Rozdział XX

64 5 0
                                    

Wizyta w Atelier Madame Silver wcale nie była udana, chociaż Lizzy twierdziła inaczej. Spędziły prawie dwie godziny w niewielkim gabinecie wróżb, bo tak to chyba można było nazwać, który był miejscem strasznym i odpychającym. Ściany i okna przykryte były przez barwne zasłony z najróżniejszych materiałów, które mieniły się drobinkami srebra i złota. Powietrze było gęste od dymu kadzidełek i smrodu naparów, których Chris z pewnością nie chciała próbować. Na każdym kroku można było się natknąć na niezliczoną liczbę bibelotów, które zapewne służyły do przepowiadania przyszłości. Sama Madame Silver była kobietą na oko trzydziestoletnią o indyjskiej urodzie, która ubierała się podobnie do Lizzy, tylko znacznie bardziej dziwne, o ile to możliwe... Chris siedziała z boku, próbując nie słuchać o tych wszystkich bzdurach, które fascynowały Lizzy i całą tą Silver. Właściwie to potwornie się wynudziła i pod koniec tej wizyty ogarnęła ją senność od tych wszystkich kadzideł. Gdy już wychodziły, Madame Silver złapała ją za rękę i patrząc głęboko w oczy, powiedziała niskim, brzęczącym głosem, od którego miała ciarki na całym ciele:

— Ktoś cię obserwuje... Uważaj.

Te słowa dręczyły ją przez resztę weekendu oraz cały poniedziałek. Czy dlatego, że powiedziała jej to jakaś wróżka? Z pewnością nie. Chodziło o to, że ta kobieta wypowiedziała na głos to, co ona czuła, od kiedy ktoś podrzucił jej książkę o wilkołakach, a co jeszcze bardziej ją martwiło po tym, jak dowiedziała się, że to nie Lizzy była winna temu wszystkiemu. Była pewna, że ktoś ją obserwuje i było to tym bardziej niepokojące, że i jej, i temu dziwnemu podglądaczowi chodziło o sprawę likantropii. Zwłaszcza, że ta nieszczęsna książka była napisana w podobny sposób, co jej podręcznik, a nawet była jeszcze bardziej radykalna.

Emerett Picardy, autor Wilczego Bezprawia nadał swojej książce dość wymowny podtytuł, który dawał jasno do zrozumienia, jaki stosunek ma do osób dotkniętych likantropią. Dlaczego wilkołaki nie zasługują na życie. Lupin miała ciarki na całym ciele, gdy czytała tę książkę, a momentami w jej oczach pojawiały się łzy żalu i złości. Cała tyrada traktowała o okrutności wilkołaków i ich krwiożerczej naturze, która nie mogła być opanowana. Najbardziej bolesnym wnioskiem było stwierdzenie, że wilkołaki są pozbawione jakiejkolwiek moralności nawet w swojej ludzkiej postaci i że wszystkich przedstawicieli tego gatunku należało pozbawić wolności, a nawet życia.

Była kompletnie przybita tym, co wyczytała w tajemniczej książce. Nie potrafiła się na niczym skupić, wszędzie poszukiwała jakiś nowych informacji i starała się pozbyć dręczącego uczucia obserwacji. Najgorsze były posiłki, gdzie w jednym miejscu zbierała się prawie cała szkoła, a ona nie mogła przestać myśleć o tym, że wśród tych ludzi jest ta osoba, która ją śledziła... Wtorkowe śniadanie jadła sama, nie wiedziała nawet czemu. Lizzy gdzieś wcięło, a Tony'ego i Teda nie widziała, pomijając lekcje, od weekendu. Nie narzekała na taki stan rzeczy, bo przynajmniej w spokoju mogła przejrzeć Proroka Codziennego, którego ktoś zostawił na stole. Starała się to robić codziennie od kilku tygodni, próbując wyczytać jakiekolwiek informacje o tajemniczym leku na likantropię, ale tym razem nic nie znalazła. Było to rozczarowujące, ale wydarzyło się wtedy jeszcze coś, co ją zaskoczyło. Kiedy przeglądała gazetę, nagle przed nią wylądowała biała sowa z brązowymi skrzydełkami. W pierwszej chwili pomyślała, że to pomyłka, bo kto miałby jej przysłać jakąś wiadomość sowią pocztą? Jednak ptak dziabnął ją delikatnie w dłoń, jakby ją pośpieszał. Crystal rozejrzała się podejrzliwie dookoła i szybko odwiązała rulonik pergaminu od nóżki sowy, która od razu odleciała. Chris wstrzymała oddech, rozwijając wiadomość, a nim przeczytała jej treść, oblizała nerwowo wargi.

W bibliotece znajduje się archiwum Proroka,

tam możesz znaleźć sporo informacji.Wszystko zaczęło się w 1997 roku.

Wilczy KryształOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz