Rozdział 13

795 40 2
                                    

      Louis naprawdę nie może doczekać się już chwili, aż ich synek przyjdzie na świat. Ma już dość ciągłych bólów pleców, ma dość tego, że nie widzi swoich stóp, ma dość całych dni spędzanych w domu, bo Harry zabrania mu gdziekolwiek wychodzić. Przede wszystkim ma dość tego, że większość czasu spędza w łazience, czując nieustanne parcie na pęcherz.

Ich dziecko jest gotowe do wyjścia na świat, ale Tess chciała zaczekać tak długo, jak to możliwe, dlatego przesunęła termin cesarskiego cięcia zaledwie o kilka dni. "38 tydzień ciąży to dobry moment na poród, Louis", tłumaczyła na ostatniej wizycie. "Wiem, że dziecko ułożyło się prawidłowo, ale lepiej niczego nie przyspieszać. Zaufaj mi."

Fakt, że Harry także spędza wszystkie dni w domu, oddając lecznicę w ręce swoich pracowników, niczemu nie pomaga. Louis wie, że mężczyzna chce jak najlepiej, ale jego stała troska i opiekuńczość stają się męczące.

Od tygodni na korytarzu leży sportowa torba, wypełniona środkami higienicznymi, wynikami badań i ubraniami dla Louisa i dzidziusia. Każdego ranka, po śniadaniu, Harry zabiera torbę do salonu, wyjmuje z niej wszystko i wkłada z powrotem, upewniając się, że mają wszystko, co konieczne. Na początku Louis się z tego śmiał, teraz tylko przewraca oczami.

- Chcesz herbaty? - pyta Harry, a Louis powstrzymuje się od parsknięcia.

Siedzi na kanapie, ze znudzeniem przełączając kanały, a Harry właśnie skończył przepakowywanie torby.

- Nie - odpowiada sucho.

- Soku? Wody?

- Nie.

- A może chcesz coś zjeść?

- Harry, na litość boską! - woła, uderzając dłonią w podłokietnik i obracając głowę, by spojrzeć na Stylesa. - Dopiero zjedliśmy śniadanie, jestem najedzony, napity i niczego nie potrzebuję, w porządku?! Chcę tylko w spokoju obejrzeć telewizję.

Harry stoi w progu, a w jego oczach maluje się zaskoczenie. Zaciska usta w wąską linię i przytakuje, a ciemne loki podskakują wokół jego twarzy.

- W porządku - mówi cicho, brzmiąc na zranionego i Louis wzdycha.

- Chodź tu. - Prosi, poklepując miejsce obok siebie.

Harry podchodzi, szurając stopami po podłodze i opada ciężko na kanapę; siada na tyle blisko, że ich uda dociskają się do siebie i Louis uśmiecha się lekko, czując ciepło jego ciała. Sięga, by chwycić jego dłoń, bawiąc się długimi palcami.

- Kocham cię - zaczyna. - I przepraszam, jestem ostatnio drażliwy, denerwuję się przed porodem, a ty jesteś absolutnie kochany i troskliwy, a ja ciągle tylko marudzę i warczę na ciebie... Przepraszam.

Kiedy Harry podnosi wzrok, patrząc na niego, ma na ustach ten słodki, mały uśmiech. Dołeczek w prawym policzku pokazuje się tylko odrobinę, a on przechyla głowę i wygląda jak mały szczeniaczek. Albo kotek. Po prostu coś puchatego, miłego i kochanego.

- W porządku, Lou - mówi miękko. - Prawdopodobnie jestem trochę nadgorliwy. No dobrze. - Poprawia się ze śmiechem pod wzrokiem Louisa i jego zmarszczonymi brwiami. - Trochę bardziej niż trochę. Ale... po prostu się martwię i chciałbym, by było już po wszystkim, i żeby nasz mały synek był już tutaj z nami, a nie chował się wciąż w twoim brzuszku.

- Mówisz o nim tak, jakby był żółwiem schowanym w skorupie - odpowiada Louis, a kąciki jego ust drgają.

Przez chwilę panuje między nimi cisza; patrzą na siebie z małymi uśmiechami na twarzach, a potem Louis wzdycha, ściskając dłoń Harry'ego.

There's a hole in my soul (Can you fill it) - ✔ (Larry) ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz