Rozdział XIII

118 6 20
                                    

Tego należało się spodziewać. To w końcu musiało się wydarzyć. Nie było innego wyjścia... I chociaż próbowała odwlec ten moment jak najbardziej w czasie, to ten biegł nieubłaganie i każdy kolejny liść, który opadał na ziemię, tracąc przy tym zieloną barwę, był niczym odliczanie.

I gdy pod koniec listopada spojrzała na słynną Wierzbę Bijącą, która zrzuciła już z siebie wszystkie liście, wiedziała, że nadeszła jej godzina. Na drżących nogach zeszła w to niedzielne przedpołudnie do sali wejściowej, gdzie czekał na nią Ted. Gdy tylko ją ujrzał, uśmiechnął się szeroko, a ona szczerze chciała odwzajemnić ten gest, jednak nie potrafiła. A to za sprawą jednej rzeczy, którą Tonks trzymał w dłoniach. Miotła. Ukochana miotła Teddy'ego Tonksa, na której wygrywał wszystkie mecze dla Puchonów, tego dnia była dla niej czymś, co miało przechylić jej szalę w stronę sukcesu, a jednak wzbudzała w niej jedynie jeszcze większy strach. To na niej miała dzisiaj przystąpić do egzaminu z latania.

Tonks był wyjątkowo małomówny tego dnia, chociaż z początku chyba chciał rzucić jakiś kąśliwy komentarz, ale najwidoczniej zrozumiał, że nie jest to najlepszy moment na jakiekolwiek przyjacielskie złośliwości. W tej chwili Chris nie byłaby w stanie zareagować w żaden sposób na jego zaczepki. Właściwie miała wrażenie, że gdyby tylko otworzyła usta, natychmiast by zwymiotowała ze stresu. W Wilczym Lesie nigdy nie zdarzyła jej się taka sytuacja, a myśl, że to dopiero pierwszy egzamin ze wszystkich, wcale nie nastrajała jej pozytywnie. Chłodny jesienny wiatr rozwiewał jej włosy, plącząc je tak, że nim doszli na miejsce jej wyroku, wyglądały niemal tak jak bałagan na głowie Lizzy, czy też to, co Reece nazywał artystycznym nieładem. Trzęsła się z zimna, albo ze strachu, do tego stopnia, że Ted ściągnął swoją bluzę i założył jej na ramiona. A ona opatuliła się nią, gdy stanęła przed stadionem quidditcha. Wydawał jej się znacznie większy i bardziej przerażający niż zazwyczaj, w tej chwili nie byłaby w stanie wydusić z siebie jakiegokolwiek przekleństwa, chociaż od września każdego dnia klęła na potęgę za każdym razem, gdy mijała to miejsce. Może to nie stadion stał się ogromny i straszny, ale to właśnie ona była mała, krucha, bezbronna i przede wszystkim całkowicie nieporadna.

— Teddy — szepnęła ledwo słyszalnie, spoglądając na wejście niczym na smoczą jamę. Tonks mruknął cicho, zerkając w jej stronę. Chyba sam był zestresowany. Co prawda dawał z siebie wszystko, żeby nauczyć ją latać, ale w końcu musiał przyznać się do porażki. Chris była beznadziejnym lotnikiem i nawet świetny nauczyciel nie mógł tego zmienić. — Podobno jest taki eliksir, który po dodaniu czyjegoś włosa, pozwala się zmienić w tę osobę. Może łykniesz coś takiego i zdasz to za mnie?

— Za późno na Eliksir Wielosokowy, Chris — mruknął, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Crystal poczuła, jak Ted ściska mocno jej dłoń, dodając jej przy tym otuchy, a potem poprowadził ją przez korytarz wprost na murawę, gdzie czekała już na nią profesor Hooch. Zawsze uważała ją za postać o niezwykle intrygującej aparycji, ale tym razem spojrzenie żółtych, jastrzębich oczu było dla niej czymś przerażającym. — Dasz radę. Zobaczysz, zanim mrugniesz, będzie już po wszystkim.

Mrugnęła, gdy Ted podał jej miotłę - idealnie wyważoną, której rączka była obwiązana specjalną taśmą antypoślizgową, a jej dłonie były tak spocone, że mimo tego nie potrafiła jej utrzymać. Mrugnęła, gdy profesor Hooch objaśniła jej wszystkie zadania, które musiała wykonać, by zaliczyć egzamin, a jej za bardzo szumiało w głowie, by mogła to wszystko zapamiętać. Mrugnęła niezliczoną ilość razy, a to wszystko nawet się nie zaczęło, więc gdy tylko dosiadła miotły i miała wzbić się w powietrze zamknęła oczy, modląc by to się już skończyło. I prawie ich nie otwierała, a tak przynajmniej jej się wydawało, bo cały egzamin pamiętała jak przez mgłę. Czuła, jak dłonie ślizgają jej się na rączce, jak nogi drżą, nie mogąc się doczekać, aż ponownie dotkną ziemi, a żołądek kurczy się niebezpiecznie, powodując mdłości. Niczym leśne echo słyszała głos profesor Hooch, która nakazywała jej kolejno wznosić się w powietrze jeszcze wyżej, to znowu zniżać kurs lotu, przyspieszać, zwalniać, wymijać przeszkody, które dla Chris wręcz wyrastały spod ziemi. Oczy jej łzawiły i trudno jej było stwierdzić czy to od prędkości, czy może nieświadomie pozwoliła, by wszystkie bariery pękły i sama się rozpłakała. Osobiście wolała tę pierwszą opcję, bo w przypadku drugiej wyglądałoby to niezwykle żałośnie...

Wilczy KryształOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz