

— Kim jesteś? Kiedy mnie zabijesz? — Szepnęłam, zaciskając dłonie na materiale bluzy. Walczyłam ze łzami, które nieproszone łaskotały moje powieki. I jeśli moje pierwsze pytanie, było całkiem zwyczajne, drugie było jego przeciwieństwem.

Nigdy nie przypuszczałam, że kiedykolwiek będzie mi dane zadać je nieznanej mi osobie. Na dodatek osobie, która była tak niesamowicie tajemnicza i niebezpieczna.

— Myśl nad konsekwencjami swoich zachowań, jeśli nie chcesz zostać pozbawiona życia znacznie prędzej. — Odpowiedź mężczyzny, mimo mojej niechęci, wypłynęła z jego ust. Pokręciłam głową, spoglądając na jego twarz, która nie zdradzała żadnych, nawet najmniejszych emocji.

Dzielił nas dystans paru metrów, jednak mimo to czułam jego przytłaczający charakter, który zawisł nad moją osobą jak czarna, kłębiącą się chmura. Obserwowałam go w ciszy. Jedną z dłoni rozmasowałam skroń, czując jak ból głowy ogarnia, moje ciało.

— Usiądź, zaraz Nene poda Ci tabletki...

— Jak masz na imię? — Westchnęłam, karcąc się w myślach, bowiem tyle myśli zaprzątało moją głowę, a ja w tym momencie pragnęłam poznać jego imię. Na twarzy czarnowłosego mężczyzny, pojawił się delikatny uśmiech, który jednak szybko zniknął za maską bezwzględnego porywacza.

— Christian. — Odrzekł, nie posyłając w moją stronę nawet jednego, przelotnego spojrzenia.

— Proszę, pozwól mi zadzwonić do rodziców. — Mój głos zadrżał, na samo wspomnienie najbliższych osób. Nie spostrzegłam, nawet kiedy, po moich policzkach zaczęły spływać duże krople łez. Opadłam na kolana, pozwalając by emocje nagromadzone w moim ciele, znalazły ujście. Wszystko, co do tej pory spotkało moją osobę, zdawało mi się być istnym cyrkiem. Moja choroba pokrzyżowała większość życiowych planów, a incydent, którego byłam właśnie głównym bohaterem, zmniejszył je do zerowego stanu.

— Nie. — Mężczyzna, którego imię poznałam zaledwie parę chwil wcześniej, odwrócił się do mnie plecami i bezszelestnie podszedł do wysokiego okna, za którym rozpościerał się widok na idealny ogród. Wczesna wiosna, która właśnie budziła się do życia, już zaczynała podkreślać urok tego miejsca. I byłam przekonana, że gdyby nie ta okoliczność, byłabym zachwycona tym miejscem. W mojej głowie jednak, jak mantra, zaczęła odbijać się odpowiedź, uzyskana od Christiana. Jego męska sylwetka, idealnie pokreślona była eleganckim strojem. Garniturowe spodnie oraz koszula, były elementami stroju mężczyzny, które do tej pory widywałam.

Chciałam krzyczeć, płakać, uciec, wyładować złość na mężczyźnie, ale żadne z tych czynności w tym momencie nie przyszły mi łatwo. Strach i niepewność kolejnej minuty, paraliżowały moje ciało. Wiedziałam, że istnieje, coś, co łączy mnie z dwoma mężczyznami. Ian, patrząc na mnie miał niemal mord w oczach, jego źrenice iskrzyły gniewem, kiedy zbliżał się w moją stronę i naprawdę, mogę przysiąc, że bałam się go jak nigdy nikogo wcześniej. Nie mówiąc żadnego słowa, analizowałam w głowie wszystkie dotychczasowe myśli i spostrzeżenia, jednak rozwiązanie zdawało mi się aż nazbyt odległe.

REVENGE [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz