Rozdział XXXII

37 2 7
                                    

wrzesień 1993 r

To był udany dzień i z zadowoleniem przyznał to sam przed sobą, kiedy patrzył, jak uczniowie pierwszego roku z ekscytacją i uśmiechem na ustach opuszczali jego klasę. Taki widok naprawdę pozwalał mu myśleć, że jest odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu. Że ma szansę być szczęśliwym i pomocnym. To naprawdę potrafiło podbudować człowieka. Jedynym, czego potrzebował przed swoją ostatnią lekcją - tym razem z rocznikiem Harry'ego, co czyniło te zajęcia jeszcze bardziej wyjątkowymi, była mocna, czarna kawa. Planował zamknąć się na chwilę w gabinecie tuż obok sali i poprosić skrzata, żeby przyniósł mu filiżankę kawy, która dodałaby mu energii. Co prawda do pełni było jeszcze sporo czasu, ale uczniowska werwa potrafiła zmęczyć człowieka, a już zwłaszcza początkującego nauczyciela. Ułożył papiery w równy stosik na biurku, gotów na przerwę, ale kiedy uniósł wzrok, spostrzegł, że nie jest w klasie sam.

W trzecim rzędzie ławek, dokładnie pośrodku sali siedział chłopiec. Był wyjątkowo szczupły, nawet jak na jedenastolatka, siedziała zgarbiony, wpatrując się uparcie w ławkę, na której leżała jego różdżka. Trudno było odgadnąć wyraz jego twarzy, bo burza poplątanych, ciemnych loków skutecznie ją zasłaniała. Remus był nauczycielem od trochę ponad tygodnia i nie pamiętał wszystkich nazwisk. To jedno jednak zapadło mu w pamięć z zaskakującą łatwością.

— Coś się stało, panie O'Neili? — zapytał, podchodząc do ławki chłopaka, zapominając o kuszącej wizji filiżanki kawy. Wziął krzesło i przysiadł się do chłopca, który spojrzał na niego spod zmarszczonych brwi z nadąsaną miną.

— Nie wyszło mi.

— Masz na myśli zaklęcie? — spytał zaskoczony zarówno treścią jego wyznania, ale także tonem jego głosu, który wskazywał na ogromne rozczarowanie samym sobą. Zwłaszcza, że po tygodniowym wstępie merytorycznym, tego dnia po raz pierwszy zaczęli ćwiczyć praktyczne zaklęcia. Gdyby to była piąta klasa, zrozumiałby frustrację, ale to były pierwszaki. Na zajęciach jedynie dwóm osobom udało się poprawnie rzucić zaklęcie. — Dopiero dzisiaj je poznaliśmy, nie musisz od razu umieć je rzucić. Nauka to proces.

— Nie rozumie pan, profesorze, nic mi nie wychodzi — odpowiedział bezpośrednio, unosząc wysoko podbródek, w niepasującym do jego wieku geście. — Zaklęcia, Transmutacja, Eliksiry i Obrona... — wymieniał, mrużąc oczy i nie chcąc pokazać, jak bardzo leży mu to na sercu. — Jestem beznadziejnym przypadkiem.

— Richardzie, masz jedenaście lat i dopiero zaczynasz naukę — powiedział łagodnie Remus, który nie przewidział, że już w tak wczesnym etapie przyjdzie mu przeprowadzać rozmowy wychowawcze z uczniami. O ile wykładanie Obrony przychodziło mu bez trudu, to rozwiązywanie problemów młodych ludzi trochę go przerastało. — Podziwiam twoją ambicję, ale nie wymagaj od siebie zbyt dużo.

— Ale moi rodzice, oni byli prymusami — zauważył, a jego ciemna czupryna opadła mu na czoło, wcale nie dodając jego wzniosłemu wyznaniu powagi. Remus jednak nie zdradził swojego rozbawienia i ze skupioną miną słuchał chłopca, który najwidoczniej w swoim domu nasłuchał się zbyt wielu bzdur, które rodzice próbowali wepchnąć mu do głowy. — Najlepszymi z najlepszych. Wszystko im się udawało. Będą rozczarowani tym, że jestem taki beznadziejny.

Remus zrozumiał już, że patrząc na tego chłopca w pierwszej chwili nie dostrzegało się jego prawdziwej twarzy, a specjalnie przygotowaną postać, która miała dorównać przesadnym oczekiwaniom rodziców. Kiedy on był w wieku Richarda, rozpierała go energia, którą poświęcił na bieganie po zamku i błoniach ze swoimi nowymi kolegami, chociaż pierwsze dni również trzymał się książek i zadań. Miał jednak niepokorną duszę, jak na Huncwota przystało i dostrzegał to samo w Richardzie.

Wilczy KryształOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz