Rozdział IV

127 9 12
                                    

Crystal zawsze uważała, że człowiek jest częścią natury. Dlatego też była zdania, że każdy jest połączony z otaczającą go przyrodą i wspólnie na siebie oddziaływają. Ten dzień był jakby potwierdzeniem jej teorii. Był chłodny i pochmurny. Letnie ciepło, które dopiero niedawno do nich zawitało, uleciało wraz z mroźnym porankiem. Pogoda była równie paskudna, co nastrój Crystal. Pomijając cały mętlik, jaki od kilku dni utrzymywał się w jej głowie, czuła się wyjątkowo źle. Gdy tylko obudziła się z samego rana, doznała okropnego uczucia niesłychanej pustki, było to wyjątkowo przytłaczające, a Chris nie miała pojęcia, jak mogłaby ją zapełnić. Nie chciała się spotkać z którymkolwiek ze swoich przyjaciół, nie miała sił ani ochoty na polowanie (to było wyjątkowo dziwne), a rozmowa z kimkolwiek na jakikolwiek temat przerastała ją. Tego dnia musiała pobyć sama — potrzebowała tego, postanowiła tak, wstając z łóżka. Nie odzywając się do żadnego z rodziców, wyszła z domu, nie mając siły nawet biec. Nogi same poniosły ją nad strumień, przy którym usiadła i zanurzyła stopy w wodzie. Powietrze było chłodne, ale woda przyjemnie ciepła i kojąca. Westchnęła cicho.

Pytanie główne, jakie pojawiło się w głowie, brzmiało: Co takiego się wydarzyło, że moje idealne życie wywróciło się do góry nogami? Wszystko właściwie zaczęło się po jej urodzinach. Pamiętała, jak ludzie mówili: Już prawie, Crystal. Już prawię, Jeszcze rok i będziesz pełnoletnia, W twoje kolejne urodziny będziemy razem biegać w świetle księżyca. Zwykłe obietnice, które miały bardziej pokrzepiać niż smucić, ale nikt nie zdawał sobie sprawy, że dla Chris były to obietnice dnia, w którym jej życie się zmieni. Podświadomie zdawała sobie sprawę, że z chwilą, gdy skończy siedemnaście lat, gdy przejdzie swoją pierwszą przemianę, jej los będzie przesądzony. Już na zawsze miała zostać w lesie i wieść wilkołacze życie. Wcześniej nie miała z tym żadnego problemu, ale teraz... Po tym co wydarzyło się z Tracy, wszystko się zmieniło... Czuła pewien żal, że wszystko odgórnie jest już ustalone, aż do dnia gdy dowiedziała się, że może nie odziedziczyć wilczego genu i być może odejdzie z lasu. Wbrew pozorom, z czasem przestało być to myślą przerażającą. To dawało jej nowe perspektywy, mogła marzyć o tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby tak się stało. W głowie ciągle pojawiał się jej sen, w którym się nie przemieniła. Mimo tego, że był straszny, że burzył wszystko to, co znała i kochała, to nie był koszmarem. Pamiętała ciągle widok swojego sobowtóra przemawiającego głosem jej ojca. Biegnij. Może tak właśnie powinna zrobić? Uciec, żeby poczuć tę wolność i szczęście, które w pewnym momencie utraciła. Coraz częściej zastanawiała się czy nie skorzystać z przysługi Reece'a i nie wybrać się z nim do miasta. Jednak dzięki tej alternatywnej perspektywie pojawił się straszny dylemat. Czy byłaby gotowa wszystkich zostawić, nawet gdyby mogła spełniać marzenia? Nie potrafiła, a może bała się odpowiedzieć na to pytanie.

— O czym myślisz? — usłyszała za sobą głos ojca. Po raz kolejny ochrzaniła się w głowie za stłumienie swoich zdolności. Remus przysiadł obok niej z przeciągłym westchnieniem. — Musisz się komuś wygadać, bo inaczej to cię wykończy...

— Pokłóciłam się... ze wszystkimi — stwierdziła, nie patrząc na ojca. Wiedziała, że miał rację, emocje coraz częściej brały nad nią górę, miała wrażenie, że coś ją rozsadza od środka. — Mamy odrobinę różne poglądy... Właściwie to bardzo różne. Oni... Nie potrafię zaakceptować niektórych rzeczy, a dla nich są normalne. — Zwiesiła smętnie głowę i pokiwała nią z rezygnacją. Jedyną osobą w lesie, która jako tako mogłaby ją zrozumieć, był właśnie jej ojciec. Westchnęła i podniosła wzrok na ojca. — Nie masz czasami wrażenia, że żyjąc tutaj, zrezygnowałeś z czegoś cenniejszego? — Remus zmarszczył czoło, uwydatniając tym samym swoje zmarszczki i spojrzał w dół strumienia. — A więc masz takie wrażenie...

Wilczy KryształOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz