Rozdział XXII

72 4 8
                                    

Kiedy kończyło się szkołę, należało zadać sobie ważne pytanie i nie dotyczyło ono wcale ocen czy egzaminów, a tego co nastąpi po nich. Bo póki uczniowie znajdowali się w bezpiecznych murach Hogwartu, nie musieli przejmować się niczym. Mogli wieść beztroskie życie, ciesząc się swoją młodością. Jednak dorosłość pukała do ich świadomości coraz mocniej i nie mogli tego ignorować.

Na piątym roku po raz pierwszy przyszło im się zastanowić nad tym, co będą robić po szkole. Wtedy opierało się to na marzeniach, młodzieńczych mrzonkach o wielkiej karierze, które szybko ostudziły wyniki SUMów. Później przez rok mogli zapomnieć o wszystkim, ale na siódmym roku wszystko zaczynało się od początku. Z tą różnicą, że wtedy naprawdę należało zacząć racjonalnie myśleć o swojej przyszłości. A skoro nie robiło się tego do tej pory, to przy okazji porad zawodowych pojawiała się potworna panika. Bo jak tu stanąć naprzeciw opiekunów swoich domów i wprost powiedzieć, że nie wiedzą, co chcą robić w życiu i że w ogóle najlepiej jakby nie kończyli szkoły?

Jedynie nieliczna garstka miała już plan na przyszłość i nie obawiali się spotkań, które miały jedynie naprowadzić ich na kolejne kroki prowadzące do celu. Do tej grupy należała między innymi Amelia Luccatteli, która już dawno wiedziała, w jakiej dziedzinie chciała dalej się rozwijać, a porady zawodowe były dla niej tylko formalnością i okazją, żeby w spokoju napić się kawy ze swoją ciocią, która jednocześnie była opiekunką Puchonów.

Niestety w ostatnim czasie jej głowę zaprzątało zbyt wiele myśli, które nękały ją na każdym kroku i chociaż cieszyła się na spotkanie z ciocią Tonks, to podczas tej wizyty błąkała myślami zupełnie gdzie indziej. Nie umknęło to uwadze jej ciotki, która chociaż próbowała porozmawiać ze swoją chrześnicą o jej marzeniach, nie była w stanie tego zrobić.

— Powinnaś z nimi w końcu porozmawiać, bo... — urwała profesor Tonks, dostrzegając w oczach Amelii, że błąka ona we własnych myślach, nie słuchając jej już od dłuższej chwili. Nie zwróciła nawet uwagi, gdy zamilkła. Ciągle o czymś myślała, coś ją martwiło. Tonks wiedziała o tym, znała swoją chrześnicę doskonale. Jednak nie byłaby sobą, gdyby nie zwróciła na siebie uwagi w sposób niepasujący zupełnie do profesji nauczyciela. Uśmiechnęła się chytrze i przemówiła znacznie głośniej niż dotychczas, jakby spuentowała doskonałą historię, co w istocie przecież robiła: — I wtedy właśnie przyłapałam twoich rodziców w łóżku.

— Ciociu!

— Jednak mnie słuchasz? — spytała łagodnie, słysząc jej oburzony krzyk, a na widok rumieńca wstydu na twarzy dziewczyny, wybuchła głośnym śmiechem.

— Jesteś okrutna! — bąknęła urażona Amelia, krzywiąc się znacząco. Uwielbiała swoją matkę chrzestną i kochała ją całym sercem, ale czasami zapominała, że jej poczucie humoru jest nieco dziwaczne, zupełnie jak u mamy. Ciocia Tonks i Sara Luccatteli były zbyt podobne w wielu aspektach, a ona czasami ciągle nabierała się na to, że będą zachowywać się bardziej dojrzale niż ona sama.

— A ty nieobecna... — zauważyła Tonks, już zupełnie sprowadzając ją na ziemię. Uśmiechnęła się do swojej chrześnicy pokrzepiająco, co bardzo podniosło ją na duchu. — Co jest, Amy?

— Martwię się, ciociu — przyznała zupełnie szczerze, rozglądając się nieporadnie po gabinecie, w którym siedziały. Amelia zawsze zastanawiała się czemu ciocia Dora zamieniła się z profesorem Longbottomem pokojami. Zawsze tłumaczono to w ten sposób, że pokoje po starej Sprout były znacznie bliżej cieplarni i dostosowano je pod nauczyciela Zielarstwa, dlatego ciocia oddała je właśnie dlatego. Jednak były one też bliżej Pokoju Wspólnego Puchonów, których wcześniej pod swoją pieczą miała Sprout. Ciocia Tonks jednak wolała gabinet i dormitorium przylegające do sali Obrony. Mówiła, że czuje się tam lepiej i nawet jak zaśpi na zajęcia to się nie spóźnia. Amelii jednak zawsze wydawało się, że jako dumna Puchonka jej ciotka będzie kontynuować tradycję. Myliła się. Lubiła jednak gabinet swojej ciotki. Nie brakowało w nim puchońskiego ducha, pomocy naukowych, a nawet książek w całkiem sporej ilości, chociaż te ciocia Dora trzymała tylko dla utrzymania pozorów. Tuż pod oknem wychodzącym na boisko quidditcha stała niska komoda, którą przygotowała na tegoroczny puchar, twierdząc, że z Tedem jako kapitanem Puchoni wygrają. Amelia podzielała tą opinię, bo zarówno jej kuzyn i chłopak wyciskali siódme poty na treningach i wygrali już dwa mecze. Na biurku ciotki nie leżało zbyt wiele przedmiotów, czemu nikt się nie dziwił, bo każdy wiedział, że profesor Tonks miała w zwyczaju siadać na blacie, więc wszelkie bibeloty były tylko przeszkodami, które spadały na podłogę. Za biurkiem znajdowały się drzwi prowadzące do prywatnych pokoi, gdzie Amy często odwiedzała ciocię, a po obu stronach stały masywne komody. Co w nich było? Tego Amelia nie wiedziała, mogła jedynie przypuszczać, że był to potworny bałagan w rzeczach mniej lub bardziej ważnych. Za to na komodach ciotka ustawiała ramki ze zdjęciami swoich najbliższych. Na kilku z nich z resztą była sama Amelia w asyście rodziców, Teda lub wujka Charliego. Była też jedna ramka, ta która zawsze stała obok podobizny dwuletniego Teddy'ego, ale ona była pusta. Amy domyślała się dla kogo była zarezerwowana i właśnie dlatego nigdy nie poruszała tego tematu, chociaż pustka w drewnianej ramie boleśnie rzucała się w oczy. Jakim cudem ciocia zawsze była taka pogodna, tego Amelia nie rozumiała, ale starała się brać z niej przykład, chociaż nie zawsze to się udawało. — Ostatnio wszystko jest nie tak.

Wilczy KryształOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz